Miałam dziś niezwykły sen.
Byłyśmy gdzieś z Młodą za miastem. Koło jakiegoś domu. Chciałam w nim wyłączyć alarm, nawet nie wiem, jak do niego weszłam, po prostu nagle byłam w środku. I wtedy wszystko przyspieszyło... zdążyłam tylko podnieść dłoń, żeby zacząć wystukiwać cyfry, ale już przy pierwszej wiedziałam, że zabraknie mi czasu. Przy drugiej wiedziałam, że przebrnę przez trzecią, ale na czwartą zabraknie mi refleksu.... wiedziałam, że mimo wklepania prawidłowej kombinacji cyfr, ostatnie piknięcie wyzwoli głośny, zabójczo głośny dla mojej duszy wwiercajacy się w nią jęk. Bo to nawet nie syrena, tylko taki potężnie ściskający, jęczący z bólu 'coś', który powoduje, że dusza chciałaby się zwinąć w kłębek i wskoczyć na dno oceanu i leżeć tak tam zwinięta do końca świata...
Skucha była, alarm się teoretycznie włączył. Teoretycznie, bo syrena... nie wyła. Wiedziałam tylko, że go uruchomiłam.
Natychmiast, jak spod ziemi wyrośli dookoła mnie ochroniarze. Wysocy, postawni, ubrani na czarno, teoretycznie powinni byli potraktować mnie jak złodzieja, jednak czułam płynąca pd nich niezwykle pozytywną energię. Było ich bardzo dużo, dowódca miał broń i mierzył w moim kierunku. Spokojnie spytali, tak samo spokojnie podałam im hasło i zaczęliśmy spokojną rozmowę, oni sie uśmiechali.
Załatwiliśmy wszystko. Wyszli.
Miałam wrażenie, że alarm mimo rozbrojenia jest nadal aktywny, chciałam to sprawdzić, ale zanim zdążyłam to zrobić, to ochroniarze wrócili, sami sprawdzili, czy alarm na pewno jest wyłaczony i rozbrojony.
Byli silni, pewni, stanowczy i niezwykle przyjaźni. Pojawili się natychiast, stali jak mur. Czułam bijący od nich spokój i niezwykłą siłę i pewność. Uwierzyłam w nich, uwierzyłam, że stwierdzenie '...ufam Tobie' zaczyna nabierać sensu.
Uspokoiłam się na tyle, żeby spokojnie rano się uśmiechać i zacząć powoli planować malutkie rzeczy, z których potem zrodzić się mogą rzeczy większe.
Dziś przez cały dzień w pionie trzyma mnie powtarzanie '... ufam Tobie', nic więcej mi nie pozostaje.
Komentarze