Przejdź do głównej zawartości

O miękkim ogórku przypowieść to.


Małych, a ważnych wydarzeń w moim życiu ciąg dalszy. Oczywiście, farmakologia i psychoterapia też są niezwykle ważne, ale... bez tych zdarzeń nie mogłabym wrócić 'do siebie' takiej, jaką byłam i jaką się lubiłlam i akceptowałam. 
 
Dziś rano spojrzałam w lustro i stwierdziłam rzecz, której do wczoraj sobie nie uświadamiałam. Jestem mazgajem, miękkim ogórkiem i wyjątkową egoistką. Rozpaczam, płaczę, jęczę, rozczulam się nad sobą. Nie mam tymczasem powodu.
 
Bo mam wszystko - swoje dzieci - niezwykle mądre, zdrowe, rozwijające się, piękne. Mam przyjaciół, którzy w najcięższych dla mnie chwilach zupełnie bezinteresownie pilnowali, żebym nie zrobiła głupstwa, mam znajomych, którzy postępowali tak samo, mam cudownych bliskich (nie połączonych ze mną więzami krwi, tylko - wierzę - prawdziwą przyjaźnią), którzy wspierali mnie i wciąż wspierają. Mam życie, po dwie zdrowe ręce i nogi, inteligencję, zaradność, uśmiech na twarzy, wyglądam naprawdę dobrze. Mam wszystko. Inni często gęsto nie mają nawet jednej dziesiątej z mojego stanu posiadania. Ja tymczasem mam wszystko.
 
Jestem pod dobrą opieką i tu, i 'tam' - czuję to wyraźnie. Nic więcej mi nie potrzeba...  
 
Doszłam do tego wniosku po wczorajszej, niespodziewnej i przypadkowej dość rozmowie w pracy. Zaczepiłyśmy się z koleżanką... nie wiem czemu powiedziałam jej o wszystkim, ona odpowiedziała, że  właśnie straciła dziecko. Jeszcze nie urodzone... To dopiero tragedia. Dziecko. Wyczekiwane, hodowane przez pół roku pod sercem...
 
Jestem mazgajem. Tak, to prawda. Chyba jestem mazgajem :)  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

daj cierpliwość/siłę/mądrość

by pogodzić się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie/by zmienić to, co zmienić mogę/by odróżnić jedno od drugiego Jedno z drugim, to znany cytat Marka Aureliusza. Ostatnio tak się miotam, że o tym zapominam. A nie powinnam, bo spokój, to najważniejsza rzecz, jakiej teraz potrzebuje. Przechodzę po kolei to, co zostało postawione na mojej drodze. Często wypieram i kumuluję, dlatego granat wybucha z opóźnieniem i czyni ogromne spustoszenia. Jeszcze chwila, zanim nauczę się to wszystko przezywać jak normalny człowiek. Wydaje mi się, że znoszę wszystko z pokorą. Ale czasami... po prostu nie ogarniam.  Małe rzeczy urastają do rangi katastrofy światowej, rzeczy, które nie powinny być już moje i mnie dotyczyć - dotykają niejako 'same' w sposób bolesny, a przeszłość która należy wybaczyć i zapamiętać - nie pozwala się zamknąć i wyważyć. Nie spodziewałam się, że rekonwalescencja będzie aż tak ciężka. A jest cholernie. Cholernie ciężka. Od czwartku zaczynam intensywną tera

Bohater rodzinny. M., to TY!

Przeglądam, co kiedyś znalazłam w sieci... Niesamowite, że nie tkwiłam w tym jako pierwsza! I skoro ktoś tak dokładnie to opisał, to znaczy, że M. nie był pierwszym, którego to dotknęło. A ja i nasze dzieci nie były pierwszymi, które za to oberwały... Ja się leczę, bo mam tego dosć i chcę być zdrowa. M.? Pędzi dalej przed siebie próbując się sprawdzić i udowodnić, że jednak ogarnął. Pytanie, kiedy znów się wysypie?     Bohater rodzinny Bohater rodziny jest skrajnie odpowiedzialny, obowiązkowy . Zajmuje się wszystkim, co tylko zdoła opanować . Może prać, sprzątać, robić zakupy, zajmować się młodszym rodzeństwem (ten typ DDA to najczęściej najstarsze dziecko w rodzinie). Będzie próbował nie dopuszczać do tego, aby rodzic, który jest alkoholikiem, pił, a przy okazji będzie opiekować się tym drugim rodzicem. Dbać o to, by nie był smutny, przygnębiony. Bohater stara się bronić rodzeństwo oraz niepijącego rodzica przed tym pijącym, zarówno w zakresie przemocy werbalnej,

....don't wanna miss a thing!

Rok. W zasadzie ponad rok od kiedy pierwszy raz, świadomie, nieświadoma jednak jeszcze po co to robię, napisałam tu cokolwiek... Po roku jestem... szokująco daleko, nieprawdopodobnie gdzie indziej, niezwykle inna. Trudno opisać tę drogę, która wciąż trwa. Trudno opisać ją słowami, bo to nie droga, a rollercoaster. Momentami to krew buchająca z przeciętych ostrym nożem trzewi, coraz częściej to łagodny i mieniący się cudownymi odcieniami złota, bezkresny ocean... Jakkolwiek trudno na razie oceniać to wszystko, jedno jest pewne - to najważniejsze i największe doswiadczenie mojego życia, największa przygoda, najcudowaniejszy dar, jaki mogłam kiedykolwiek od kogokolwiek dostać.  To cud. Dar, który mogłam dostać tylko od bezinteresownie kochającej mnie Istosty, czystego Dobra, Zródła Miłości, jakkolwiek ktokolwiek by Go nie nazwał. Akceptuję każde imię i każda nazwę, która odda Dobro, Piękno i Niezwykłą Energię tego Żródła Wszystkiego...   Ta piosenka za mną chodzi. Czasem cichac