Ile upokorzeń można znieść, żeby wciąż pozostać sobą? Ile, żeby nie zwątpić, ile, żeby jeszcze mieć siłę do walki i wierzyć że ta walka ma sens? To, co sie teraz dzieje to niewątpliwie rodzaj próby dla mnie. Wiem to, tylko... no ok, może byłam nie taka jak trzeba? Ale kto z nas jest chodzącym ideałem? Znam, ale niewiele ;)
To, co codziennie słyszę i czytam, to niewątpliwie chęć odpechnięcia mnie od siebie i zabicia przez niego tego, co być może jeszcze się gdzieś tam w nim kolebie i nie daje spokoju? Może liczy na to, że stwierdzenie 'nie kocham cię' powtórzne po tysiąckroć stanie się prawdą?
Dziś mi powiedział, że niezależnie od tego, jak bardzo chce go przeczołgać, on już podjął decyzję.
Nie jestem tego taka pewna...
Nie jestem też pewna tego, czy kiedy to wszystko sie skończy, będe mogła jeszcze na niego patrzeć...
Komentarze