29.11.13

Ożeszfak

Seba uświadomił mi dziś, że mam przejebane. Gadaliśmy o całej sytuacji ponad godzinę.
 
Od początku wiedziałam, że potrzebuję do ogarnięcia tego wszystkiego jakiegoś rozsądnego, trzeźwo patrzącego na wszystko i mocno bezstronnego faceta.
 
Twierdzi, że mam przejebane po całości. Że, co prawda, nie składa mu się w całej układance parę (nie moich) klocków, ale generalnie i po całości - przejebałam.
 
Prochy chyba zaczynają wreszcie działać, bo ani razu w trakcie tej rozmowy się nie wkurzyłam, nie próbowałam bronić własnego zdania. Po prostu słuchałam. I próbowałam zrozumieć. I co ciekawe - znów - po kilku latach przerwy - oceniałam się, jakbym stała z boku i nie mówiła wcale o sobie...
 
Tak, przejebałam. Tak, popełniłam dużo błędów. Tak, dużo w tym też afektu spowodowanego moja chorobą, ale i dużo mnie samej. Tak. Tak. Tak...
 
Ale ani ja, ani on nie potrafiliśmy odpowiedzieć na pytanie, czemu nie dostałam szansy na udowodnienie, że chcę sie zmienić...

Z listu do M.:

'...mój kolega uświadomił mi dziś, że mam przejebane. Bo w zasadzie kto chciałby podjąć ryzyko bycia z nieprzewidywalną wariatką. Coś w tym jest. Mam świadomość swoich ograniczeń i bezmiaru zła, które w chorym afekcie wyrządziłam. Wybacz. Leczę się. Jestem tu i będę. Sobą też'.
 

28.11.13

Egoiste

Bądź egoistką - mówi mój dobry znajomy. Jeśli chcesz, to walcz, ale się nie poniżaj. Jesteś młoda i dużo przed tobą. Jeśli tak rzeczywiscie zrobił, jak nam się wydaje, to nie był ciebie wart i już. Nawet ja wiem, że coś się zmienia, żeby nowe było fajniejsze. Nie widzę powodów do długoterminowych smutków. To nielogiczne!
Wychodząc wczoraj wieczorem do sklepu po buty dla mojej córki nie spodziewałam się, że gdzieś pomiędzy zjazdem z poziomu minus jeden na poziom minus dwa centrum handlowego dostanę taką skondensowaną dawkę intensywnej mądrości życiowej.
 
Napisał ot tak, po prostu. Pewnie o mnie zwyczajnie pomyślał. Zaczął od: 'Jak się trzymasz, mała'?  A skończył na genialnym przepisie na życie...

...ufam Tobie!


Miałam dziś niezwykły sen.

Byłyśmy gdzieś z Młodą za miastem. Koło jakiegoś domu. Chciałam w nim wyłączyć alarm, nawet nie wiem, jak do niego weszłam, po prostu nagle byłam w środku. I wtedy wszystko przyspieszyło... zdążyłam tylko podnieść dłoń, żeby zacząć wystukiwać cyfry, ale już przy pierwszej wiedziałam, że zabraknie mi czasu.  Przy drugiej wiedziałam, że przebrnę przez trzecią, ale na czwartą zabraknie mi refleksu.... wiedziałam, że mimo wklepania prawidłowej kombinacji cyfr, ostatnie piknięcie wyzwoli głośny, zabójczo głośny dla mojej duszy wwiercajacy się w nią jęk. Bo to nawet nie syrena, tylko taki potężnie ściskający, jęczący z bólu 'coś', który powoduje, że dusza chciałaby się zwinąć w kłębek i wskoczyć na dno oceanu i leżeć tak tam zwinięta do końca świata...

Skucha była, alarm się teoretycznie włączył. Teoretycznie, bo syrena... nie wyła. Wiedziałam tylko, że go uruchomiłam.

Natychmiast, jak spod ziemi wyrośli dookoła mnie ochroniarze. Wysocy, postawni, ubrani na czarno, teoretycznie powinni byli potraktować mnie jak złodzieja, jednak czułam płynąca pd nich niezwykle pozytywną energię. Było ich bardzo dużo, dowódca miał broń i mierzył w moim kierunku. Spokojnie spytali, tak samo spokojnie podałam im hasło i zaczęliśmy spokojną rozmowę, oni sie uśmiechali.

Załatwiliśmy wszystko. Wyszli.

Miałam wrażenie, że alarm mimo rozbrojenia jest nadal aktywny, chciałam to sprawdzić, ale zanim zdążyłam to zrobić, to ochroniarze wrócili, sami sprawdzili, czy alarm na pewno jest wyłaczony i rozbrojony.

Byli silni, pewni, stanowczy i niezwykle przyjaźni. Pojawili się natychiast, stali jak mur. Czułam bijący od nich spokój i niezwykłą siłę i pewność. Uwierzyłam w nich, uwierzyłam, że stwierdzenie '...ufam Tobie' zaczyna nabierać sensu.

Uspokoiłam się na tyle, żeby spokojnie rano się uśmiechać i zacząć powoli planować malutkie rzeczy, z których potem zrodzić się mogą rzeczy większe.
Dziś przez cały dzień w pionie trzyma mnie powtarzanie '... ufam Tobie', nic więcej mi nie pozostaje.

Przepastne orzechowe

Jest taka kobieta, której co rano zaglądam głęboko w oczy. Często mam wrażenie, że odzwajemnia mój wzrok. Głęboko, ze zrozumieniem, ze stojąca za nią mądrością pokoleń. Głębokie, orzechowo-czarne oczy, piękna, nieruchoma twarz. Wokół niej kwiaty i świece.
 
Drewniana, ale patrząc na nią i mówiąc do niej, mam wrażenie, że prowadzimy monolog. Ja z moim pokornym 'daj mi zrozumiec', 'pozwól mu uwolnić mysli', 'pomóż naszej rodzinie być znów razem', 'pomóż nam się zmienić tak, żebyśmy naprawili to wszystko'. Ona z tymi swoimi smutnymi, głęboko mądrymi, orzechowymi oczyma. Wiem, że wszystko rozumie, wiem że będąc matką, żoną, kochanką, kobietą wie doskonale o czym mówię. Jestem przekonana, że sama, tak jak ja i tysiące klekających u jej stóp przede mną kobiet, przechodziła to samo.
 
Tak samo cierpiała, tak samo płakała, tak samo drżała słysząc wydany na siebie wyrok. Figura, jakich setki, ale te oczy... głębokie, orzechowe, niezwykle mądre... rozumiejące.
 
Daj mi proszę zrozumieć, daj mu odnaleźć drogę, pozwól nam wrócić do tego, co z takim mozołem zbudowaliśmy i co jest w tym najważniejsze - naszej rodziny, przecież to ona jest naszą największą siłą...

Oddychać...

Wierzę, że rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Że wszystko zapisane jest u góry i dzieje się po coś. Zawsze tak powtarzałam, gdy wokół przetaczały się burze i wichury. Powtarzajac tak, trzymałam tych, którzy tego potrzebowali, za rękę, i silnym, pełnym głosem, jak mantrę powtarzałam że wszystko dzieje się po coś, a to co jest teraz - na pewno skończy się dobrze...
 
I, o dziwo, zawsze pomagało. I kończyło się dobrze. Zawsze miałam wizję tego, jak to się potoczy i zawsze tak właśnie sie toczyło...
 
Zaskakujące, jak łatwo widzieć jasno i wyraźnie w nie swojej sprawie. Jak wielki spokój można mieć w sobie stojąc z boku i trzymając kogo innnego za rękę. Jak wielką otuchę można dać osobie, która ufa ci ślepo, bo wierzy...
 
Teraz przyszła kolej na mantrę dla mnie. Najgorsze jest to, że nie potrafię jej dla siebie stworzyć. Że nie widzę też wokół siebie nikogo o wystarczająco mocnym i kojącym głosie, kto spowodowałby, że zacznę oddychać miarowo i uwierzę. Bardzo chciałabym wierzyć, bo to wiecej, niż połowa sukcesu, ale poszarpany krótki oddech i bolące serce zakłócaja mi wsłuchiwanie się w to, czy mantra zaczyna już być przez kogoś odmawiana, czy nie. Wiem, że odmawiają ją za mnie przyjazne mi osoby. Wiem, że bardzo chciałyby, żeby strumień ich słów przebił się wreszcie przez ten szum, który sie wokół mnie wytworzył, wiem... ale co chwila doznając śmierci klinicznej i zmartwychwstajac zakłócam wszystko.
 
Zamiast z pokorą przyjąć, to co dostałam, szarpię się, miotam, szaleńczo ryczę jak zranione dzikie zwierzę.

Muszę oddychać, oddech to podstawa życia...

Poukładanie

Czytam, co napisałam parę dni temu. Chaos, moje porwane, przerażone, galopujące myśli. Zero wyjaśnień, streszczeń, przypisów i didaskaliów.

Historia banalna, jakich wiele.

- Zdecyduj się, widzę że jednak z tym nie skończyłeś.

- Skończyłem, o co ci chodzi. Nie wracaj do tego, to się robi nudne, a twoja mania prześladowcza wręcz śmieszna...

- Jednak temat jest wciąż aktualny, chcę z tobą na ten temat porozmawiać.

- Mów, proszę, jestem ciwkaw, co tym razem wymyśliłaś.

- Wróć do domu, pogadamy...

..........

- Nie skończyłeś z tym, mimo twoich zapewnień to się cały czas rozwija. I nie jest tak, że to tylko jedna strona prowokuje. Sam to ciągniesz. A wiesz, co jest najgorsze? Że nosisz jej to samo śniadanie co mi i śmiejesz się z tego, jak ze mnie szydzi mówiąc, że jestem gruba... poza tym te teksty o tęsknocie z powodu nadciągającego weekendu, o tęsknocie w ogóle. Zdecyduj się, nie chcę być oszukiwana.
 
- Nic nie ma, to była pomyłka. Ale od paru miesięcy dojrzewam do tego, że chyba lepiej jest mi z dala od ciebie. Chyba musze sie wyprowadzić.
 
- Powtórz proszę.
 
- Dojrzałem do tej decyzji. Dojrzewałem od kilku miesięcy. Wypaliłem się. Nie kocham cię już. Przecież wiesz, że miedzy nami było słabo, walczyłem ze sobą i nie dałem rady. Przepraszam.
 
- Przepraszasz?
 
- Tak, przepraszam, rozstańmy się jak dorosli.
 
- Jak to, walczyłeś? Sam ze sobą? Czemu ani razu nie powiedziłeś, że coś jest nie tak? Przychodzisz, mówisz mi że odchodzisz i przepraszajac prosisz o rozstanie jak dorośli?
 
- Tak. Przecież jesteśmy dorośli.
 
- Mam poważne watpliwości. Przecież dorosły człowiek tak nie postępuje. Co to znaczy że się wypaliłeś? Co to znaczy, że się odkochałeś? A tak można? Po prostu? Samemu tak postanowić w imieniu całej naszej piątki? Nie rozumiem?
 
- Przepraszam, jestem chujem.
 
- Daj nam, proszę szansę. Przecież trzeba walczyć. Nie można rozłożyć rąk i powiedzieć zabieram zabawki i wychodzę. Czy to jest dojrzałość? Czy to jest norma? Pomyślałeś, co bedzie czuło twoje dziecko?
 
- Tak, wyobrazam sobie, jak będzie jej cieżko, ale nie moge was oszukiwać. Prawda nade wszystko. Musze to zrobić.

20.11.13

bajka o niczym chyba...

Historię tę opowiedziałam już tyle razy, że na myśl o kolejnym robi mi sie niedobrze. Sęk w tym, że
jest ona od paru dni sednem mojego życia. Wokół niej krżą moje myśli, z nią związany jest każdy głęboki oddech, z jej powodu serce boli przy każdym kolejnym uderzeniu...


To ona spowodowała, że ztarzymałam się z niedowierzaniem w biegu, upadłam w błoto zdzierając do krwi skórę na dłoniach, kolanach, łokciach, twarzy i ... sercu. Zastygłam w tym błocie niczym bryła lodu, nieruchoma, sztywna, niezdolna do jakiegokolwiek dalszego działania.

Historia banalna, ajakich wiele, ale nigdy nie chciałam być 'wielością', zawsze marzyłam o indywidualizmie, tymczasem razem z błotem znalazłam się w grupie większości obryzganej gównem.

14.11.13

Fitness

Cudownie wyglądasz! Chodniesz! Rewelacja! Jak to robisz? Kobieto, ale rezultaty!!!

Strasznie wam dziękuję, to cudowne, co mówicie! ! Całe życie się odchudzam bez wyraźnego skutku. A teraz, proszę - dwa tygodnie, a waga leci na łeb, na szyję.

Przepis jest bardzo prosty - zero jedzenia, morze kawy i mnóstwo papierosów. Do tego codziennie tona leków uspokajajacych. I silna grupa wsparcia - on, ona. I ja.

I już. To takie proste!






13.11.13

Marchewka z groszkiem

Coś dziś we mnie pękło. Pod wpływem dziejących się zdarzeń w jednej chwili poczułam jak kamienieję i ogarnia mnie spokój. Beton zastygł tak gdzieś w okolicy serca. Ale dzieki temu, że obrał sobie to miejsce, spokój i stabilnosć objęła również resztę klatki piersiowej. A to dobrze, bo w  ostatnich dniach to ona była źródłem paraliżującego mnie strachu i dramatycznego niepokoju.
 
 
 
 
Chociaż... moze trochę kłamię. Serce cały czas jeszcze żyje, bo czuję, że na pewne tematy reaguje zywiej, ale i to z czasem sie uspokoi. Obserwując rozwijajacą sie z dnia na dzień zażyłośc M. z jedną bardzo potrzebującą opieki, otuchy i ciepła koleżanką (tak ją nazywa i twierdzi, że ze wszystkimi przyjaźni się na takim samym poziomie), codziennie przeżywam upadki i wzloty, śmierci kliniczne i wybuchy rozpaczy.
 
Przez dwa ostatnie dni udało mu sie nawet uśpić moją czujność i gotowa byłam uwierzyć, ze wszystko sobie tylko wmówiłam. Jednakowoż... to moje latajace od pewnego czasu serce czuje jednak dobrze i wszystkie sygnały wyłapuje prawidłowo... czując mur, miałam rację. Czując niechęć do zbliżeń, tym bardziej.
 
Zażyłość się rozwija. Od mailii przechodzi do sms-ów i telefonów, zaraz zaczną się spotkania (ciekawe, pod jakimi pretekstami, to zawsze jest najzabawniejsze...).
 
Dziewczyna jest czuła, słuchająca, miła, ma problemy w pracy, trzeba ją pocieszyć. A w domu? Trójka dzieci (w tym dwoje nieswoich), bałagan, dużo prania i mnówstwo pracy, do tego chora na depresję kobieta wybuchająca pod byle pretekstem.
 
Zamiast walczyć, dużo prościej jest przeskoczyć z koszmaru w bajkę. Poszukac pretekstu, dla którego można będzie z czystym sumieniem opuścić progi wynajętego mieszkania. Tak pokierować rozmowami, żeby przekonać drugą stronę, iż na nowe mieszkanie jeszcze nas nie stać i może warto poczekać ze dwa lata... a potem po prostu się spakować.
 
Na wszelki wypadek do końca zapewneić trzeba o uczuciu. Kłamać bez zmrużenia oka o tym, że chce sie ratować to, co tak bardzo znudziło.
 
Druga strona natomiast.... przygląda się temu szeroko otwartymi oczyma z niedowierzaniem obserwując to 'bezzmrużenie oka'. 
 
To najbardziej przerażająca rzecz, którą kiedykolwiek widziała... i dowód na krańcowe tchórzostwo, mimo słów o uczciwości i wielkiej odwadze cywilnej.
 

11.11.13

Jest. I będzie.


Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA.
 
JEST DO POŁOWY PEŁNA. PEŁNA. PEŁNA. PEŁNA.

10.11.13

Lejdis

Tak będzie w czwartek. Na zwątpienie, chandrę i budujących świat facetów, bronią ostateczną mogą być wyłącznie Lejdis. Dwa dni temu spotkałam dawno nie widzianą koleżankę. Ponieważ widziałyśmy się w szkole, mogłyśmy pogadać tylko na przerwach. Takie Lejdis, tylko dwuosobowe, aczkolwiek mięso latało, tak jakby nas tam było ze czterdzieści i cztery. To znaczy ja jakoś z tym mięsem wyskakiwałam (zawsze miałaa do tego wyjątkową słabość), ona niespecjalnie wzdragała się przed słuchaniem. I dodawała swoje. Otóż... okazało się (oczywiście wiedziałam to już dużo wcześniej, tylko jakoś mi z głowy wyleciało) że w zasadzie każdy facet, to po prostu kalka tysiąca innych facetów, natomiast kobieta... no to kobieta po prostu :)
.
Oddajac sprawiedliwość facetom - powinni być, ale mają swoje wielkie sprawy, które trzymają świat w posadach i nic tego nie zmieni. Ktoś tymczasem musi być matką, żoną i kochanką (żeby nie było watpliowści, to jedna osoba w trzech postaciach, ta ostatnia funkcja nie przynależy się... żonie kolegi, o nie!) Wracając więc do tematu - musi być matką, żoną i kochanką i w dodatku jeszcze cierpliwie znosić wszystkie fochy, humory i cierpienia dusz. Do tego musi wiedzieć, że ratowanie świata to bardzo ciężka i odpowiedzialna praca i ... i już.
.
Staram się łapać dystans, ale przez ostatnich kilka lat tak bardzo zapamietałam się w swoich obowiązkach, że zapomniałam, że do złapania dystansu potrzeba mi kogoś wiecej, niż mnie samej. Nie zauważyłam, że codzienna rozmowa mojej głowy z moją duszą to jak sianie zatrutych ziaren na bardzo urodzajej glebie.
.
Nie zauważyłam, że ta codzienna mantra rzeczywiście wydała plon, powoli wpędzając mnie w szaleństwo, które skończyć się mogło prawdziwą katastrofią. Świat by się nie skończył, ale to nie byłby mój świat... mój świat - jeszcze nie zdudowany - runąłby jak domek z kart...
.
NIE RUNIE. Na szczęście... Zaczęłam misję ratunkową :) Wysadzę ten pędzący w moją stronę meteoryt, ale w przeciwieństwoe do Bruca Willisa z Armageddonu - wrócę szczęśliwie na ziemię.
.
W czwartek zwołałam Lejdis. Zrobimy sąd, przygotowałam już laleczki i szpileczki ... ;)
 
  

9.11.13

Do p.a.d.l.i.o.ż.e.r.c.ó.w


Jeszcze nie ostygł mój trup, a już krążą nad nim sępy. Ba! Trup nie zdążył nawet jeszcze umrzeć, a sępy juz zniżyły lot i uznały sprawę za przesądzoną.
.
Gotowe są zabrać się do dzieła, nie zważając na to, że patrzę na nie szeroko otwartymi oczyma i widzę, jak zbliżaja się do mojego serca. Ich pięknie polakierowane na czerwono pazurki lśnią w słońcu, zalotna grzyweczka opada co chwila na jedno oko, a delikatnie, jak u nastolatki, podkreślone szminką usta, co chwila przygryzane są nieznacznie przez dopiero-co-wyprostowane-ząbki.
.
Żałośni, śmierdzący padlinożercy.
.
Jakby to powiedzieć... trzeba było przed tą operacją pójść jeszcze do okulisty. Za plecami ściskam cienki długi i błyszczący sztylet. Za tamtymi nagrzanymi słońcema kamieniami czeka co najmniej sześć równie rozeźlonych kobiet co ja. Na mój sygnał do ataku z chęcią oskubią was na żywo piórko po piórku, potem porzucą na tej samej pustyni i poczekają aż zlecą sie inni padlinożercy i z przyjemnością dokończą dzieła. 
.
Taa.... będziecie mieć wyjątkowo ciężki orzech do zgryzienia :).

8.11.13

A jednak się uda! Nie ma wyjścia ;)

 
Mam od wczoraj na ręku koniczynkę. Śliczną. Delikatną. Moją. Dość niespodziewanie dostałam ją na pamiątkę. I jako przesłanie. Dość niespodziewanie, bo aż 30 lat od odejścia osoby mnie obdarowującej. Niespodziewanie również dla niej samej, bo jak umierała, nie miała pojęcia, że te koniczynki ktoś kiedyś dla mnie wyprodukuje. A ja nie wiedziałam, że ta koniczynka, to nie był dowód mojej winy przed laty, tylko błogosławieństwo. I przesłanie, że zostanę pod opieką na zawsze, niezaleznie od tego, czy fizyczny dowód obecności tej osoby na świecie będzie leżał czternaście stóp pod ziemią.
.
W dniu, kiedy odszedł wpadliśmy z naszą koleżeńską umorusaną podwórkową bandą na pomysł, że pójdziemy na łąkę i będziemy szukać czterolistnych koniczyn. Nie wiem, kto i dlaczego na to wpadł, piszę w końcu o zdarzeniu sprzed 30 lat. Pamiętam tylko, że było sierpniowe upalne i słoneczne popołudnie a my szaleliśmy na cudownie soczystej trawie na łące u sąsiadów. Zebraliśmy chyba z tysiąc takich koniczynek! Cieszyłam sie jak głupia! No bo przecież to niesamowite, że aż tyle tego akurat dnia ich tam było.
.
Na drugi dzień przyszli i powiedzieli, ze odszedł. 35 lat, zawał, do tego wpadł do wody a nikt tego nie zauważył. Nic się nie dało zrobić.
.
Co mogło pomyśleć wtedy 10 letnie dziecko? Że to przez te cholerne koniczyny! Że było ich tak dużo, że to wszystko przez nie!
.
Wczoraj dowiedziałam się, że chyba przez ostatnie 30 lat się oszukiwałam. I wmawiałam sobie pewne rzeczy żyjąc w kompletnej nieświadomości.
.
On wtedy własnie odchodził. Te koniczyny w niezliczonej ilosci to był prezent dla mnie na resztę życia. To była moja wyprawka, którą niepotrzebnie zinterpretowałam tak, ze zamiast mnie nieść na skrzydłach, ukradła mi paredziesiąt lat życia!
.
Poszłam więc wczoraj po swoją wyprawkę. Za każdy następny rok, będzie kolejna ;).
.
P.S. To wszystko takie symboliczne. Wczoraj 3 lata skończyło moje dziecko - owoc wielkiej miłości. Wczoraj zaczęłam psychoterapię, wczoraj dowiedziałam sie że nie jestem potworem, a tylko jestem chora i można mnie wyleczyć.
.
WIERZĘ W PRZEZNACZENIE!

Rooooooooooooaaaaaar

To ja. Upadam i się wznoszę. Ale cały czas z zakrytą twarzą. Z trzęsącymi się rękoma, ze ściśnietym sercem i podeptaną duszą. Oczywiście, w rzeczywistości nie jestem tak piękna, ale zwinąc się w kłębek potrafię tak samo. Nienawidzę zapachu moich rąk- przesiąkniętych aż do kości nikotyną, smak tysiąca wypitych coziennie kaw zostaje na języku aż do rana. Najgorsze jest to, że nie to, co na pierwszy rzut oka wyglada jak użalanie sie nad sobą, jest tak naprawdę jedynie niemym krzykiem rozpaczy. Nie moge krzyczeć, bo ciągle ktoś na mnie patrzy - ludzie z pracy, dzieci, rodzina. Ale wyję nieustannie. Głośno, boleśnie do takiego stopnia, że gdybym wydobyła z siebie dżwięk, słychać by go było aż na Wyspach.
.
Na filmach bohaterowie krzyczą wtedy głośne, rozdzierające: nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
.
I wtedy kamera najeżdża na ich twarz i widać strumienie płynących łez i skrzywioną z bólu twarz. Potem przeważnie wszystko kończy się dobrze, bo przecież trzeba potem powalczyć o oscara. Tylko że to zdarza sie w kinie, a mój krzyk jest we mnie naprawdę. Głeboko, mocno, boleśnie. Z jednej strony szuka upustu, z drugiej ściska gardło tak mocno, że nie pozwala przełknąc niczego, co nie byłoby kawą albo dymem papierosowym.

Chciałabym dmuchnąć....

Tak, własnie to z niego zrobiłam. Z siebei też i znaszego życia. Ja i nie ja. Ale to tylko wymówki. Zrobił to demon, który wyrósł w moim ciele. Ale byłam to wciąz ja, bo demon istnieje tylko dla mnie, pozostali widzą mnie samą.
.
Boże, tak bardzo chciałabym dmuchnąć w magiczny pył, który leży na mojej ręce, zeby wszystko się odwróciło. Żeby stało sie takie, jak kiedyś. Żeby M. stal się moim M. Zeby był znów ze mną także myślami. Nie mam go, trace go, panicznie boję się, że to oznaka tego, że wszystko sie skończyło.
.
Wczoraj okazało się, ze mam głęboką depresję. Do wczoraj jednak popełniłam tyle błedów, które mogły zabić to, co (mam nadzieję) jeszcze było. Skończyło się wielką awanturą o inna kobietę. Tak naprawdę to był jednak dramatyczny sygnal od mojego organizmu, ze to ostatni dzwonek.
.
Wyjaśnił wszystko (kłamał, niestety w małych ale dość ważnych rzeczach, to pogłebia mój stan panicznego lęku), przeprosiłam, ale nie mogłam sie pozbierać. Opowiadałam jak się potwornie czuję sama ze sobą, jak nie rozpoznaję swoich czynów i samą mnie zabija to co się dzieje. I że pójdę do lekarza, bo już nie daję z tym rady.
.
Od tego czasu jest chłód. Zdawkowe zdania, słowa wypowiadane półgębkiem, szybkie, kończone przez niego po 30 sekundach rozmowy telefoniczne...
.
Dostałam wczoraj leki, mają zacząć działać za ok 2 tygodni. Trafiłam do naprawde mądrej psycholog, z którą przepracujemy wszystko, nie mam wątpliwości. Poprosiłam tez o pomoc moich najbliższych, którzy odeszli, a których opiekę wciąż czuję wokół siebie.
.
A ten cholerny paniczny lęk ściska i ściska. Nie mogę się skupić, nie mogę jeść, nie mogę normalnie funkcjonować... mam wrażenie, że jak powiedziałam wczoraj M. o tym, ze to głeboka depresja, to był rozczarowany. Wydaje mi się, że w głowie poukłądał to sobie tak, że stałam się zazdrosnym potworem i nie ma siły już ze mna być i dojrzewa do tej decyzji. Tymczasem diagnoza o powaznej chorobie zaburza tę poukładaną ścieżkę... Wszycy wiemy, ze depresja powoduje irracjonalne działanie, ze trzeba wspierać leczonego, ze to tamto i sramto. Jak w takim razie postąpić, jesli podjęło sie jakąś decyzję na przyszłość, a nagle okazuje się, ze w zasadzie duża część winy leży po tej trzeciej - chorobliwej stronie.
.
Awantura była straszna. Mówił, ze był przerażony stanem w jakim byłam. Ja też. Potwornie. Nie byłam w stanie kontrolować drżenia rąk i nóg, nie byłam w stanie powstrzymac płaczu. Parę innych rzeczy też, ale ich nie pamiętam. Pozostaje tylko wspomnienie koszmaru i masakrycznego bólu, jaki zadałam jemu i jaki czułam sama, jak wysiadł z samochodu. I tego, że patrzył na mnie jak na potwora. Nie wiem, czy w tym wzroku nie było nawet rodzaju odrazy.
.
Panicznie się boję. Że kiedyś obudzę sie rano, a jego nie będzie. Jest najlepszą rzeczą, jaka zdarzyła mi się w życiu. Chodzący ideał, poza drobnicą, która zdarza się wszystkim, nic do zarzucenia. Naprawdę. Obiektywnie i bez ściemy.
.
Do tego jest tak nakręcony i podminowany, że moje leczenie moze mało dać, skoro on wciąż się wścieka i jest nakręcony (niezaleznie od tego, co twierdzi, oczywiscie).
.
Ten nerw moze mieć też inne źródło. Pojawiło sie czułe i troskliwe pocieszenie. W trakcie drugiego ciężkiego rozwodu, również złaknione jego wiedzy w kwestii procedur (sami przechodziliśmy mój ciężki rozwód), słuchające i wyrozumiałe. Atrakcyjne. Własnie to, o które poszło w poniedziałek. Świetnie nastawione na cel. Jednoznaczny. Pocieszenie pociesza jak może, pisząc to co on chce czytać. Wszystko pod płąszczykiem przyjaźni. I tego, ze musi walczyć do końca, bo zawsze trzeba. I że on to najlepiej wie, bo przecież ma w sobie tyle mądrości, że wie... i że ona przytula i pozostawia po tym tylko wymowne wielokropki... 
.
Stąd moje pogłębione uczucie paniki, bo mimo że wciąż jest w domu i wraca tam po pracy, cały czas jest z nią... cały dzień w obydwie strony przepływa potężny strumień mailii zapewniających sie wzajemnie o wsparciu i przyjaźni, coraz częście przeplatany dwuznacznymi i lekko kuszącymi pytaniami o ewentualne jego w stosunku do niej potrzeby pozapracowe...
.
Będe walczyć. Wzięłam sie za siebie i nie mam zamiaru odpuścić. Jesli tylko znajde gdzieś lek, który wczoraj mi przepisano, za ok 1,5 tygodnia powinnam poczuć jego dobroczynne skutki. Do tego czasu w pionie musi mnie trzymac intensywna psychoterapia. Zrobię wszystko, co mogę, bo nigdy wcześniej nie zależało mi tak na niczym, jak na tym co mam.
.
Bo mam wiele. Trzy córki, cudowną wyrozumiałą niezwykłą rodzinę (jego, ale tak sie w nich wpasowałam i tak w nich wrosłam, ze nie wyobrażam sobie życia bez nich), jestem mądra, zaradna, w miarę ogarnięta i w miarę zorganizowana. Nigdy wcześniej na taką skalę nie posiadałam tylu skarbów. Po koszmarze mojego pierwszego małżeństwa, wypłynęlam na szerokie wody. Prywatnie, zawodowo, uczuciowo.
.
Kocham. Mam nadzieję, ze już nie tylko ja sama...