19.12.13

Znalezione w sieci

"[...]I rzecz najtrudniejsza, która rodzi się w dojrzałości i w dojrzałej współzależności: wiem, że jestem współzależny. Lepiej mi się żyje z tobą, mam dowody, że ty też tak czujesz, ALE wyrzucam listę krzywd i zasług. Dopóki w związku podkreślam: "a ja ci wyrzuciłem śmieci", jestem na złej drodze. "Współzależność". Z Tobą jest mi pod wieloma względami lepiej, łatwiej, cudowniej. Nie muszę być z tobą, tylko być z tobą chcę. Jestem współzależny, a nie zależny czy uzależniony. Ty mi coś dajesz i ja ci coś daję. Śmieci wyrzucam zawsze "nam". Wkładam w relację tyle, ile mogę, potrafię, chcę w danej chwili."

Lepiej bym tego nie ujęła....

Ale też:

'Jesli jeszcze nie spotkałas mężczyzny, z którym chciałabyś się zestarzeć, nie martw się, bez niego też sie zestarzejesz, tylko trochę wolniej'.

Boska Czubaszek :D

14.12.13

Mam swój pierwszy milion!

W wieku 40 lat zarobiłam swój pierwszy milion!
 
I to nie byle jaki! MILION DOLARÓW!
 
Stoję przed lustem i uśmiecham się do siebie. Sama świadomosć miliona na koncie spowodowała, że moja próżność i miłość własna poszybowały wysoko, wysoko, hen, hen.
 
Nieprawdopodobne jest to, że to ludzie z mojego otoczenia dowiedzieli się pierwsi i to oni zaczęli mi najpierw gratulować. Ja się domyślałam, nie chciałam jednak wierzyć, sądziłam że jak zwykle mam zwidy... tyle ostatnio się działo...
 
JESTEŚ TAK DIABELSKO PIĘKNA, ŻE TRUDNO ODERWAĆ OD CIEBIE WZROK
 
Podeszła do mnie koleżanka i mi to po prostu powiedziała... padłam... festiwal zachwytów nad moją osoba trwa od kilku dni. Oświadczyn niemal. Oświadczają się kobiety. W ciągu ostatnich trzech dni - aż pięć!
 
Tak - zaczęłam czuć się dobrze sama ze sobą. Tak - podobam się sobie. Tak - zaczynam się lubić i oceniać pozytywnie. Wewnętrzna równowaga to podstawa wszystkiego - wszystko zaczyna się samo układać. Tak - wyglądam jak milion dolarów i bardzo mi z tym dobrze :)
 

11.12.13

O miękkim ogórku przypowieść to.


Małych, a ważnych wydarzeń w moim życiu ciąg dalszy. Oczywiście, farmakologia i psychoterapia też są niezwykle ważne, ale... bez tych zdarzeń nie mogłabym wrócić 'do siebie' takiej, jaką byłam i jaką się lubiłlam i akceptowałam. 
 
Dziś rano spojrzałam w lustro i stwierdziłam rzecz, której do wczoraj sobie nie uświadamiałam. Jestem mazgajem, miękkim ogórkiem i wyjątkową egoistką. Rozpaczam, płaczę, jęczę, rozczulam się nad sobą. Nie mam tymczasem powodu.
 
Bo mam wszystko - swoje dzieci - niezwykle mądre, zdrowe, rozwijające się, piękne. Mam przyjaciół, którzy w najcięższych dla mnie chwilach zupełnie bezinteresownie pilnowali, żebym nie zrobiła głupstwa, mam znajomych, którzy postępowali tak samo, mam cudownych bliskich (nie połączonych ze mną więzami krwi, tylko - wierzę - prawdziwą przyjaźnią), którzy wspierali mnie i wciąż wspierają. Mam życie, po dwie zdrowe ręce i nogi, inteligencję, zaradność, uśmiech na twarzy, wyglądam naprawdę dobrze. Mam wszystko. Inni często gęsto nie mają nawet jednej dziesiątej z mojego stanu posiadania. Ja tymczasem mam wszystko.
 
Jestem pod dobrą opieką i tu, i 'tam' - czuję to wyraźnie. Nic więcej mi nie potrzeba...  
 
Doszłam do tego wniosku po wczorajszej, niespodziewnej i przypadkowej dość rozmowie w pracy. Zaczepiłyśmy się z koleżanką... nie wiem czemu powiedziałam jej o wszystkim, ona odpowiedziała, że  właśnie straciła dziecko. Jeszcze nie urodzone... To dopiero tragedia. Dziecko. Wyczekiwane, hodowane przez pół roku pod sercem...
 
Jestem mazgajem. Tak, to prawda. Chyba jestem mazgajem :)  

ani róże, ani całusy małe-duże...

 
Obudziłam się dziś po północy z tą piosenką w głowie. Tak po prostu. Obudziłam się. I usłyszałam ją. W głowie.





Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie
ani róże ani całusy małe, duże.
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze.

9.12.13

Dylematy

Mam wyłączyć myślenie, a cały czas myślę. Ci, którzy znają się na rzeczy mówą z przekonaniem: 'wyłączyć myślenie'! No ale przecież się nie da! Myśli się samo. I koniec. Nie ma jak wyłączyć.
 
A jak tak siedze i bez sensu gapię się w ścianę myśląc, zaczynam płynąć. Zaczynam wątpić, zaczynam szeptać: 'a może miał rację'? Może nie jesteśmy sobie potrzebni, może życie w pojedynkę jest lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze?
 
Może. Ale nie jest takie, jakie było wcześniej. Rzeczy nie są takie same, jesli ogląda się je w pojedynkę, nie cieszą tak jak cieszyłyby oglądane wspólnie przez pryzmat radości naszego dziecka. Wino stoi nieotwarte, bo nie smakuje tak, jak smakowało pite z dwóch kieliszków. Po prostu.
 
Od zawsze twierdziłam, że jestem zwierzęciem stadnym. Że muszę należeć do kogoś, żeby być szczęśliwą.
 
Dziś był cieżki dzień, być może właśnie z tego powodu. Codzienne stanie o poranku we własnej kuchni obok ogromnej bryły lodu mówiącej do ciebie zimnym głosem, skrywajacej się w dodatku za grubą szklaną ścianą swojej (rzeczywistej bądź udawanej) obojętności powoduje, że dusza zamarza.
 
Być może to właśnie z tego powodu jest mi ostatnio tak zimno? Być może dla tego zaczęłąm zastanawiać się na co mi to całe łażenie do psychologów, próby zrozumienia, naprawa siebie samej... czyżbym zwątpiła? To przecież najgorsze, co mogło się stać. Nadzieja i wiara to podstawa sukcesu. Chyba gdzieś poszły... czy to oznacza, że to rzeczywiscie już koniec?

8.12.13

Jak dobrze wychować....?

Ponieważ cały czas chodzi za mną ten temat, zajrzałam do internetu w poszukiwaniu złotych rad 'zaklinaczy zwierząt'.
 
I oto, co znalazłam:
 
... działania opiera na metodzie naturalnej pochodzącej z Francji. Polega ona na pozytywnych wzmocnieniach poprzez nagrody. Nie ma w niej miejsca na kolczatki czy rozwiązania siłowe. – Ta metoda wymaga cierpliwości i konsekwencji, on musi znać swoje miejsce....
 
.... musi być miejsce ma stanowczość, ale bez zastraszania, potrzebne są krótkie komendy. Trzeba pokazać, co ma zrobić, bardziej rozumie nasze gesty niż mowę. Dlatego w części ćwiczeń nie odzywamy się, opieramy wszystko na ruchach. To są tysiące powtórzeń...
 
.....jest tak, że zastraszony, złamany w którymś momencie odpowie agresją, nawet zwyczajnie ze strachu. Gwałtowny ruch odczytany jako zagrożenie wystarczy... 
 
.....najszybszą i skuteczną reakcją na złe zachowanie będzie ignorancja. Szybko zrozumie, że musi skorygować swoje postępowanie....
 
 
Nieprawdopodobne... teoretycznie się uśmiecham, w praktyce czytam z niedowierzaniem!

7.12.13

Wszystkie stworzenia duże i małe

Facet jest jak pies. To wiedziałam, babcia zawsze tak mówiła. 'Dziady są jak psy - i to masz, Córeńka (tak do mnie mówiła), zapamiętać na całe życie! No to zapamiętałam. Ale... rozbawiło mnie ostatnio pewne spotkanie. Rozbawiło i dało wiele do myślenia... I przypomniało to, o czym mówiła Babcia. Może w inny sposób, ale.... jakby przypomniało mi się ;))
 
'Faceci są jak psy, jak się boją, to szczekają i gryzą' - tak mi powiedział dwa dni temu pewien mądry, jak zorientowałam się po rozmowie, człowiek. Ha... I co ja mam teraz zrobić z tą wiedzą? Zacząć studiować kynologię, cholera?

Dobra, na spokojnie. Nie dość, że szczerzy kły, szczeka i gryzie, to jeszcze kompletnie nie można do niego dotrzeć. Zero porozumienia, zero możliwości przebicia się, szansa, że jak się poruszysz, natychmiast rozerwie ci tętnicę. Jedyny ratunek? Oblać zimna wodą, wtedy ochłonie. Tylko to działanie na chwilę... Albo.... może.... ułożyć....?

Taki zły i szczerzący kły doberman siedział dwa dni temu na mojej sofie. Z gardła wydobywał mu się nienawistny warkot, zęby miał obnażone do granic możliwości, gdybym nie wyszła, toczyłby z pyska płaty brudnej piany. Nie szczekał, ale to tylko z powodu tego, że siedziało przy nim nasze dziecko. Mnie za to poniosło. Z niedowierzaniem słuchałam tego, co wyrzucał w moją stronę, wcześniej wbił mi nóż w serce porównując mnie do najbardziej znienawidzonego (przez nas wspólnie) człowieka, który był przyczyną kupy naszych nerwów i problemów przez ostatnie lata...
 
Zamiast wylać na niego wiadro zimnej wody, wyleciałam z domu trzaskając drzwiami.
 
Następnego dnia usłyszałam o szczekaniu i gryzieniu i... to było MÓJ kubeł zimnej wody. Osadził mnie na miejscu, spowodował, że zaczęłam na nowo myśleć, dał mi możliwość zatrzymania się w biegu i nie pozwolił, żeby sprężyna napędzająca mnie do życia - z powodu zbyt dużego napięcia i zbyt mocnego nakręcenia zbyt wiele razy - pękła, wyprostowała się, jak w starym zegarze - i nie wróciła już do swojego pierwotnego kształtu.
 
Jak pies. Najpierw uspokoić. Potem zdobyć zaufanie. Powoli. Potem obłaskawiać. Zacząć głaskać. Założyć kaganiec. Wyprowadzić na spacer.
 
Cóż. Zastanowię się. Przecież zawsze wolałam koty... :D

Plusy ujemne i plusy dodatnie

Zawsze wydawało mi się, że moja szczęśliwa liczba, to 7. Może 8. Nigdy 31.  Nie wyobrażałam sobie, że proste połączenie tych dwóch cyfr sprawi mi tyle radości, dostarczy ogromnej porcji energii i niezwykle korzystnie wpłynie na moje morale.
 
Trzy plus jeden. Nie jeden i trzy, to byłaby przesada. Ale trzy plus jeden. Fajnie brzmi i fajnie wygląda. Bardzo fajnie. Bardzo... Szczególnie na metce dżinsów :)
 
Nigdy w życiu nie nosiłam spodni takiego rozmiaru. Najmniejsze, jakie pamiętam, to 32, a wtedy wydawalo mi się, że jestem szczupła. To było jakieś.... 20 lat temu. Od tego czasu tylko wzdychałam do swoich wspomnień metki z tym numerkiem na granatowych sztruksach.
 
Tymczasem dwa dni temu przymierzając dżiny, musiałam bardzo wkurzac czekających do przymierzalni. Zaczęłam od 34 - utopiłam się, potem było 33 - nadal wór, 32 - nadspodziewanie luźne, 31 - pasują. Ale... moze ja źle widzę, moze coś jest nei tak. Wyszłam z przymierzalni i poszłam do dużego lustra. A że nie było ze mną nikogo, kto mógłby doradzić, zaczepiłam obca panią i po prostu zapytałlam jak wyglądam. Popatrzyła. 'Super' - odpowiedziała. Fajne rurki. 'A nie wyglądam grubo'? 'Grubo? Pani chyba żartuje! Zajebiście!'. Musiałam mieć chyba głupią minę, bo sie zaczęła śmiać.
 
No cóż, nie było więc wyjścia. Wzięłam te 31. 
 
Dziś w pracy słyszałam dużo miłych rzeczy. Kobiety, mężczyźni, transseksualiści, drag queens, psy, koty... Wszyscy. Zupełnie bezinteresownie. Podobno nawet odmłodniałam.
 
Poważnie? Po tym wszystkim?
 
M., dziękuję Ci za to wszystko. Jeśli kiedykolwiek ci się odwidzi i będziesz chciał wrócić, to chyba nie pójdzie tak łatwo jak mogło być jeszcze tydzień temu... Moja nowa świadomość i poczucie wartości w dżinach numer 31 dały mi już teraz ogromną siłę i nie pozwolą więcej żebrać o cokolwiek...
 
 

6.12.13

:)

Wcale, ale to wcale nie mam powodów do śmiechu. Albo jeszcze przed godziną wydawało mi się, że nie mam. Całe szczęście, że są ludzie, którzy potrafią przywrócić we mnie wiarę... we mnie :)
 
Od rana sypie jak cholera, za oknem zima (wczoraj o tej porze było raczej wczesnowiosennie, niż jakkolwiek inaczej), zrobiło mi się świątecznie.... Od rana chodzi za mną ta piosenka. Chodzi i śpiewa, bo gram ją non stop :)  
 
 
 
Absolutne zaprzeczenie (słowne przede wszystkim) kolęd, pastorałek i innych świątecznych miodków. Mocna, męska, mięsna pieśń okołobożonarodzeniowa. Uwielbiam.
 
Śpiewam dalej :)

Fairytale of New York

It was Christmas Eve babe
In the drunk tank
An old man said to me, won't see another one
And then he sang a song
The Rare Old Mountain Dew
I turned my face away
And dreamed about you

Got on a lucky one
Came in eighteen to one
I've got a feeling
This year's for me and you
So happy Christmas
I love you baby
I can see a better time
When all our dreams come true

They've got cars big as bars
They've got rivers of gold
But the wind goes right through you
It's no place for the old
When you first took my hand
On a cold Christmas Eve
You promised me
Broadway was waiting for me

You were handsome
You were pretty
Queen of New York City
When the band finished playing
They howled out for more
Sinatra was swinging,
All the drunks they were singing
We kissed on a corner
Then danced through the night

The boys of the NYPD choir
Were singing "Galway Bay"
And the bells were ringing out
For Christmas day

You're a bum
You're a punk
You're an old slut on junk
Lying there almost dead on a drip in that bed
You scumbag, you maggot
You cheap lousy faggot
Happy Christmas your arse
I pray God it's our last

I could have been someone
Well so could anyone
You took my dreams from me
When I first found you
I kept them with me babe
I put them with my own
Can't make it all alone
I've built my dreams around you

4.12.13

Dupa, dupa. Czarna dupa. Biała dupa. D.U.P.A

Upadki i wzloty. Wiara, nadzieja, miłość, Nienawiść, zwąpienie, apatia. Płacz do wyrzygania flaków, euforia na przemian z dojmującym smutkiem i szaleńczą pewnością, że wszystko będzie jak było.
 
Potworne huśtawki nastrojów, niepewność, słowa ostrzejsze, niż najostrzejszy nóż przeciągany po tętnicach.
 
Niemoc podniesienia się z kolan, nienawiść, na przemian z niedpowierzaniem i rozpaczą, że wszystko co słyszę i otrzymuję to bezlitosny podarunek od teraz na zawsze. Bronię się przed tym rękoma i nogami.
 
Okruchy szkła Królowej Śniegu w sercu Kaja, niemożność dotarcia do jego wnętrza. Jego ciało potwornie najeżone kolcami i złością. Odpychanie każdym słowem i gestem. Bezlitosne słowa tnące serce na tysiące niesklejalnych kawałków.  
 
Zwątpienie i potworny, ciągnący się gdzieś w środku smutek, który nie pozwala normalnie funkcjonować.
 
To tak w skrócie... myślałam, że powoli zacznę dochodzić do siebie i podnosić się z tej historii, tymczasem im więcej drzew.... desperacko próbuję odczarować sytuację, ale wymyka mi się spod kontroli. Czuję, że nie potrafię tego kontrolować a wszystko z dnia na dzień zamiast nabierać znaczenia, zaczyna być coraz mniej ważne...
 
Nie ogarniam...
 
Mam wyrzuty sumienia, że cały czas kręcę sie wokół tego samego tematu, ale nie potrafię oderwać od tego myśli. Cały czas siedzi to we mnie tak głęboko, że nie potrafię nawet czasami z przerażenia oddychać...

2.12.13

Jedna jaskółka

.... pewnie, że nie czyni, ale jakoś mi lżej. Uśmiechaliśmy się dziś do siebie tak po prostu z powodu śmiesznej rzeczy, którą powiedziałam. Rozmawialiśmy też w miarę spokojnie i normalnie. O niczym, bo o 'czym' odmówiłam stanowczo. I na razie tak powinno zostać.

Wiem, że nie czyni, wiem, powtarzam to sobie cały czas, ale dzięki temu znacznie spokojniej mogę robić inne rzeczy... nie roszczę, nie oczekuję, przyjmuję sytuację taką jaka jest. Tak jest lepiej. Może to oznaka pierwszych zmian? We mnie, bo ode mnie musi się wszystko zacząć...

Ile, pytam....?

Ile upokorzeń można znieść, żeby wciąż pozostać sobą? Ile, żeby nie zwątpić, ile, żeby jeszcze mieć siłę do walki i wierzyć że ta walka ma sens? To, co sie teraz dzieje to niewątpliwie rodzaj próby dla mnie. Wiem to, tylko... no ok, może byłam nie taka jak trzeba? Ale kto z nas jest chodzącym ideałem? Znam, ale niewiele ;)
 
To, co codziennie słyszę i czytam, to niewątpliwie chęć odpechnięcia mnie od siebie i zabicia przez niego tego, co być może jeszcze się gdzieś tam w nim kolebie i nie daje spokoju? Może liczy na to, że stwierdzenie 'nie kocham cię' powtórzne po tysiąckroć stanie się prawdą?
 
Dziś mi powiedział, że niezależnie od tego, jak bardzo chce go przeczołgać, on już podjął decyzję.  
 
Nie jestem tego taka pewna...
 
Nie jestem też pewna tego, czy kiedy to wszystko sie skończy, będe mogła jeszcze na niego patrzeć...

1.12.13

Dobre samopoczucie

Z godziny na godzinę coraz mocniej potęguje się we mnie uczucie, że M. nie tak sobie to wyobrażał.
 
Sądzę, że myślał, że jak zwykle przeprowadzi to po swojemu - poinformuje mnie, że się wypalił i odkochał i że odchodzi. I odejdzie. Stanie u drzwi swoich rodziców, powie, że zdecydowaLIŚMY o rozstaniu i poczeka aż emocje opadną a wszyscy ochłoną. Tak scenariusz miał chyba wyglądać.

A chyba zaskoczył go tymczasem fakt odwrócenia ról i przejęcia przeze mnie kontroli całej sytuacji. Rodzaju przejecia, bo o przejeciu mówić w takim wypadku przecież nie można... to emocje, uczucia, wszystko jest tak nieprzewidywalne, że aż nieprawdopodobne.

Inaczej -  chyba zaskoczył go fakt, że nim skończył mówienie, że musi się od nas uwolnić, już wiedzieli o tym wszyscy... Był zaskoczony. Ale chyba bardziej wściekły. Oczywiście to moja wina, że teraz pół rodziny schodzi na zawał, bo to ja im powiedziałam... Nie fakt, że wykonał woltę, ale to, że o naszych sprawach wiedzą inni...

Podczas którejś z naszych łzawych rozmów (ja roniłam łzy, w zasadzie lałam je strumieniami, on siedział raczej spokojny), kiedy pytałam co tak naprawdę się stało, zarzucił mi, ze straciłam inicjatywę. Że wszystko przerzuciłam na niego, a sama straciłam inicjatywę... Pamiętam, ze wtedy pomyślałlam - chyba oślepł.

Teraz jestem tego pewna. To kolejna rzecz, której sie raczej chyba nie spodziewał. Że nie będę chciała poddać się bez walki...

Dla niego to bardzo prosta sprawa (która wprowadza mnie niezmiennie w rodzaj zadziwienia) - napisze mi parę razy w smsie, żebym przestałą sie gorączkować, bo nasz zwiazek się skończył i musimy teraz załatwić formalnosci i tak rzeczywiście będzie. Ha! Czyżby?

Czytam fajną książkę Kup kochance męża kwiaty i tam - pomiędzy wieloma dobrymi i mądrymi rzeczami przeczytałam wczoraj zdanie: nie tłum i nie trzymaj w sobie swoich emocji, myśli i tego co czujesz - ten, który naraził cię na powody do nerwów musi je znać. Nie bój sie mówić otwartym tekstem, żeby wiedział, co czujesz i jak to wszystko postrzegasz oraz przeżywasz.

Taka sytuacja: 'wymieniamy' się naszym dzieckiem (trzecim, bo dwie pierwsze, to córki z mojego pierwszego małżeństwa). Dziecko wyje, M. zachowuje i odnosi się do mnie jak nienawidzący mnie, zacięty obcy facet, dajmy na to skwaszony sprzedawca na dworcu PKP, który o północy sprzedaje mi nieświeże kanapki, do tego wstał o 4.00 rano lewą nogą i ma zmianę do 12.00 w południe dnia następnego. Zły, odpychający, opryskliwy. Ja na skraju wytrzymałości, napięta do granic możliwosci, staram się uśmiechać, bo dookoła tłum ludzi (byliśmy na otwarciu wystawy jego ojca). Młoda wyje, bo spała tylko 10 minut, czuje ogólne napięcie sytuacji i ogólnie wszystko jest nie tak. Mówię, że ją wezmę, on ostantacyjnie wychodzi na korytarz. Młoda drze się jeszcze głośniej, więc postanawiam iśc za nimi, druga młoda przepadła gdzieś w tłumie - pobiegła przywitać się z - jeszcze trzy tygodnie temu jej 'kuzynką' i 'ciocią' (moją nie-teściową). Ryk się pogłębia, wracam więc po średnią, łowię ją z tłumu, zdążam tylko przywitać się z mamą M. szepcząc jej do ucha ze łazami w oczach, że jest dla mnie nieprzyjemny, opryskliwy i odpychający i że uciekam, bo nie moge tego znieść. Wracam na korytarz. Zbiegamy na dól w akompanamencie wycia, szybko sie ubieramy, wyrywam mu ryczącą młodą i... rozdziera mnie. Zanim wyjdę, pochylam się ku niemu i mówię, patrząc mu w oczy: ja też tak płakałam. Uciekam raczej, niż wychodze, ciągnąć za sobą jedną pytającą dlaczego nie zostałyśmy, łapiąc wypadajacą mi z rąk wyjacą drugą, próbując nie połamać nóg (na wysokich obcasach) na otaczajacycm budynek bruku. Dopadam auta, wpycham wyprężoną jak struna młodą, zapinam ją, druga robi to już dawno sama i ruszam. Wycie sie nasila, przechodzi w jazgot. I wtedy coś we mnie pęka. Przypominaja mi sie słowa o tym, że musi wiedzieć co czuję.

Przejeżdżam jeszcze dwa kilometry, ale nic nie widzę, bo łzy ciekną mi po policzkach (nie wiem - czy to łzy wściekłości, bezsilności, bo tęsknoty chyba jednak w tym momencie nie), staję i zaczynam pisać...

Zet: Życzę ci zajebiście kurewsko dobrego i miłego dnia, takiego jak to, co teraz dzieje się w samochodzie. Życzę, żebyś ten krzyk słyszał równe długo i głośno jak ja.

M: Wytwarzasz atmosferę śmierci i końca świata - ale tak nie jest - świat i życie małych dalej idzie do przodu - pomyśl o tym jak nie chcesz słuchac tego, co mówię. Straszne jest to, co robisz przy dzieciach - prosze cię nie rób tego - kolejny raz cię proszę nie rób tego

Zet: Nic nie robię, Nic nie zrobiłam. Po prostu wyszłyśmy.

M: Nic faktycznie nie powiedziałaś. Nie jesteśmy już razem - proszę zrozum to - musimy teraz poukładać pewne sprawy - dla młodych. Proszę zrozum - nasz zwiazek się skończył - teraz musimy popracować nad dzieć mi i ważnymi sprawami, które nas dotyczą.

Zet: Ty go skończyłeś. Nie używaj określenia 'się skończył'. Skończyłeś go ot tak po prostu. Uważam, że ze względu na dzieci i twoje apele o poukładanie wszystkiego jesteś im winien to, żebym ja zrozumiała. Wtedy ruszymy do przodu. Masz na to moje słowo.

M: Jeśli nie będziesz chciała rozmawiać, przepraszam ale za kilka dni sam zacznę ustawiać pewne sprawy - pomyśl proszę o tym.

Zet: Nie rozumiem tego, co się stało. Chcę iść do tłumacza. Bez tego nie ruszę do przodu. Ty też nie, bo całą resztę też musisz obgadać ze mną. I sam różnych kwestii, mimo tego co piszesz, nie załatwisz.

M: Santażujesz mnie

Zet: Wcale. Ukazuje ci prawdę i udowadniam, że trzeba być dorosłym podejmując jednoosobowo arbitralne decyzje w imieniu całej naszej rodziny. Wydawało ci się, że zachowałes się szlachetnie i honorowo, tymczasem zagubiła ci się gdzieś dojrzałość. Teraz wymagasz jej ode mnie, podczas gdy sam nie masz nawet odwagi powiedzieć naszym dzieciom, że to ty postanowiłeś za nie. Poproszę cię więc o odwagę cywilną. Jesteś to winien przynajmniej dzieciom. Wybacz, ale raczej gówno wiesz, co uczyni w ich głowach twoja szczera, prawdziwa i w twoim przekonaniu jedynie słuszna decyzja. Nie sztuką jest odejść (bo to jest zwykłe tchórzostwo), sztuką jest poczekać i powalczyć. To dopiero bohaterstwo. Zapytaj dziadka. Albo babcię. Albo Mamę. Nikomu nie było łatwo, dziś wszyscy twierdzą, że bardzo było warto.

M: Ty nie chcesz słuchać tego, co mówię - twierdzisz, że mi nie wierzysz - ja nie mam już nic do dodania. Nie chcę i nie będę chodził na terapię - na to jest za późno!

Zet: Nie chcę terapii, nie chcę mediacji, chcę zrozumieć. Żeby mi ktoś to wytłumaczył. Nazwij to konsultacjami. Potrzebuję tego, bo nie rozumiem.
Innymi słowy, KIEDY MASZ ZAMIAR ZAJĄĆ SIĘ KRYZYSEM Z POZYCJI OSOBY DOROSŁEJ?

M: Już ci pisałem - to nie jest twoja wina - tylko moja i to ja przestałem ciebie kochać- nic więcej.

Zet: Chcę wiedzieć, dlaczego tak się stało. Więc przestań pieprzyć o sobie, bo wszystko co się dzieje leży po środku. Bez użalania proszę i jęków. Chcę mięso na stół. Muszę o tym porozmawiać. Szczerze. Z kimś, kto tego posłucha z boku i wytłumaczy mi o co ci chodzi. Nie wierzę, że nie tęsknisz za tym, co było, za małymi sprawami które napędzały wszystko i nadawały sens życiu. Nie wierzę, dlatego muszę to zrozumieć, żeby ruszyć do przodu z innymi rzeczami. To mój warunek, żeby iść dalej.

M: Ja ci już bardziej nie potrafię wytłumaczyć - powiedziałem ci wszystko.

Zet: Motyle w brzuchu to szczeniackie mrzonki, odpowiedzialne trwanie i szczera do bólu rozmowa to dojrzałość. Często trzeba coś poświęcić, żeby w zamian dostać po tysiąckroć więcej. To jest dojrzałość. Dojrzałością jest też praca nad wszystkim i słuchanie drugiego człowieka, a nie podejmowanie za niego arbitralnych decyzji.
Dojrzałość, to zapach domu zawsze ten sam, to wieczne nerwy i stresy i pytania dzieci gdzie jesteś, bo tęsknią.
Dojrzałość, to zwątpienia i upadki i wspólne podnoszenie się z kolan. To akceptacja tego że ktoś robi bałagan, ale w zamian daje pewnośc światła zapalonego w oknie jak wracasz do domu.
Dojrzałość, to świadomość, że nie może być w domu dwóch szefów o ciężkich charakterach. To świadomość, ze ktoś musi zrobić dwa kroki w tył, żeby druga osoba mogła przeć do przodu i mieć za sobą stałe, silne i wierzące w nia oparcie.
Dojrzałość, to świadomosć możliwości zwątpienia i pewności posiadania obok albo za sobą kogoś, kto postara się zrozumieć i wybaczyć, bo sam popełnia błędy i nie wiadomo, kiedy może przyjśc na niego podobna sytuacja.
Dojrzałość, to próby przechodzone z lepszym lub gorszym skutkiem, ale z pełną świadomością swoich niedoskonałości i tego, że zawsze czy jest gorzej czy lepiej ma się wsparcie i mur, od którego można się odbić.

Zet: Zmieniłam własnie aparat telefoniczny, bo mi padł tamten z serwisu - wzięlam jeden z tych dwóch od dziadka (dziadek zmarł miesiąc temu). Wiesz, kto na mnie patrzy z ekranu (babcia- zmarła 4,5 roku temu, obydwoje i dziadek i babcia byli dla całej rodziny czyms w rodzaju absolutu)? To nie była kobieta, która by się tak poddała. Uśmiecha się do mnie. Sam robiłeś to zdjęcie. Masz zamiar tak tchórzyć i uciekać całe życie? Przecież właśnie się zaczęło, a ty już po jakiejś wyimaginowanej porażce chcesz sie poddać i uciec, bo gdzieś na pewno jest lepiej? Nie jest lepiej, to mżonki. Tylko trzeba walczyć. Jak to piszę, ona się nadal uśmiecha. Może więc mam rację?


Po ty sms-ie już nie dostałam żadnej odpowiedzi....

Walczyć dalej? W zasadzie nie mam nic do stracenia. I tak według niego - teraz już nic nie ma, mogę wiec chyba tylko zyskać? Kto wie, ręka w górę...