16.9.14

Dziesięć.

Dziesięć.

Dziesięć bardzo długich i najkrótszych zarazem miesięcy w moim życiu.

Dziesięć najowocniejszych i najważniejszych miesięcy.

Dziesięć miesięcy po dwa i pół kilograma każdy.

Dziesięć razy hektolitr wylanych łez.

Dziesięć razy po milionie bolesnych ciosów nożem w serce.

Dziesięć miesięcy przyspieszonego dojrzewania i wsponania się do słońca.

Dziesięć miesięcy tracenia złudzeń i uczenia się życia na nowo.

Dziesięć. Tylko i aż.

Dziesięć. Dziesięć. Dziesięć.

Dziesięć cudownych miesięcy odkrywania siebie i uczenia na nowo.

Dziesięć miesięcy dojrzewania do bycia. Wreszcie bycia.

Dziesięć miesięcy nadziei, która wykluła się z panicznego, zwierzęcego strachu.

Dziesięć.

Dziesięć najpiękniejszych, najbardziej wartościowych i najprawdziwszych miesięcy w moim życiu.

Przeżyłam. Chociaż dziesięć miesięcy temu myślałam, że jestem w grobie. I że następnego dziesięć nie będzie. 

Kto przeżył wie, o czym piszę.... Nie muszę przecież nic wyjaśniać....

 
Nie muszę, prawda? Nic nie muszę... mówić. Nothing. At all...