6.2.14

Wanna go home...

 
 
Bardzo, bardzo chcę. Chcę wrócić do domu.

Wreszcie to do mnie dotarło.
Z listu do R.:


Postrzegam Boga jako ogromy, wysoce energetyczny, niezwykle pozytywny strumień dobrej energii. Gdy zamykam oczy, nie mam problemu z zobaczeniem Go. Coś jak bystra ogromna górska rzeka, ale z niewykłej mocy dodatnim potencjałem energii. Już wiele razy przekonałam się, że trzeba wsłuchiwać się w siebie i wie się, które rzeczy zdarzyły się po to, żeby cię poprowadzić i wytyczyć twoją własną drogę.

Zamknij oczy i pomyśl o wszystkich małych 'zbiegach okoliczności', które doprowadziły cię tam, gdzie jesteś teraz. Nie uzurpuję sobie bycia jakimś drogowskazem, ale zobacz... (cofaj sie w czasie i dopisuj kolejne rzeczy)


.......(to będzie jutro)
Pan W.
zet
pierwszy post
......
.....
......
twoja żona


dalej, dalej, dalej...

małe i duże rzeczy, które wydają się przysłowiowym 'łutem szczęscia' albo zbiegiem okoliczności, a nimi de facto nie są... bo zbiegów okolicznosci nie ma ;)

Bo jest Bóg, Wielka Miłość, Potężny Strumień Mocy, Żródło Energii Totalnej, Esensja Miłości - jakkolwiek chciałbyś go nazwać (nie musi mieć jednego imienia, każdemu łatwiej wyobrazić go sobie jako to, co do niego najsilniej przemawia.

On nas wszystkich prowadzi. Trzeba popatrzeć na te wszystkie małe rzeczy, które już nam się zdarzyły (ale z ogromną pokorą, bo pycha, to już nie Miłość i nie Bóg) i nie uzurpując sobie grania w nich pierwszych skrzypiec, tylko bycia... no właśnie teraz przechodzimy do sedna...

Zamknąłeś oczy? OK? Widzisz potężny, rwący potok, NIE BOISZ się jego nurtu, bo wiesz, że to Esencja Dobra, Miłości i tego, co ci jest najpotrzebniejsze. Wchodzisz, kładziesz się na wodzie i po prostu dajesz się nieść. Nie walczysz, nie machasz ramionami, nie odpoczywasz na kamieniu po drodze (z własnej woli), nie przystajesz na piaszczystych łachach. Leżysz na wodzie, zrelaksowany, oddychasz spokojnie i regularnie. Zamykasz oczy i czujesz SPOKÓJ. Bo nic ci się nie stanie, jeśli tylko zaufasz i pozwolisz się nieść Prądowi.

Pomyśl o swoim życiu w taki właśnie sposób. Spróbuj wyszukać w nim wcześniejsze zdarzenia, które dotychczas kojarzyly ci się nagatwywnie i powiedz: no tak, zdarzyło się to (co uważałeś za złe), ale gdyby się nie zdarzyło, nie byłoby tego (tu powiedz, co dobrego stało się w konsekwencji tamtej z porozu przykrej rzeczy)... to Bóg. Prowadzi nas i wskazuje drogę. Od nas zależy, czy ją dostrzeżemy ;)

Ups, przepraszam, chyba mnie trochę poniosło :))) 
 

 

Jak trwoga, czyli niezbadane są ścieżki....

 
Z listu do R.
 
(..) Poza tym... nasze kryzysy zostały nam dane DLA NAS SAMYCH. To MY sami mamy się nauczyć tego, jak być SOBĄ SAMYMI. Innymi słowy jak sprawić, żebyśmy na powrót zawierali 100% cukru... w cukrze. Bo żyjąc szybko i chaotycznie straciliśmy znaczną jego część.
 
Już teraz wiem, że Bóg zesłał nam to wszystko, żebyśmy się zatrzymali, przejrzeli na oczy i WYCIĄGNĘLI WNIOSKI. A wniosków wyciąganie, to dla mnie proces. Przykład? No, wczoraj wydawało mi się, że wszystko już skumałam i już Marian może wracac do domu, 'Boże, jestem zrobiona z tematem, niech juz wraca, tylko szybko, bo tęsknię!'. A tymczasem to nie hipermarket całodobowy. Bo drugiego dnia w południe otwiera się nagle przede mną głęboka wiedza, głębsza i znacznie bardziej subtelna i uduchowiona, niż ta poprzednia....
 
O to właśnie chodzi... taka powieść szkatułkowa, jak 'Pamiętnik znaleziony w Saragossie'. Czytałeś? Ja nie skończyłam, bo na końcu zmęczyła mnie jednak ta konwencja, ale pamiętam, że startowałam zafascynowana przedziwną konstrukcją książki.... Dokładnie taką, jak nazwa - szkatułkową. Otwierasz pudełko, znajdujesz coś, podnosisz a pod spodem kolejne pudełko i tak dalej i tak dalej......

To samo jest z nami...
Niezbadane są ścieżki Pana. Tak, zaczęłam rozumieć, że muszę do Niego wrócić, bo bez Niego NIC NIE MA SENSU.

3.2.14

Odpowiedzialność 1/22

Byłam na pierwszych zajęciach. Tematy banalne, tak banalne, że na początku zastanawiałam się, po co tam siedzę. Bo najpierw pytanie o to, czym jest rodzina, a potem o to czym jest odpowiedzialność.  Phi.... oczywiste oczywistości - pomyślałam, uśmiechając się z niedowierzaniem. Potem nie było mi już tak wesoło... w zasadzie wyszłam zadziwiona, raczej roztrzęsiona, świadoma tego że muszę zacząć uczyć się wszystkiego od nowa. Przede mną 22 tygodnie.
 
Chciałabym już to wszystko wiedzieć, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nad tą wiedzą trzeba jeszcze pracować. Że samo jej posiąście nie spowoduje, że moje życie się zmieni. Że muszę o tym myśleć i konsekwentnie wprowadzać w czyn. Zaczynam od Odpowiedzialności. Rodzina będzie potem...
 
Co znaczy być odpowiedzialnym cżłowiekiem? Oczywiscie! Ponosić konsekwencje swoich czynów - wykrzyknęłam. Opiekować się i troszczyć o innych - dodali pozostali. A tymczasem, wcale nie! To, co w moim przekonaniu miało być odpowiedzialnością, wcale nią nie było!
 
Odpowiedzialność, to DBANIE O WŁASNE POTRZEBY!
 
Żeby to robić, trzeba:
 
- znać swoje potrzeby,
- dać sobie do nich prawo,
- wiedzieć jak je zaspokajać,
- zaspokajać je.
 
Trzeba też umieć ZDROWO BRONIĆ SWOICH GRANIC (nie wchodząc w walkę).
 
Umieć korzystać ze swoich uczuć jako informacji w kontakcie z otaczajacym światem.
 
Umieć mówić wprost o swoich uczuciach.
 
Dbać o swoje zdrowie, kondycję fizyczną i psychiczną.
 
Świadomie wybierać prawa, z których chcę korzystać.
 
Liczyć się z konsekwencjami podejmowanych decyzji.
 
Wyznaczać cele i dążyć do nich korzystając z własnych zasobów lub pomocy innych.
 
 
Tylko jeden punkt zgadza się z tym, co miałam w głowie! Reszta? Reszta dotychczas kojarzyła mi się z EGOIZMEM! Dbać o własne potrzeby? Zaspokajać je? Bronić granic? Dbać o zdrowie? Wybrać prawa, z  których chcę skorzystać? Cóż to za herezje!!!!
 
Przecież będąc żoną i matką myślisz przede wszystkim o facecie i dzieciach, nie o sobie! Przecież ciebie nie ma! Są wszyscy, ty po prostu zasypiasz wieczorem sterana na sofie. Kupujesz kolejną szytą na miarę koszulę i zamawiasz personalizowane spinki do niej u modnej artystki. Mówisz: kotku, jesteś takim ciachem, że najchętniej bym cię zjadła! Czekasz na drobne skinienie, bądź gest świadczący o tym, że twój Ksiażę ma nastrój żeby pójść z tobą do łóżka (bo ty masz go zawsze, bo dlaczego nie?). Nie myślisz o sobie, bo nie jesteś egoistką. Nawet dzieci schodzą na trochę dalszy plan (nie tak jednak daleki, jak ty sama). Budujesz cokół, na cokole stawiasz piękny pomnik, do którego codziennie odprawiasz modły. A pewnego dnia bożek schodzi z cokołu i spokojnie, najspokojniej na świecie odchodzi, rzucając za siebie - wypaliłem się...
 
Głupia egoistko, może za mało myślałaś o innych, zbyt dużo o sobie?
 
 

Puszka Pani Dory


Ten poprzedni post, Bajka o dwóch mężach, mnie otruł. To tak, jakbym otworzyła puszkę Pandory i wypuściła demony. Pracując nad swoim cierpieniem przez prawie trzy miesiące, byłam już jakoś poukładana. Starałam się przede wszystkim nie myśleć, bo wewnętrzny lektor i filmy wytwarzane przez własny umysł są najgorszym siedliskiem sączącej się w dusze trucizny.
 
Napisałam i znów umarłam.
 
Tak jak prawie trzy miesiące temu od kiedy rzecz stała się dla mnie oczywista, ale jeszcze nie została wypowiedziana przez Mariana. Jak wtedy, kiedy czytałam te cholerne maile z potwornym drżeniem duszy, szukając wymówki i wytłumaczenia każdego napisanego w nich słowa. To drżenie i nieprawdopodobny strach, jaki się we mnie wtedy urodziły były najgorszym doznaniem, jakie kiedykolwiek dane mi było przeżywać w życiu. Nie sądziłam dotychczas, że można się bać aż tak. To rodzaj rozdzierającego duszę potwornego, zwierzęcego lęku, który powoduje paraliż i nie pozwala nawet oddychać.
 
Jest tak jak napisałam - mimo, że mierzę się z problemem już od prawie trzech miesięcy, nadal cała sytuacja jest dla mnie tak nieprawdopodobna, jak pierwszego dnia. Nadal nie potrafię jej ogarnąć i zrozumieć swoim umysłem. Nie potrafię. Jest tak irracjonalna, że... nie mam na nią określenia. Może dla tego tak bardzo boli?
 
Trudno powiedzieć... wiem jedno - pewnie nie jestem sama w tym, co przeżyłam. Nie spotkałam jednak jeszcze takiej historii. Szukam kogoś, kogokolwiek, kto w równie irracjonalny sposób został zmuszony do... trzeźwego spojrzenia na świat.

1.2.14

Bajka o dwóch mężach



Ona (Q) do Zet (18 września):
Nie radzę sobie ze złością do mojego męża, za to co nam zrobił, że już ustawił sobie życie, za to że ciągle mi stawia warunki i dziś np. chce zabrać dziecko na dwie noce (bo ja jadę na urlop na 2 tygodnie - podczas kiedy on z Kubą już był) i nic sobie nie robi że się nie zgadzam.

Mówi, że jedzie do przedszkola i zabiera, bo ma takie prawo. KURWA no ma, ale tak się nie robi!

Nie umiem sobie tego poukładać. Walczę z nienawiścią, żalem a poczuciem, że Kuba musi się z nim widywać.
 
Jak dałaś radę?


Zet do Q:
Zacznę od tego, że on żyje tym, że się wkurzasz. I że możesz się żołądkować i nic nie zrobisz.

Bo nie masz na to wpływu. I teraz robi ci na złość, ale kiedyś mu się znudzi. I jedyne, co możesz zrobić, to wytrzymać. Nie ma innej rady. Wiem, że łatwo mówić, ale przeszłam to. Do dziś przechodzę. Jeszcze często mnie nosi i kosztuje bardzo dużo, ale... jestem wolna. Wolna, chociaż tak zadłużona, że głowa mała.

Kiedyś się uda z tego wyjść - hope so. Gdybym nie miała tej nadziei, już bym sobie ukręciła sznur... bo to zadłużenie jest mniej więcej na takim właśnie poziomie - zabójczym... miesiąc temu zaczęłam spłacać tego nieroba. Ze 120 tysięcy, których żądał zrobiło się 10 tysięcy. Nie uważam, że powinien dostać cokolwiek, ale chciałam, żeby to się wreszcie skończyło i powiedziałam, że go spłacę.

Q:
No wiem, pamiętam. Ale za co on chcial 120 tys.? Jeśli mogę spytać?

Zet:
Za szeroko pojęte straty moralne, gdy - jego zdaniem - rozmyśliłam się i puściłam się z młodszym, i zaprzepaściłam całe nasze idealne i sielankowe życie... tfu.

Q:
A tak było? Spotkałaś Mariana i go zostawilas?

Zet:
Nie. Mariana spotkałam wcześniej, ale bez awansów. Zostawiłam i wtedy dopiero jakoś samo poszło... bardziej interpretuję to jako dwie niezależne czynności, jedna po drugiej w krótkim czasie, ale po kolei.

Q:
Zet, zameiniłaś luja na, mam nadzieję, porządnego faceta.

Zet:
Bardzo porządnego, najlepszego na świecie. Moja babcia mi go chyba wybrała, bo lepiej nie mogłam trafić.

Q:
A co, przedstawiła was sobie?. :)

Zet:
Tak jakby.... już wtedy nie żyła... ale od momentu, jak odeszła ścieżki mi się zaczęły prostować i wszystko się zmieniło na to, co jest. Wyraźnie czuję jej obecność i opiekę. Tobie też będzie dobrze, zobaczysz.

Q do Mariana (męża Zet) (1 listopada):
Boję się tylko, że jeśli faktycznie macie poważny problem, ja stanę się przyczyną, bo stając w obliczu życiowych porażek łatwiej jest obciążyć kogoś. A z Zet pracuję i w dodatku bardzo ją lubię, stąd to rozdarcie.

Q (6 listopada):
Co jest transformator, bo widzę, że zadanie zaczęło mnie przerastać? W górnej łazience ledy sztuk 5 działają bez zarzutu.
A w ogóle jak generalnie nastroj --- tak w środku?

Marian:
Raczej kiepsko - sam się ostatnio łapię na tym, że chyba trochę uciekam w pracę, żeby nie zajmować się codziennością - chociaż oczywiście staram się nie zaniedbywać ważnych spraw. Nie lubię jednak narzekać - i tak mam duże szczęście, że mam co mam i jestem tu gdzie jestem - muszę to jakoś spokojnie poukładać.

Będzie dobrze;-)

Q:
Ucieczka nic nie da. NIC. Ani Tobie, ani najbliższym. Problem się nie rozwiąże sam.

Musisz wiedzieć, co jest ważne, a co najważniejsze. Musisz wiedzieć, że sprobowałeś każdej opcji na rozwiązanie problemów.

Uciec jest najłatwiej. Ale wiesz to, prawda? Takie to wszystko wyświechtane.

Wierzę, że podejdziesz do tego mądrze, bo przecież nie możesz inaczej. NIE TY.
Dopóki to możliwe, nie poddawaj się. Walcz.

Mówiąc ci ostatnio o tym, ze nasza sytuacja się różni, miałam na myśli to że ja wiem, że tak trzeba - w moim przypadku.
 
Osiągnełam spokój, którego strasznie ale to strasznie ci życzę. Masz go w sobie tak charakerologicznie, ale strasznie jest stać na rozdrożu i nie wiedzieć co dalej.

Jeśli znajdziesz choć jeden powód - jak np. Młoda - to próbuj!

Mówię Ci to ja -----> specjalista od nieudanych małżeństw.

Marian:
Wiem, że ucieczka nic nie da, ale pewnie jest to pierwszy odruch - fakt walczę ze sobą, żeby tego nie robić - czasami nie jest to jednak łatwe.

Młoda jest na pierwszym miejscu - jako matka wiesz, że jest to "top" i nie ma nic ważniejszego. Ale właśnie z tego powodu nie chcę nikogo oszukiwać ani podejmować decyzji nieszczerych i na pokaz- to i tak zawsze źle się kończy i jest krótkotrwałe - i nie jest to chyba uczciwe.
Naprawdę dziękuję.

Q:
Przytulam po prostu.

Q (6 listopada):
W długi wiiikend zostaje SAMA. Będę: słuchać muzyki, pić wino i czytać książki. Może faktycznie wtedy pobawię się w elektryka eletryczkę, zresetuje się (oby nie porazona przez prad )

Strasznie niekofortowo czuje się, że nie mogę po prostu przyjść do ciebie i popitolić!

Q (8 listopada): 
Tak się zastanawiam, że ta wymiana myśli psuje ci klarowność umysłu. I już nie o to chodzi czy wpadnę na kawę i ktoś to zauważy, tylko że... każde zakłócenie, kiedy sobie tak stoisz i zastanawiasz się, co dalej, może ci przeszkadzać.

No więc na chandre zjadłam ciastko francuskie, mam nadzieję, że Ty też.

Marian:
Zanim zjadłem ciastko zastanawiałem sie co będzie w środku - jabłko czy twaróg? Dobry wybór- na to liczylem- dziękuję ;-)

A ta wymiana maili i nie tylko - daje mi stanowczo klarowność umysłu - chyba nawet nie wiesz, jak bardzo doceniam to! No chyba, że się zachowuję jakby coś z moim umysłem było nie tak?

Weekend się zaczyna- nie chcę słyszeć o chandrze - masz odpocząć i dobrze sie bawić;-)

Q (13 listopada):
Takie to życie, chiałam przyjść popłakać i cię nie ma... Muszę się oszędzać z telefonem, wydałam na nasze rozmowy całe 30 złotych.

Marian:
Rozumiem. Jakby jednak naszła mnie nieodparta ochota napisania do Ciebie smsa to pozwolę sobie to zrobić nie oczekując odpowiedzi.
 
Q:
Sponsorem mojego dzisiejszego śniadania są literki M i B, jak Marian Biurowy lub jak Miło mi Bardzo. Dziękuję, już nie pamiętam, kiedy w porze drugiego śniadania coś jadłam!

Wiesz... mam taką teorię... ty chyba lubisz karmić te kobiety. Bo wiesz, gdyby Zet jadła mniej, to wyglądałaby jak ja!

Marian:
Hahahaha, dość brutalna teoria... ale nie, nie ma takiego fetyszu :))))

Q (14 listopada):
Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy... To tylko moje demony... Wszyscy powiedzą, że starsza rzuciła się na młodszego, dobrze zapowiadającego się i robiącego karierę. Z rodziną... Nie musisz nic mówić, to moje demony, które nie dają mi spokoju... tylko moje, z którymi muszę się uporać.

                                        *      *     *

Ten post napisałam 15 listopada. Czekał, bo nie byłam pewna, czy chcę go opublikować. Znalazłam go dziś i przeczytałam. I doszłam do wniosku, że jednak chcę, bo dziś to wszystko brzmi równie  niewiarygodnie, jak wtedy...
 
16 listopada Marian (sprowokowany przez Zet do określenia się) oświadczył, że się wypalił i musi odejść. Wie, jak bardzo będzie cierpiało jego dziecko - bo to dokładnie przemyślał i widział jak podczas rozwodu Zet cierpiały jej dzieci - ale nie może nikogo oszukiwać.
 
23 stycznia Młoda proponuje Zet, że skoro jadą na kulki, to może też zabiorą ze sobą jej kolegę Kubę. - Nie znam, to z przedszkola? - Nieee, byłam u niego i u cioci z tatą...


                                          *    *    *

Q, jakby to powiedzieć - nie, nikt jeszcze nie powiedział, że się rzuciłaś. Ani razu. Są dwa obozy - jedni twierdzą, że jesteś po prostu głupia, drudzy że wyrahowana i przebiegła suka (tych jest jednak znacznie więcej). Ja jestem zdania, że połączenie i jednego i drugiego...

Wiesz, właśnie jestem w dokładnie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie i prosząc o radę (chociaż nie, w zasadzie jestem w  gorszej, nie mam mieszkania jak ty, nie mam majątku do podziału, mam tylko pół miliona kredytów do spłacenia, bo z taką kwotą zostawił mnie Marian rzucając lekko: mnie to już nie interesuje, radź sobie sama; nie mam jednego dziecka, ale trójkę, w tym dwójkę z pierwszego małżeństwa, którym Marian przez ostatnie lata wmawiał, że są jego dziećmi - kąpał je, czytał bajki, czesał, robił śniadania do szkoły - a teraz traktuje jak powietrze i twierdzi, że są obce i go nigdy nie lubiły nawet, o miłości już nie wspominając).

No więc odbiegłam tochę od tematu - jestem w prawie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie z prośbą o radę. Wiesz, jest taki jeden kolega z pracy - miły, sympatyczny, w ostrym kryzysie małżeńskim (jak twierdzi), próbował się właśnie do mnie przykleić opowiadając o tym, jak to się z żoną nie rozumieją i jest strasznie, i że on coś musi postanowić. Ponieważ rozumiem tę kobietę (nie znam jej, ba - nigdy jej nawet nie widziałam) każdym milimetrem kwadratowym mojej skóry - kupiłam kwiaty, czekoladki i flaszkę, zapakowałam gościa do mojego auta, dałam mu w łapę ten cały staf i wywaliłam go pod jego domem każąc mu iść ratować Dom i Rodzinę. I pojechałam.

                                           *    *    *

Gadałam wczoraj z kumplem (najfajniejsze, że to faceci najczęściej najdosadniej komentują tę historię), napisał mi potem tak: - wiesz, jest jedna zasada święta dla większości facetów: NIE RUCHA SIĘ DZIEWCZYNY KOLEGI. Kobiety, jak widać, mają inne standardy.

Odpisałam mu, że wcale nie. Że też są tylko niektóre. Głupie. Kretynki. Może wyrachowane i sądzące, że są przebiegłe. A może biedne, bo życie ich niczego nie nauczyło...  Bo przecież trzeba być skończoną idiotką, żeby będąc już drugi raz zostawioną przez męża, z bolącą i rozdartą duszą, czując się jak sponiewierany śmieć, sięgać po innego, który jeszcze może wszystko zmienić. Znając to uczucie upokorzenia i bólu i bezsilności z powodu tego, ze twój facet tak łatwo zrezygnował z ciebie, domu i waszego dziecka i tak po prostu poszedł sobie - zabierać ojca trójce dzieci, w tym dwójce takich, które już raz los pokopał i które zaufały temu człowiekowi i na nim budowały swój świat na poziomie dziecko-ojciec i zdążyły już uwierzyć w to, że bajki istnieją.

Fakt, Marian jest przystojny, dobrze ubrany, robi karierę - w naszej firmie jest drugi po Bogu, wypowiada się stanowczo i sprawia wrażenie silnego faceta. Na zewnątrz opanowany... wewnątrz z małym słodkim defekcikiem - taką ukrytą niespodzianką - taką pin-up girl wyskakującą z tortu. To jego opanowanie, poukładanie, stanowczość i zarazem łagodność, to tylko fasada...

Wiem, wiem, to wszystko, to żadne przeszkody dla prawdziwej miłości :D