Ona (Q) do Zet (18 września):
Nie radzę sobie ze złością do mojego męża, za to co nam zrobił, że już ustawił sobie życie, za to że ciągle mi stawia warunki i dziś np. chce zabrać dziecko na dwie noce (bo ja jadę na urlop na 2 tygodnie - podczas kiedy on z Kubą już był) i nic sobie nie robi że się nie zgadzam.
Mówi, że jedzie do przedszkola i zabiera, bo ma takie prawo. KURWA no ma, ale tak się nie robi!
Nie umiem sobie tego poukładać. Walczę z nienawiścią, żalem a poczuciem, że Kuba musi się z nim widywać.
Jak dałaś radę?
Zet do Q:
Zacznę od tego, że on żyje tym, że się wkurzasz. I że możesz się żołądkować i nic nie zrobisz.
Bo nie masz na to wpływu. I teraz robi ci na złość, ale kiedyś mu się znudzi. I jedyne, co możesz zrobić, to wytrzymać. Nie ma innej rady. Wiem, że łatwo mówić, ale przeszłam to. Do dziś przechodzę. Jeszcze często mnie nosi i kosztuje bardzo dużo, ale... jestem wolna. Wolna, chociaż tak zadłużona, że głowa mała.
Kiedyś się uda z tego wyjść - hope so. Gdybym nie miała tej nadziei, już bym sobie ukręciła sznur... bo to zadłużenie jest mniej więcej na takim właśnie poziomie - zabójczym... miesiąc temu zaczęłam spłacać tego nieroba. Ze 120 tysięcy, których żądał zrobiło się 10 tysięcy. Nie uważam, że powinien dostać cokolwiek, ale chciałam, żeby to się wreszcie skończyło i powiedziałam, że go spłacę.
Q:
No wiem, pamiętam. Ale za co on chcial 120 tys.? Jeśli mogę spytać?
Zet:
Za szeroko pojęte straty moralne, gdy - jego zdaniem - rozmyśliłam się i puściłam się z młodszym, i zaprzepaściłam całe nasze idealne i sielankowe życie... tfu.
Q:
A tak było? Spotkałaś Mariana i go zostawilas?
Zet:
Nie. Mariana spotkałam wcześniej, ale bez awansów. Zostawiłam i wtedy dopiero jakoś samo poszło... bardziej interpretuję to jako dwie niezależne czynności, jedna po drugiej w krótkim czasie, ale po kolei.
Q:
Zet, zameiniłaś luja na, mam nadzieję, porządnego faceta.
Zet:
Bardzo porządnego, najlepszego na świecie. Moja babcia mi go chyba wybrała, bo lepiej nie mogłam trafić.
Q:
A co, przedstawiła was sobie?. :)
Zet:
Tak jakby.... już wtedy nie żyła... ale od momentu, jak odeszła ścieżki mi się zaczęły prostować i wszystko się zmieniło na to, co jest. Wyraźnie czuję jej obecność i opiekę. Tobie też będzie dobrze, zobaczysz.
Q do Mariana (męża Zet) (1 listopada):
Boję się tylko, że jeśli faktycznie macie poważny problem, ja stanę się przyczyną, bo stając w obliczu życiowych porażek łatwiej jest obciążyć kogoś. A z Zet pracuję i w dodatku bardzo ją lubię, stąd to rozdarcie.
Q (6 listopada):
Co jest transformator, bo widzę, że zadanie zaczęło mnie przerastać? W górnej łazience ledy sztuk 5 działają bez zarzutu.
Zet do Q:
Zacznę od tego, że on żyje tym, że się wkurzasz. I że możesz się żołądkować i nic nie zrobisz.
Bo nie masz na to wpływu. I teraz robi ci na złość, ale kiedyś mu się znudzi. I jedyne, co możesz zrobić, to wytrzymać. Nie ma innej rady. Wiem, że łatwo mówić, ale przeszłam to. Do dziś przechodzę. Jeszcze często mnie nosi i kosztuje bardzo dużo, ale... jestem wolna. Wolna, chociaż tak zadłużona, że głowa mała.
Kiedyś się uda z tego wyjść - hope so. Gdybym nie miała tej nadziei, już bym sobie ukręciła sznur... bo to zadłużenie jest mniej więcej na takim właśnie poziomie - zabójczym... miesiąc temu zaczęłam spłacać tego nieroba. Ze 120 tysięcy, których żądał zrobiło się 10 tysięcy. Nie uważam, że powinien dostać cokolwiek, ale chciałam, żeby to się wreszcie skończyło i powiedziałam, że go spłacę.
Q:
No wiem, pamiętam. Ale za co on chcial 120 tys.? Jeśli mogę spytać?
Zet:
Za szeroko pojęte straty moralne, gdy - jego zdaniem - rozmyśliłam się i puściłam się z młodszym, i zaprzepaściłam całe nasze idealne i sielankowe życie... tfu.
Q:
A tak było? Spotkałaś Mariana i go zostawilas?
Zet:
Nie. Mariana spotkałam wcześniej, ale bez awansów. Zostawiłam i wtedy dopiero jakoś samo poszło... bardziej interpretuję to jako dwie niezależne czynności, jedna po drugiej w krótkim czasie, ale po kolei.
Q:
Zet, zameiniłaś luja na, mam nadzieję, porządnego faceta.
Zet:
Bardzo porządnego, najlepszego na świecie. Moja babcia mi go chyba wybrała, bo lepiej nie mogłam trafić.
Q:
A co, przedstawiła was sobie?. :)
Zet:
Tak jakby.... już wtedy nie żyła... ale od momentu, jak odeszła ścieżki mi się zaczęły prostować i wszystko się zmieniło na to, co jest. Wyraźnie czuję jej obecność i opiekę. Tobie też będzie dobrze, zobaczysz.
Q do Mariana (męża Zet) (1 listopada):
Boję się tylko, że jeśli faktycznie macie poważny problem, ja stanę się przyczyną, bo stając w obliczu życiowych porażek łatwiej jest obciążyć kogoś. A z Zet pracuję i w dodatku bardzo ją lubię, stąd to rozdarcie.
Q (6 listopada):
Co jest transformator, bo widzę, że zadanie zaczęło mnie przerastać? W górnej łazience ledy sztuk 5 działają bez zarzutu.
A w ogóle jak generalnie nastroj --- tak w środku?
Marian:
Raczej kiepsko - sam się ostatnio łapię na tym, że chyba trochę uciekam w pracę, żeby nie zajmować się codziennością - chociaż oczywiście staram się nie zaniedbywać ważnych spraw. Nie lubię jednak narzekać - i tak mam duże szczęście, że mam co mam i jestem tu gdzie jestem - muszę to jakoś spokojnie poukładać.
Będzie dobrze;-)
Q:
Ucieczka nic nie da. NIC. Ani Tobie, ani najbliższym. Problem się nie rozwiąże sam.
Musisz wiedzieć, co jest ważne, a co najważniejsze. Musisz wiedzieć, że sprobowałeś każdej opcji na rozwiązanie problemów.
Uciec jest najłatwiej. Ale wiesz to, prawda? Takie to wszystko wyświechtane.
Wierzę, że podejdziesz do tego mądrze, bo przecież nie możesz inaczej. NIE TY.
Dopóki to możliwe, nie poddawaj się. Walcz.
Mówiąc ci ostatnio o tym, ze nasza sytuacja się różni, miałam na myśli to że ja wiem, że tak trzeba - w moim przypadku.
Marian:
Raczej kiepsko - sam się ostatnio łapię na tym, że chyba trochę uciekam w pracę, żeby nie zajmować się codziennością - chociaż oczywiście staram się nie zaniedbywać ważnych spraw. Nie lubię jednak narzekać - i tak mam duże szczęście, że mam co mam i jestem tu gdzie jestem - muszę to jakoś spokojnie poukładać.
Będzie dobrze;-)
Q:
Ucieczka nic nie da. NIC. Ani Tobie, ani najbliższym. Problem się nie rozwiąże sam.
Musisz wiedzieć, co jest ważne, a co najważniejsze. Musisz wiedzieć, że sprobowałeś każdej opcji na rozwiązanie problemów.
Uciec jest najłatwiej. Ale wiesz to, prawda? Takie to wszystko wyświechtane.
Wierzę, że podejdziesz do tego mądrze, bo przecież nie możesz inaczej. NIE TY.
Dopóki to możliwe, nie poddawaj się. Walcz.
Mówiąc ci ostatnio o tym, ze nasza sytuacja się różni, miałam na myśli to że ja wiem, że tak trzeba - w moim przypadku.
Osiągnełam spokój, którego strasznie ale to strasznie ci życzę. Masz go w sobie tak charakerologicznie, ale strasznie jest stać na rozdrożu i nie wiedzieć co dalej.
Jeśli znajdziesz choć jeden powód - jak np. Młoda - to próbuj!
Mówię Ci to ja -----> specjalista od nieudanych małżeństw.
Marian:
Wiem, że ucieczka nic nie da, ale pewnie jest to pierwszy odruch - fakt walczę ze sobą, żeby tego nie robić - czasami nie jest to jednak łatwe.
Młoda jest na pierwszym miejscu - jako matka wiesz, że jest to "top" i nie ma nic ważniejszego. Ale właśnie z tego powodu nie chcę nikogo oszukiwać ani podejmować decyzji nieszczerych i na pokaz- to i tak zawsze źle się kończy i jest krótkotrwałe - i nie jest to chyba uczciwe.
Jeśli znajdziesz choć jeden powód - jak np. Młoda - to próbuj!
Mówię Ci to ja -----> specjalista od nieudanych małżeństw.
Marian:
Wiem, że ucieczka nic nie da, ale pewnie jest to pierwszy odruch - fakt walczę ze sobą, żeby tego nie robić - czasami nie jest to jednak łatwe.
Młoda jest na pierwszym miejscu - jako matka wiesz, że jest to "top" i nie ma nic ważniejszego. Ale właśnie z tego powodu nie chcę nikogo oszukiwać ani podejmować decyzji nieszczerych i na pokaz- to i tak zawsze źle się kończy i jest krótkotrwałe - i nie jest to chyba uczciwe.
Naprawdę dziękuję.
Q:
Przytulam po prostu.
Q (6 listopada):
W długi wiiikend zostaje SAMA. Będę: słuchać muzyki, pić wino i czytać książki. Może faktycznie wtedy pobawię się w elektryka eletryczkę, zresetuje się (oby nie porazona przez prad )
Q:
Przytulam po prostu.
Q (6 listopada):
W długi wiiikend zostaje SAMA. Będę: słuchać muzyki, pić wino i czytać książki. Może faktycznie wtedy pobawię się w elektryka eletryczkę, zresetuje się (oby nie porazona przez prad )
Strasznie niekofortowo czuje się, że nie mogę po prostu przyjść do ciebie i popitolić!
Q (8 listopada):
Tak się zastanawiam, że ta wymiana myśli psuje ci klarowność umysłu. I już nie o to chodzi czy wpadnę na kawę i ktoś to zauważy, tylko że... każde zakłócenie, kiedy sobie tak stoisz i zastanawiasz się, co dalej, może ci przeszkadzać.
No więc na chandre zjadłam ciastko francuskie, mam nadzieję, że Ty też.
Marian:
Zanim zjadłem ciastko zastanawiałem sie co będzie w środku - jabłko czy twaróg? Dobry wybór- na to liczylem- dziękuję ;-)
A ta wymiana maili i nie tylko - daje mi stanowczo klarowność umysłu - chyba nawet nie wiesz, jak bardzo doceniam to! No chyba, że się zachowuję jakby coś z moim umysłem było nie tak?
Weekend się zaczyna- nie chcę słyszeć o chandrze - masz odpocząć i dobrze sie bawić;-)
Q (13 listopada):
Takie to życie, chiałam przyjść popłakać i cię nie ma... Muszę się oszędzać z telefonem, wydałam na nasze rozmowy całe 30 złotych.
Marian:
Rozumiem. Jakby jednak naszła mnie nieodparta ochota napisania do Ciebie smsa to pozwolę sobie to zrobić nie oczekując odpowiedzi.
Q:
Sponsorem mojego dzisiejszego śniadania są literki M i B, jak Marian Biurowy lub jak Miło mi Bardzo. Dziękuję, już nie pamiętam, kiedy w porze drugiego śniadania coś jadłam!
Wiesz... mam taką teorię... ty chyba lubisz karmić te kobiety. Bo wiesz, gdyby Zet jadła mniej, to wyglądałaby jak ja!
Marian:
Hahahaha, dość brutalna teoria... ale nie, nie ma takiego fetyszu :))))
Q (14 listopada):
Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy... To tylko moje demony... Wszyscy powiedzą, że starsza rzuciła się na młodszego, dobrze zapowiadającego się i robiącego karierę. Z rodziną... Nie musisz nic mówić, to moje demony, które nie dają mi spokoju... tylko moje, z którymi muszę się uporać.
* * *
Ten post napisałam 15 listopada. Czekał, bo nie byłam pewna, czy chcę go opublikować. Znalazłam go dziś i przeczytałam. I doszłam do wniosku, że jednak chcę, bo dziś to wszystko brzmi równie niewiarygodnie, jak wtedy...
Sponsorem mojego dzisiejszego śniadania są literki M i B, jak Marian Biurowy lub jak Miło mi Bardzo. Dziękuję, już nie pamiętam, kiedy w porze drugiego śniadania coś jadłam!
Wiesz... mam taką teorię... ty chyba lubisz karmić te kobiety. Bo wiesz, gdyby Zet jadła mniej, to wyglądałaby jak ja!
Marian:
Hahahaha, dość brutalna teoria... ale nie, nie ma takiego fetyszu :))))
Q (14 listopada):
Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy... To tylko moje demony... Wszyscy powiedzą, że starsza rzuciła się na młodszego, dobrze zapowiadającego się i robiącego karierę. Z rodziną... Nie musisz nic mówić, to moje demony, które nie dają mi spokoju... tylko moje, z którymi muszę się uporać.
* * *
Ten post napisałam 15 listopada. Czekał, bo nie byłam pewna, czy chcę go opublikować. Znalazłam go dziś i przeczytałam. I doszłam do wniosku, że jednak chcę, bo dziś to wszystko brzmi równie niewiarygodnie, jak wtedy...
16 listopada Marian (sprowokowany przez Zet do określenia się) oświadczył, że się wypalił i musi odejść. Wie, jak bardzo będzie cierpiało jego dziecko - bo to dokładnie przemyślał i widział jak podczas rozwodu Zet cierpiały jej dzieci - ale nie może nikogo oszukiwać.
23 stycznia Młoda proponuje Zet, że skoro jadą na kulki, to może też zabiorą ze sobą jej kolegę Kubę. - Nie znam, to z przedszkola? - Nieee, byłam u niego i u cioci z tatą...
* * *
Q, jakby to powiedzieć - nie, nikt jeszcze nie powiedział, że się rzuciłaś. Ani razu. Są dwa obozy - jedni twierdzą, że jesteś po prostu głupia, drudzy że wyrahowana i przebiegła suka (tych jest jednak znacznie więcej). Ja jestem zdania, że połączenie i jednego i drugiego...
Wiesz, właśnie jestem w dokładnie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie i prosząc o radę (chociaż nie, w zasadzie jestem w gorszej, nie mam mieszkania jak ty, nie mam majątku do podziału, mam tylko pół miliona kredytów do spłacenia, bo z taką kwotą zostawił mnie Marian rzucając lekko: mnie to już nie interesuje, radź sobie sama; nie mam jednego dziecka, ale trójkę, w tym dwójkę z pierwszego małżeństwa, którym Marian przez ostatnie lata wmawiał, że są jego dziećmi - kąpał je, czytał bajki, czesał, robił śniadania do szkoły - a teraz traktuje jak powietrze i twierdzi, że są obce i go nigdy nie lubiły nawet, o miłości już nie wspominając).
No więc odbiegłam tochę od tematu - jestem w prawie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie z prośbą o radę. Wiesz, jest taki jeden kolega z pracy - miły, sympatyczny, w ostrym kryzysie małżeńskim (jak twierdzi), próbował się właśnie do mnie przykleić opowiadając o tym, jak to się z żoną nie rozumieją i jest strasznie, i że on coś musi postanowić. Ponieważ rozumiem tę kobietę (nie znam jej, ba - nigdy jej nawet nie widziałam) każdym milimetrem kwadratowym mojej skóry - kupiłam kwiaty, czekoladki i flaszkę, zapakowałam gościa do mojego auta, dałam mu w łapę ten cały staf i wywaliłam go pod jego domem każąc mu iść ratować Dom i Rodzinę. I pojechałam.
* * *
Gadałam wczoraj z kumplem (najfajniejsze, że to faceci najczęściej najdosadniej komentują tę historię), napisał mi potem tak: - wiesz, jest jedna zasada święta dla większości facetów: NIE RUCHA SIĘ DZIEWCZYNY KOLEGI. Kobiety, jak widać, mają inne standardy.
Odpisałam mu, że wcale nie. Że też są tylko niektóre. Głupie. Kretynki. Może wyrachowane i sądzące, że są przebiegłe. A może biedne, bo życie ich niczego nie nauczyło... Bo przecież trzeba być skończoną idiotką, żeby będąc już drugi raz zostawioną przez męża, z bolącą i rozdartą duszą, czując się jak sponiewierany śmieć, sięgać po innego, który jeszcze może wszystko zmienić. Znając to uczucie upokorzenia i bólu i bezsilności z powodu tego, ze twój facet tak łatwo zrezygnował z ciebie, domu i waszego dziecka i tak po prostu poszedł sobie - zabierać ojca trójce dzieci, w tym dwójce takich, które już raz los pokopał i które zaufały temu człowiekowi i na nim budowały swój świat na poziomie dziecko-ojciec i zdążyły już uwierzyć w to, że bajki istnieją.
Fakt, Marian jest przystojny, dobrze ubrany, robi karierę - w naszej firmie jest drugi po Bogu, wypowiada się stanowczo i sprawia wrażenie silnego faceta. Na zewnątrz opanowany... wewnątrz z małym słodkim defekcikiem - taką ukrytą niespodzianką - taką pin-up girl wyskakującą z tortu. To jego opanowanie, poukładanie, stanowczość i zarazem łagodność, to tylko fasada...
Wiem, wiem, to wszystko, to żadne przeszkody dla prawdziwej miłości :D
* * *
Q, jakby to powiedzieć - nie, nikt jeszcze nie powiedział, że się rzuciłaś. Ani razu. Są dwa obozy - jedni twierdzą, że jesteś po prostu głupia, drudzy że wyrahowana i przebiegła suka (tych jest jednak znacznie więcej). Ja jestem zdania, że połączenie i jednego i drugiego...
Wiesz, właśnie jestem w dokładnie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie i prosząc o radę (chociaż nie, w zasadzie jestem w gorszej, nie mam mieszkania jak ty, nie mam majątku do podziału, mam tylko pół miliona kredytów do spłacenia, bo z taką kwotą zostawił mnie Marian rzucając lekko: mnie to już nie interesuje, radź sobie sama; nie mam jednego dziecka, ale trójkę, w tym dwójkę z pierwszego małżeństwa, którym Marian przez ostatnie lata wmawiał, że są jego dziećmi - kąpał je, czytał bajki, czesał, robił śniadania do szkoły - a teraz traktuje jak powietrze i twierdzi, że są obce i go nigdy nie lubiły nawet, o miłości już nie wspominając).
No więc odbiegłam tochę od tematu - jestem w prawie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie z prośbą o radę. Wiesz, jest taki jeden kolega z pracy - miły, sympatyczny, w ostrym kryzysie małżeńskim (jak twierdzi), próbował się właśnie do mnie przykleić opowiadając o tym, jak to się z żoną nie rozumieją i jest strasznie, i że on coś musi postanowić. Ponieważ rozumiem tę kobietę (nie znam jej, ba - nigdy jej nawet nie widziałam) każdym milimetrem kwadratowym mojej skóry - kupiłam kwiaty, czekoladki i flaszkę, zapakowałam gościa do mojego auta, dałam mu w łapę ten cały staf i wywaliłam go pod jego domem każąc mu iść ratować Dom i Rodzinę. I pojechałam.
* * *
Gadałam wczoraj z kumplem (najfajniejsze, że to faceci najczęściej najdosadniej komentują tę historię), napisał mi potem tak: - wiesz, jest jedna zasada święta dla większości facetów: NIE RUCHA SIĘ DZIEWCZYNY KOLEGI. Kobiety, jak widać, mają inne standardy.
Odpisałam mu, że wcale nie. Że też są tylko niektóre. Głupie. Kretynki. Może wyrachowane i sądzące, że są przebiegłe. A może biedne, bo życie ich niczego nie nauczyło... Bo przecież trzeba być skończoną idiotką, żeby będąc już drugi raz zostawioną przez męża, z bolącą i rozdartą duszą, czując się jak sponiewierany śmieć, sięgać po innego, który jeszcze może wszystko zmienić. Znając to uczucie upokorzenia i bólu i bezsilności z powodu tego, ze twój facet tak łatwo zrezygnował z ciebie, domu i waszego dziecka i tak po prostu poszedł sobie - zabierać ojca trójce dzieci, w tym dwójce takich, które już raz los pokopał i które zaufały temu człowiekowi i na nim budowały swój świat na poziomie dziecko-ojciec i zdążyły już uwierzyć w to, że bajki istnieją.
Fakt, Marian jest przystojny, dobrze ubrany, robi karierę - w naszej firmie jest drugi po Bogu, wypowiada się stanowczo i sprawia wrażenie silnego faceta. Na zewnątrz opanowany... wewnątrz z małym słodkim defekcikiem - taką ukrytą niespodzianką - taką pin-up girl wyskakującą z tortu. To jego opanowanie, poukładanie, stanowczość i zarazem łagodność, to tylko fasada...
Wiem, wiem, to wszystko, to żadne przeszkody dla prawdziwej miłości :D
Komentarze