Z godziny na godzinę coraz mocniej potęguje się we mnie uczucie, że M. nie tak sobie to wyobrażał.
Sądzę, że myślał, że jak zwykle przeprowadzi to po swojemu - poinformuje mnie, że się wypalił i odkochał i że odchodzi. I odejdzie. Stanie u drzwi swoich rodziców, powie, że zdecydowaLIŚMY o rozstaniu i poczeka aż emocje opadną a wszyscy ochłoną. Tak scenariusz miał chyba wyglądać.
A chyba zaskoczył go tymczasem fakt odwrócenia ról i przejęcia przeze mnie kontroli całej sytuacji. Rodzaju przejecia, bo o przejeciu mówić w takim wypadku przecież nie można... to emocje, uczucia, wszystko jest tak nieprzewidywalne, że aż nieprawdopodobne.
Inaczej - chyba zaskoczył go fakt, że nim skończył mówienie, że musi się od nas uwolnić, już wiedzieli o tym wszyscy... Był zaskoczony. Ale chyba bardziej wściekły. Oczywiście to moja wina, że teraz pół rodziny schodzi na zawał, bo to ja im powiedziałam... Nie fakt, że wykonał woltę, ale to, że o naszych sprawach wiedzą inni...
Podczas którejś z naszych łzawych rozmów (ja roniłam łzy, w zasadzie lałam je strumieniami, on siedział raczej spokojny), kiedy pytałam co tak naprawdę się stało, zarzucił mi, ze straciłam inicjatywę. Że wszystko przerzuciłam na niego, a sama straciłam inicjatywę... Pamiętam, ze wtedy pomyślałlam - chyba oślepł.
Teraz jestem tego pewna. To kolejna rzecz, której sie raczej chyba nie spodziewał. Że nie będę chciała poddać się bez walki...
Dla niego to bardzo prosta sprawa (która wprowadza mnie niezmiennie w rodzaj zadziwienia) - napisze mi parę razy w smsie, żebym przestałą sie gorączkować, bo nasz zwiazek się skończył i musimy teraz załatwić formalnosci i tak rzeczywiście będzie. Ha! Czyżby?
Czytam fajną książkę Kup kochance męża kwiaty i tam - pomiędzy wieloma dobrymi i mądrymi rzeczami przeczytałam wczoraj zdanie: nie tłum i nie trzymaj w sobie swoich emocji, myśli i tego co czujesz - ten, który naraził cię na powody do nerwów musi je znać. Nie bój sie mówić otwartym tekstem, żeby wiedział, co czujesz i jak to wszystko postrzegasz oraz przeżywasz.
Taka sytuacja: 'wymieniamy' się naszym dzieckiem (trzecim, bo dwie pierwsze, to córki z mojego pierwszego małżeństwa). Dziecko wyje, M. zachowuje i odnosi się do mnie jak nienawidzący mnie, zacięty obcy facet, dajmy na to skwaszony sprzedawca na dworcu PKP, który o północy sprzedaje mi nieświeże kanapki, do tego wstał o 4.00 rano lewą nogą i ma zmianę do 12.00 w południe dnia następnego. Zły, odpychający, opryskliwy. Ja na skraju wytrzymałości, napięta do granic możliwosci, staram się uśmiechać, bo dookoła tłum ludzi (byliśmy na otwarciu wystawy jego ojca). Młoda wyje, bo spała tylko 10 minut, czuje ogólne napięcie sytuacji i ogólnie wszystko jest nie tak. Mówię, że ją wezmę, on ostantacyjnie wychodzi na korytarz. Młoda drze się jeszcze głośniej, więc postanawiam iśc za nimi, druga młoda przepadła gdzieś w tłumie - pobiegła przywitać się z - jeszcze trzy tygodnie temu jej 'kuzynką' i 'ciocią' (moją nie-teściową). Ryk się pogłębia, wracam więc po średnią, łowię ją z tłumu, zdążam tylko przywitać się z mamą M. szepcząc jej do ucha ze łazami w oczach, że jest dla mnie nieprzyjemny, opryskliwy i odpychający i że uciekam, bo nie moge tego znieść. Wracam na korytarz. Zbiegamy na dól w akompanamencie wycia, szybko sie ubieramy, wyrywam mu ryczącą młodą i... rozdziera mnie. Zanim wyjdę, pochylam się ku niemu i mówię, patrząc mu w oczy: ja też tak płakałam. Uciekam raczej, niż wychodze, ciągnąć za sobą jedną pytającą dlaczego nie zostałyśmy, łapiąc wypadajacą mi z rąk wyjacą drugą, próbując nie połamać nóg (na wysokich obcasach) na otaczajacycm budynek bruku. Dopadam auta, wpycham wyprężoną jak struna młodą, zapinam ją, druga robi to już dawno sama i ruszam. Wycie sie nasila, przechodzi w jazgot. I wtedy coś we mnie pęka. Przypominaja mi sie słowa o tym, że musi wiedzieć co czuję.
Przejeżdżam jeszcze dwa kilometry, ale nic nie widzę, bo łzy ciekną mi po policzkach (nie wiem - czy to łzy wściekłości, bezsilności, bo tęsknoty chyba jednak w tym momencie nie), staję i zaczynam pisać...
Zet: Życzę ci zajebiście kurewsko dobrego i miłego dnia, takiego jak to, co teraz dzieje się w samochodzie. Życzę, żebyś ten krzyk słyszał równe długo i głośno jak ja.
M: Wytwarzasz atmosferę śmierci i końca świata - ale tak nie jest - świat i życie małych dalej idzie do przodu - pomyśl o tym jak nie chcesz słuchac tego, co mówię. Straszne jest to, co robisz przy dzieciach - prosze cię nie rób tego - kolejny raz cię proszę nie rób tego
Zet: Nic nie robię, Nic nie zrobiłam. Po prostu wyszłyśmy.
M: Nic faktycznie nie powiedziałaś. Nie jesteśmy już razem - proszę zrozum to - musimy teraz poukładać pewne sprawy - dla młodych. Proszę zrozum - nasz zwiazek się skończył - teraz musimy popracować nad dzieć mi i ważnymi sprawami, które nas dotyczą.
Zet: Ty go skończyłeś. Nie używaj określenia 'się skończył'. Skończyłeś go ot tak po prostu. Uważam, że ze względu na dzieci i twoje apele o poukładanie wszystkiego jesteś im winien to, żebym ja zrozumiała. Wtedy ruszymy do przodu. Masz na to moje słowo.
M: Jeśli nie będziesz chciała rozmawiać, przepraszam ale za kilka dni sam zacznę ustawiać pewne sprawy - pomyśl proszę o tym.
Zet: Nie rozumiem tego, co się stało. Chcę iść do tłumacza. Bez tego nie ruszę do przodu. Ty też nie, bo całą resztę też musisz obgadać ze mną. I sam różnych kwestii, mimo tego co piszesz, nie załatwisz.
M: Santażujesz mnie
Zet: Wcale. Ukazuje ci prawdę i udowadniam, że trzeba być dorosłym podejmując jednoosobowo arbitralne decyzje w imieniu całej naszej rodziny. Wydawało ci się, że zachowałes się szlachetnie i honorowo, tymczasem zagubiła ci się gdzieś dojrzałość. Teraz wymagasz jej ode mnie, podczas gdy sam nie masz nawet odwagi powiedzieć naszym dzieciom, że to ty postanowiłeś za nie. Poproszę cię więc o odwagę cywilną. Jesteś to winien przynajmniej dzieciom. Wybacz, ale raczej gówno wiesz, co uczyni w ich głowach twoja szczera, prawdziwa i w twoim przekonaniu jedynie słuszna decyzja. Nie sztuką jest odejść (bo to jest zwykłe tchórzostwo), sztuką jest poczekać i powalczyć. To dopiero bohaterstwo. Zapytaj dziadka. Albo babcię. Albo Mamę. Nikomu nie było łatwo, dziś wszyscy twierdzą, że bardzo było warto.
M: Ty nie chcesz słuchać tego, co mówię - twierdzisz, że mi nie wierzysz - ja nie mam już nic do dodania. Nie chcę i nie będę chodził na terapię - na to jest za późno!
Zet: Nie chcę terapii, nie chcę mediacji, chcę zrozumieć. Żeby mi ktoś to wytłumaczył. Nazwij to konsultacjami. Potrzebuję tego, bo nie rozumiem.
Innymi słowy, KIEDY MASZ ZAMIAR ZAJĄĆ SIĘ KRYZYSEM Z POZYCJI OSOBY DOROSŁEJ?
M: Już ci pisałem - to nie jest twoja wina - tylko moja i to ja przestałem ciebie kochać- nic więcej.
Zet: Chcę wiedzieć, dlaczego tak się stało. Więc przestań pieprzyć o sobie, bo wszystko co się dzieje leży po środku. Bez użalania proszę i jęków. Chcę mięso na stół. Muszę o tym porozmawiać. Szczerze. Z kimś, kto tego posłucha z boku i wytłumaczy mi o co ci chodzi. Nie wierzę, że nie tęsknisz za tym, co było, za małymi sprawami które napędzały wszystko i nadawały sens życiu. Nie wierzę, dlatego muszę to zrozumieć, żeby ruszyć do przodu z innymi rzeczami. To mój warunek, żeby iść dalej.
M: Ja ci już bardziej nie potrafię wytłumaczyć - powiedziałem ci wszystko.
Zet: Motyle w brzuchu to szczeniackie mrzonki, odpowiedzialne trwanie i szczera do bólu rozmowa to dojrzałość. Często trzeba coś poświęcić, żeby w zamian dostać po tysiąckroć więcej. To jest dojrzałość. Dojrzałością jest też praca nad wszystkim i słuchanie drugiego człowieka, a nie podejmowanie za niego arbitralnych decyzji.
Dojrzałość, to zapach domu zawsze ten sam, to wieczne nerwy i stresy i pytania dzieci gdzie jesteś, bo tęsknią.
Dojrzałość, to zwątpienia i upadki i wspólne podnoszenie się z kolan. To akceptacja tego że ktoś robi bałagan, ale w zamian daje pewnośc światła zapalonego w oknie jak wracasz do domu.
Dojrzałość, to świadomość, że nie może być w domu dwóch szefów o ciężkich charakterach. To świadomość, ze ktoś musi zrobić dwa kroki w tył, żeby druga osoba mogła przeć do przodu i mieć za sobą stałe, silne i wierzące w nia oparcie.
Dojrzałość, to świadomosć możliwości zwątpienia i pewności posiadania obok albo za sobą kogoś, kto postara się zrozumieć i wybaczyć, bo sam popełnia błędy i nie wiadomo, kiedy może przyjśc na niego podobna sytuacja.
Dojrzałość, to próby przechodzone z lepszym lub gorszym skutkiem, ale z pełną świadomością swoich niedoskonałości i tego, że zawsze czy jest gorzej czy lepiej ma się wsparcie i mur, od którego można się odbić.
Zet: Zmieniłam własnie aparat telefoniczny, bo mi padł tamten z serwisu - wzięlam jeden z tych dwóch od dziadka (dziadek zmarł miesiąc temu). Wiesz, kto na mnie patrzy z ekranu (babcia- zmarła 4,5 roku temu, obydwoje i dziadek i babcia byli dla całej rodziny czyms w rodzaju absolutu)? To nie była kobieta, która by się tak poddała. Uśmiecha się do mnie. Sam robiłeś to zdjęcie. Masz zamiar tak tchórzyć i uciekać całe życie? Przecież właśnie się zaczęło, a ty już po jakiejś wyimaginowanej porażce chcesz sie poddać i uciec, bo gdzieś na pewno jest lepiej? Nie jest lepiej, to mżonki. Tylko trzeba walczyć. Jak to piszę, ona się nadal uśmiecha. Może więc mam rację?
Po ty sms-ie już nie dostałam żadnej odpowiedzi....
Walczyć dalej? W zasadzie nie mam nic do stracenia. I tak według niego - teraz już nic nie ma, mogę wiec chyba tylko zyskać? Kto wie, ręka w górę...
A chyba zaskoczył go tymczasem fakt odwrócenia ról i przejęcia przeze mnie kontroli całej sytuacji. Rodzaju przejecia, bo o przejeciu mówić w takim wypadku przecież nie można... to emocje, uczucia, wszystko jest tak nieprzewidywalne, że aż nieprawdopodobne.
Inaczej - chyba zaskoczył go fakt, że nim skończył mówienie, że musi się od nas uwolnić, już wiedzieli o tym wszyscy... Był zaskoczony. Ale chyba bardziej wściekły. Oczywiście to moja wina, że teraz pół rodziny schodzi na zawał, bo to ja im powiedziałam... Nie fakt, że wykonał woltę, ale to, że o naszych sprawach wiedzą inni...
Podczas którejś z naszych łzawych rozmów (ja roniłam łzy, w zasadzie lałam je strumieniami, on siedział raczej spokojny), kiedy pytałam co tak naprawdę się stało, zarzucił mi, ze straciłam inicjatywę. Że wszystko przerzuciłam na niego, a sama straciłam inicjatywę... Pamiętam, ze wtedy pomyślałlam - chyba oślepł.
Teraz jestem tego pewna. To kolejna rzecz, której sie raczej chyba nie spodziewał. Że nie będę chciała poddać się bez walki...
Dla niego to bardzo prosta sprawa (która wprowadza mnie niezmiennie w rodzaj zadziwienia) - napisze mi parę razy w smsie, żebym przestałą sie gorączkować, bo nasz zwiazek się skończył i musimy teraz załatwić formalnosci i tak rzeczywiście będzie. Ha! Czyżby?
Czytam fajną książkę Kup kochance męża kwiaty i tam - pomiędzy wieloma dobrymi i mądrymi rzeczami przeczytałam wczoraj zdanie: nie tłum i nie trzymaj w sobie swoich emocji, myśli i tego co czujesz - ten, który naraził cię na powody do nerwów musi je znać. Nie bój sie mówić otwartym tekstem, żeby wiedział, co czujesz i jak to wszystko postrzegasz oraz przeżywasz.
Taka sytuacja: 'wymieniamy' się naszym dzieckiem (trzecim, bo dwie pierwsze, to córki z mojego pierwszego małżeństwa). Dziecko wyje, M. zachowuje i odnosi się do mnie jak nienawidzący mnie, zacięty obcy facet, dajmy na to skwaszony sprzedawca na dworcu PKP, który o północy sprzedaje mi nieświeże kanapki, do tego wstał o 4.00 rano lewą nogą i ma zmianę do 12.00 w południe dnia następnego. Zły, odpychający, opryskliwy. Ja na skraju wytrzymałości, napięta do granic możliwosci, staram się uśmiechać, bo dookoła tłum ludzi (byliśmy na otwarciu wystawy jego ojca). Młoda wyje, bo spała tylko 10 minut, czuje ogólne napięcie sytuacji i ogólnie wszystko jest nie tak. Mówię, że ją wezmę, on ostantacyjnie wychodzi na korytarz. Młoda drze się jeszcze głośniej, więc postanawiam iśc za nimi, druga młoda przepadła gdzieś w tłumie - pobiegła przywitać się z - jeszcze trzy tygodnie temu jej 'kuzynką' i 'ciocią' (moją nie-teściową). Ryk się pogłębia, wracam więc po średnią, łowię ją z tłumu, zdążam tylko przywitać się z mamą M. szepcząc jej do ucha ze łazami w oczach, że jest dla mnie nieprzyjemny, opryskliwy i odpychający i że uciekam, bo nie moge tego znieść. Wracam na korytarz. Zbiegamy na dól w akompanamencie wycia, szybko sie ubieramy, wyrywam mu ryczącą młodą i... rozdziera mnie. Zanim wyjdę, pochylam się ku niemu i mówię, patrząc mu w oczy: ja też tak płakałam. Uciekam raczej, niż wychodze, ciągnąć za sobą jedną pytającą dlaczego nie zostałyśmy, łapiąc wypadajacą mi z rąk wyjacą drugą, próbując nie połamać nóg (na wysokich obcasach) na otaczajacycm budynek bruku. Dopadam auta, wpycham wyprężoną jak struna młodą, zapinam ją, druga robi to już dawno sama i ruszam. Wycie sie nasila, przechodzi w jazgot. I wtedy coś we mnie pęka. Przypominaja mi sie słowa o tym, że musi wiedzieć co czuję.
Przejeżdżam jeszcze dwa kilometry, ale nic nie widzę, bo łzy ciekną mi po policzkach (nie wiem - czy to łzy wściekłości, bezsilności, bo tęsknoty chyba jednak w tym momencie nie), staję i zaczynam pisać...
Zet: Życzę ci zajebiście kurewsko dobrego i miłego dnia, takiego jak to, co teraz dzieje się w samochodzie. Życzę, żebyś ten krzyk słyszał równe długo i głośno jak ja.
M: Wytwarzasz atmosferę śmierci i końca świata - ale tak nie jest - świat i życie małych dalej idzie do przodu - pomyśl o tym jak nie chcesz słuchac tego, co mówię. Straszne jest to, co robisz przy dzieciach - prosze cię nie rób tego - kolejny raz cię proszę nie rób tego
Zet: Nic nie robię, Nic nie zrobiłam. Po prostu wyszłyśmy.
M: Nic faktycznie nie powiedziałaś. Nie jesteśmy już razem - proszę zrozum to - musimy teraz poukładać pewne sprawy - dla młodych. Proszę zrozum - nasz zwiazek się skończył - teraz musimy popracować nad dzieć mi i ważnymi sprawami, które nas dotyczą.
Zet: Ty go skończyłeś. Nie używaj określenia 'się skończył'. Skończyłeś go ot tak po prostu. Uważam, że ze względu na dzieci i twoje apele o poukładanie wszystkiego jesteś im winien to, żebym ja zrozumiała. Wtedy ruszymy do przodu. Masz na to moje słowo.
M: Jeśli nie będziesz chciała rozmawiać, przepraszam ale za kilka dni sam zacznę ustawiać pewne sprawy - pomyśl proszę o tym.
Zet: Nie rozumiem tego, co się stało. Chcę iść do tłumacza. Bez tego nie ruszę do przodu. Ty też nie, bo całą resztę też musisz obgadać ze mną. I sam różnych kwestii, mimo tego co piszesz, nie załatwisz.
M: Santażujesz mnie
Zet: Wcale. Ukazuje ci prawdę i udowadniam, że trzeba być dorosłym podejmując jednoosobowo arbitralne decyzje w imieniu całej naszej rodziny. Wydawało ci się, że zachowałes się szlachetnie i honorowo, tymczasem zagubiła ci się gdzieś dojrzałość. Teraz wymagasz jej ode mnie, podczas gdy sam nie masz nawet odwagi powiedzieć naszym dzieciom, że to ty postanowiłeś za nie. Poproszę cię więc o odwagę cywilną. Jesteś to winien przynajmniej dzieciom. Wybacz, ale raczej gówno wiesz, co uczyni w ich głowach twoja szczera, prawdziwa i w twoim przekonaniu jedynie słuszna decyzja. Nie sztuką jest odejść (bo to jest zwykłe tchórzostwo), sztuką jest poczekać i powalczyć. To dopiero bohaterstwo. Zapytaj dziadka. Albo babcię. Albo Mamę. Nikomu nie było łatwo, dziś wszyscy twierdzą, że bardzo było warto.
M: Ty nie chcesz słuchać tego, co mówię - twierdzisz, że mi nie wierzysz - ja nie mam już nic do dodania. Nie chcę i nie będę chodził na terapię - na to jest za późno!
Zet: Nie chcę terapii, nie chcę mediacji, chcę zrozumieć. Żeby mi ktoś to wytłumaczył. Nazwij to konsultacjami. Potrzebuję tego, bo nie rozumiem.
Innymi słowy, KIEDY MASZ ZAMIAR ZAJĄĆ SIĘ KRYZYSEM Z POZYCJI OSOBY DOROSŁEJ?
M: Już ci pisałem - to nie jest twoja wina - tylko moja i to ja przestałem ciebie kochać- nic więcej.
Zet: Chcę wiedzieć, dlaczego tak się stało. Więc przestań pieprzyć o sobie, bo wszystko co się dzieje leży po środku. Bez użalania proszę i jęków. Chcę mięso na stół. Muszę o tym porozmawiać. Szczerze. Z kimś, kto tego posłucha z boku i wytłumaczy mi o co ci chodzi. Nie wierzę, że nie tęsknisz za tym, co było, za małymi sprawami które napędzały wszystko i nadawały sens życiu. Nie wierzę, dlatego muszę to zrozumieć, żeby ruszyć do przodu z innymi rzeczami. To mój warunek, żeby iść dalej.
M: Ja ci już bardziej nie potrafię wytłumaczyć - powiedziałem ci wszystko.
Zet: Motyle w brzuchu to szczeniackie mrzonki, odpowiedzialne trwanie i szczera do bólu rozmowa to dojrzałość. Często trzeba coś poświęcić, żeby w zamian dostać po tysiąckroć więcej. To jest dojrzałość. Dojrzałością jest też praca nad wszystkim i słuchanie drugiego człowieka, a nie podejmowanie za niego arbitralnych decyzji.
Dojrzałość, to zapach domu zawsze ten sam, to wieczne nerwy i stresy i pytania dzieci gdzie jesteś, bo tęsknią.
Dojrzałość, to zwątpienia i upadki i wspólne podnoszenie się z kolan. To akceptacja tego że ktoś robi bałagan, ale w zamian daje pewnośc światła zapalonego w oknie jak wracasz do domu.
Dojrzałość, to świadomość, że nie może być w domu dwóch szefów o ciężkich charakterach. To świadomość, ze ktoś musi zrobić dwa kroki w tył, żeby druga osoba mogła przeć do przodu i mieć za sobą stałe, silne i wierzące w nia oparcie.
Dojrzałość, to świadomosć możliwości zwątpienia i pewności posiadania obok albo za sobą kogoś, kto postara się zrozumieć i wybaczyć, bo sam popełnia błędy i nie wiadomo, kiedy może przyjśc na niego podobna sytuacja.
Dojrzałość, to próby przechodzone z lepszym lub gorszym skutkiem, ale z pełną świadomością swoich niedoskonałości i tego, że zawsze czy jest gorzej czy lepiej ma się wsparcie i mur, od którego można się odbić.
Zet: Zmieniłam własnie aparat telefoniczny, bo mi padł tamten z serwisu - wzięlam jeden z tych dwóch od dziadka (dziadek zmarł miesiąc temu). Wiesz, kto na mnie patrzy z ekranu (babcia- zmarła 4,5 roku temu, obydwoje i dziadek i babcia byli dla całej rodziny czyms w rodzaju absolutu)? To nie była kobieta, która by się tak poddała. Uśmiecha się do mnie. Sam robiłeś to zdjęcie. Masz zamiar tak tchórzyć i uciekać całe życie? Przecież właśnie się zaczęło, a ty już po jakiejś wyimaginowanej porażce chcesz sie poddać i uciec, bo gdzieś na pewno jest lepiej? Nie jest lepiej, to mżonki. Tylko trzeba walczyć. Jak to piszę, ona się nadal uśmiecha. Może więc mam rację?
Po ty sms-ie już nie dostałam żadnej odpowiedzi....
Walczyć dalej? W zasadzie nie mam nic do stracenia. I tak według niego - teraz już nic nie ma, mogę wiec chyba tylko zyskać? Kto wie, ręka w górę...
Komentarze