To ja. Upadam i się wznoszę. Ale cały czas z zakrytą twarzą. Z trzęsącymi się rękoma, ze ściśnietym sercem i podeptaną duszą. Oczywiście, w rzeczywistości nie jestem tak piękna, ale zwinąc się w kłębek potrafię tak samo. Nienawidzę zapachu moich rąk- przesiąkniętych aż do kości nikotyną, smak tysiąca wypitych coziennie kaw zostaje na języku aż do rana. Najgorsze jest to, że nie to, co na pierwszy rzut oka wyglada jak użalanie sie nad sobą, jest tak naprawdę jedynie niemym krzykiem rozpaczy. Nie moge krzyczeć, bo ciągle ktoś na mnie patrzy - ludzie z pracy, dzieci, rodzina. Ale wyję nieustannie. Głośno, boleśnie do takiego stopnia, że gdybym wydobyła z siebie dżwięk, słychać by go było aż na Wyspach.
.
Na filmach bohaterowie krzyczą wtedy głośne, rozdzierające: nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
.
I wtedy kamera najeżdża na ich twarz i widać strumienie płynących łez i skrzywioną z bólu twarz. Potem przeważnie wszystko kończy się dobrze, bo przecież trzeba potem powalczyć o oscara. Tylko że to zdarza sie w kinie, a mój krzyk jest we mnie naprawdę. Głeboko, mocno, boleśnie. Z jednej strony szuka upustu, z drugiej ściska gardło tak mocno, że nie pozwala przełknąc niczego, co nie byłoby kawą albo dymem papierosowym.
Komentarze