Przejdź do głównej zawartości

...ufam Tobie!


Miałam dziś niezwykły sen.

Byłyśmy gdzieś z Młodą za miastem. Koło jakiegoś domu. Chciałam w nim wyłączyć alarm, nawet nie wiem, jak do niego weszłam, po prostu nagle byłam w środku. I wtedy wszystko przyspieszyło... zdążyłam tylko podnieść dłoń, żeby zacząć wystukiwać cyfry, ale już przy pierwszej wiedziałam, że zabraknie mi czasu.  Przy drugiej wiedziałam, że przebrnę przez trzecią, ale na czwartą zabraknie mi refleksu.... wiedziałam, że mimo wklepania prawidłowej kombinacji cyfr, ostatnie piknięcie wyzwoli głośny, zabójczo głośny dla mojej duszy wwiercajacy się w nią jęk. Bo to nawet nie syrena, tylko taki potężnie ściskający, jęczący z bólu 'coś', który powoduje, że dusza chciałaby się zwinąć w kłębek i wskoczyć na dno oceanu i leżeć tak tam zwinięta do końca świata...

Skucha była, alarm się teoretycznie włączył. Teoretycznie, bo syrena... nie wyła. Wiedziałam tylko, że go uruchomiłam.

Natychmiast, jak spod ziemi wyrośli dookoła mnie ochroniarze. Wysocy, postawni, ubrani na czarno, teoretycznie powinni byli potraktować mnie jak złodzieja, jednak czułam płynąca pd nich niezwykle pozytywną energię. Było ich bardzo dużo, dowódca miał broń i mierzył w moim kierunku. Spokojnie spytali, tak samo spokojnie podałam im hasło i zaczęliśmy spokojną rozmowę, oni sie uśmiechali.

Załatwiliśmy wszystko. Wyszli.

Miałam wrażenie, że alarm mimo rozbrojenia jest nadal aktywny, chciałam to sprawdzić, ale zanim zdążyłam to zrobić, to ochroniarze wrócili, sami sprawdzili, czy alarm na pewno jest wyłaczony i rozbrojony.

Byli silni, pewni, stanowczy i niezwykle przyjaźni. Pojawili się natychiast, stali jak mur. Czułam bijący od nich spokój i niezwykłą siłę i pewność. Uwierzyłam w nich, uwierzyłam, że stwierdzenie '...ufam Tobie' zaczyna nabierać sensu.

Uspokoiłam się na tyle, żeby spokojnie rano się uśmiechać i zacząć powoli planować malutkie rzeczy, z których potem zrodzić się mogą rzeczy większe.
Dziś przez cały dzień w pionie trzyma mnie powtarzanie '... ufam Tobie', nic więcej mi nie pozostaje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kochałem ją

Kochałem ją. Anna Gavalda . Koleżanka właśnie przyniosła mi książkę. Już opis utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę ja przeczytać. Może wtedy coś z tego zrozumiem... Pierre w młodości odtrącił miłość swojego życia - tak mu nakazywało poczucie obowiązku wobec żony i dzieci. Dziś, będąc już starszym mężczyzną, nie jest pewien słuszności swojego kroku. Cień Matyldy towarzyszy mu przez całe życie. Po 30 latach historia zatoczyła koło. Oto jego syn, Adrien, mąż Chloe i ojciec dwóch córek, odszedł do innej kobiety... Autorka nie zajmuje stanowiska wobec tych dwóch skrajnych postaw. Interesuje ją stan ducha osób porzuconych i porzucających. W obu przypadkach udręka psychiczna jest trudna do zniesienia. ( www.swiatksiazki.pl ) Tak, chcę ją przeczytać. Małe wydarzenie dnia wczorajszego tak bardzo zmąciło mój spokój, że mam wrażenie, że znów od nowa rozpoczęła się szaleńcza droga mojej duszy pod górę... a może w dół? trudno to określić. Bo boli. Teoretycznie w dół nie boli, a...

To jakaś popierdółka, nie Marian!

Korespondowałam dziś z El. El: (stojąc obok Mariana podczas jakiegoś Vielce Impertynencko (ważnego) Przydarzenia) : Właśnie przyglądam się M. Szukam w nim Mariana. Zet: O, i jak? Przystojny? El: Eeeeee...... Zet: No dawaj, dawaj.... Ładny, czy zombie, jak od 1,5 roku? Może nie podchodź, bo jak ugryzie staniesz się wampem... przepraszam - wampirem. Może po prostu pogratuluj mu bycia bohaterem tego bloga? To zawsze honor, nie? El: Eeeee. Jakiś taki.... nie dla ciebie. Może nie widzę wnętrza, ale nie :) Zet: Czemu nie? Pisz mi szybko, zbieram materiał do kolejnego rozdziału! El: No bo jeśli to Marian, to jego aktualna wersja nie wygląda na kogoś, kto da ci energię. Jak dla mnie - sprawia wrażenie człowieka-chorągiewki. Teraz pewnie wieje z innej strony.... Zet: Nie wieje, raczej... dmucha :)))) El: Piźdźi :))) Normalnie, nie wiem, co w nim widziałaś. Ku...a... zajął mi miejsce przy stoliku. Już go nie lubię.... po dłuższej chwili: El: Nie, zdecydowanie...

Nie mam ochoty. Dlaczego, mamo?

- Jak zadzwonisz do mnie, a tata nie odbierze,  to ciocia może odebrać i mnie zawołać. - Nie kochanie, ciocia na pewno nie odbierze mojego telefonu.  - Dlaczego Mamo? Znasz ciocię? - Znam. - Ona cię też zna? - Tak. - A skąd? - Pracowałyśmy razem. - Jak to? - No, pracowałyśmy razem. W pracy. - Byłyście koleżankami? - Tak, byłyśmy koleżankami. - Nie chcesz do niej dzwonić? - Nie. - Dlaczego? Trwam w ciszy. Nie chcę odpowiadać. - Dlaczego nie chcesz rozmawiać z ciocią? - młoda napiera, nieświadoma w ogóle tego, jak bardzo powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć i swoją odpowiedzią nie zrobić JEJ krzywdy. - Byłyście koleżankami. Już nie jesteście? - Nie, już nie. - Dlaczego? - Nie mam ochoty z nią rozmawiać. - Dlaczego?????? - te jej dlaczega są takie męczące! - Byłyście koleżankami, a już nie jesteście. Tata zamieszkał z nią, a nas zostawił. - Tak, tak właśnie było. Dlatego nie mam ochoty na rozmowę. Jestem w szoku, jak szybko złożyła puzzle w całość. - ...