23.10.14

Zamykam koło

Zostały 24 dni. 365 i 24 dni temu wydawało mi sie, że nie przeżyję ani sekundy dłużej.

Przeżyłam. Jak każda z nas.

Po prostu.

Najpierw trzymałam się kurczowo wdechów i wydechów.

Potem zaczęły dobiegać mnie głosy dzieci. Wtedy ratowała mnie świadomość tego, że nie mogę im dać zginąć z głodu. Odruchowo robiłam kanapki do szkoły. Raz na kilka dni zmuszałam się do wrzucenia do garnka mięsa i warzyw i stworzenia czegoś, co byłoby ciepłe i pozwoliło funkcjonować na kilka obiadowych sposobów przez kilka kolejnych dni.
 
Potem poznałam Prawdę. I uwierzyłam. Tak naprawdę. Wdechy i wydechy stały się normą, mogłam więc zacisnąć swoje palce na burcie łodzi, która nie miała już nigdy przypłynąć, a zjawiła się znikąd praktycznie, w momencie kiedy nie miałam już nadziei na nic.
 
Potem.... dzień po dniu. Mozolnie zaczęłam lizać rany. Czasami, jak zawsze, wdawało się zakażenie i już wygojone rejony znów się zaogniały i zaczynała się z nich sączyć ropa. Cierpliwie chodziłam do apteki. Czasami. Czasami chodziłam. I czasami cierpliwie. W większej części robili to za mnie przyjaciele kierowani ręką Prawdy. Ja tylko brałam, bo jednak... przerastało mnie wykonanie choćby jednego, najmniejszego kroku.
 
Potem... dzień po dniu... doszłam do chwili, kiedy do zamnięcia koła zostały już tylko 24 dni. A tak niedawno wydawało mi się, że nie przeżyję nawet sekundy...
 
Przeżyłam. Jak my wszystkie...
 
Nie czuję się jeszcze ani silna, ani wyleczona, ale wiem, że żyję i będę żyła. Wiem też, że jak koło się zamknie, wiele rzeczy stanie sie prostsze. Bo wszystko, co pierwsze najbardziej rani. Każda druga rzecz nie powoduje już takiego spustoszenia jak to, co niewiadome. Bo do strupów i ropy można się przyzwyczaić. Tak jak do brodawek, zmarszczek i krzywych zębów.
 
Przezyłam, jak każda z nas.
 
Teraz powoli zaczynam podnosić ciężary moich poranionych dzieci. Myślenie z 'czy przeżyję' zaczynam przestawiać na 'jak je ogarnąć, żeby tak bardzo nie cierpiały, z powodu tego, że wszystko im się posypało'...
 
Dwadzieścia cztery dni. Do moich pierwszych urodzin :)

16.9.14

Dziesięć.

Dziesięć.

Dziesięć bardzo długich i najkrótszych zarazem miesięcy w moim życiu.

Dziesięć najowocniejszych i najważniejszych miesięcy.

Dziesięć miesięcy po dwa i pół kilograma każdy.

Dziesięć razy hektolitr wylanych łez.

Dziesięć razy po milionie bolesnych ciosów nożem w serce.

Dziesięć miesięcy przyspieszonego dojrzewania i wsponania się do słońca.

Dziesięć miesięcy tracenia złudzeń i uczenia się życia na nowo.

Dziesięć. Tylko i aż.

Dziesięć. Dziesięć. Dziesięć.

Dziesięć cudownych miesięcy odkrywania siebie i uczenia na nowo.

Dziesięć miesięcy dojrzewania do bycia. Wreszcie bycia.

Dziesięć miesięcy nadziei, która wykluła się z panicznego, zwierzęcego strachu.

Dziesięć.

Dziesięć najpiękniejszych, najbardziej wartościowych i najprawdziwszych miesięcy w moim życiu.

Przeżyłam. Chociaż dziesięć miesięcy temu myślałam, że jestem w grobie. I że następnego dziesięć nie będzie. 

Kto przeżył wie, o czym piszę.... Nie muszę przecież nic wyjaśniać....

 
Nie muszę, prawda? Nic nie muszę... mówić. Nothing. At all...


 

13.8.14

Bohater rodzinny. M., to TY!

Przeglądam, co kiedyś znalazłam w sieci... Niesamowite, że nie tkwiłam w tym jako pierwsza!

I skoro ktoś tak dokładnie to opisał, to znaczy, że M. nie był pierwszym, którego to dotknęło. A ja i nasze dzieci nie były pierwszymi, które za to oberwały...

Ja się leczę, bo mam tego dosć i chcę być zdrowa. M.? Pędzi dalej przed siebie próbując się sprawdzić i udowodnić, że jednak ogarnął. Pytanie, kiedy znów się wysypie?
 
 
Bohater rodzinny
Bohater rodziny jest skrajnie odpowiedzialny, obowiązkowy. Zajmuje się wszystkim, co tylko zdoła opanować. Może prać, sprzątać, robić zakupy, zajmować się młodszym rodzeństwem (ten typ DDA to najczęściej najstarsze dziecko w rodzinie). Będzie próbował nie dopuszczać do tego, aby rodzic, który jest alkoholikiem, pił, a przy okazji będzie opiekować się tym drugim rodzicem. Dbać o to, by nie był smutny, przygnębiony.
Bohater stara się bronić rodzeństwo oraz niepijącego rodzica przed tym pijącym, zarówno w zakresie przemocy werbalnej, jak i przemocy fizycznej. Bohaterowi towarzyszy nieustanne napięcie i lęk, czy zdoła ogarnąć całą rodzinę. Jest zazwyczaj przerażony, że nie sprosta wszystkiemu. To dzieci, które dobrze się uczą, nie sprawiają żadnych kłopotów wychowawczych. Często są bardzo uzdolnione, dążą do perfekcjonizmu. Dbają o szczegóły, są niesamowicie ambitne. Chcą, aby rodzice byli z nich dumni. I są. "Skoro mam takie dziecko, znaczy, że nie jestem złym rodzicem".
Bohater dba w ten sposób o samopoczucie rodzica, który je krzywdzi. W dorosłym życiu bardzo często bohater odnosi sukcesy zawodowe. Gorzej radzi sobie z bliskimi relacjami. Ma problem z myśleniem o własnych potrzebach, z odczuwaniem ich, nazywaniem. Potrafi koncentrować się na innych, pomagać im, nie myśląc o sobie. Poczucie odpowiedzialności towarzyszy mu nadal. Będzie chorobliwie, nawet już z oddalenia, dbać o swoją rodzinę.
Bohaterowie rodziny mają tendencję do brania na swoje barki równie dużej ilości obowiązków, co w dzieciństwie, są do tego przyzwyczajeni. Podejmują kolejne zawodowe wyzwania po to, aby zapełnić swój czas oraz myśli. Zazwyczaj taki nadmiar obowiązków kończy się frustracją i poczuciem nieradzenia sobie. Ale robią to, bo potrzebują ciągle się sprawdzać. Dzieje się to oczywiście na poziomie nieświadomym. "Nie udało mi się uratować rodziny, ogarnę chociaż… całą resztę".
Bohater mimo sukcesów nie jest zdolny odczuć satysfakcji, bo ciągle uważa, że cel priorytetowy nie został osiągnięty. Nie akceptuje nieudaczników. Trzeba być twardym, zahartowanym, nie wolno liczyć na czyjąś pomoc i prosić o nią. Jest bardzo wymagający.
 
 

Na nowo...

Przygotowuję dziś materiały. Ważne. Będą mi służyć... W sądzie... Zabieram sied o tego jak pies do jeża... czuję przeogromne wewnętrzne fuj... wynajduję tysiące powodów, zeby sie za to nie zabrać... Okropne.

Przegladam wiec i czytam na nowo wszystko, co zostało napisane i wysłane. Co napisane i zapisane, i niewysłane. Też.

Wyświetlają mi się znów już trochę wyblakłe obrazy, czytam porzucone gdzieś na boku słowa... widzę, ile wysiłku wkładałam w to, żeby pokazać jak bardzo bardzo baaaaaaardzo mi zależy. Jak bardzo chcę, pragnę, jak wiele mogę jeszcze oddać, żeby zapomnieć o sobie i sprawić, żeby to, co nazywałam bajką, trwało nadal...
 
Człowiek, to jednak niezwykłe, nieodgadnione zwierzę. Dopóki tkwi w zaklętym kręgu, zapieprza przed siebie z zamkniętymi oczami, głuchy i ślepy na otaczajace go znaki. Jest jak taki wyrośnięty, umięśniony chomik, którego głównym celem jest sprostanie wymaganiom kołowrotka. Ale potem.... potem czasami robi się wesoło.
 
U mnie dobrze. Chyba z kulawego chomika powoli zmieniam się w... hmm... Feniksa?

6.8.14

 


A. napisała dziś na swoim blogu (to zdjęcie to jedno z jej zdjęć): A ja? Wokół mnie, jak pierze z rozdartej poduszki wiruje tysiące możliwości. Chciałoby się znaleźć te najlepsze. Pióra osiadają na rzęsach, opadają na włosy, łaskoczą w nos. Chcesz je strącić, złapać, ale ruch ręki sprawia, że znów zaczynają swój taniec. Zakichane życiowe wybory, powiadam Wam, zakichane...
 
Kierowana odruchem, w przypływie emocji odpisałam: Zakichane. Taaaak.... Rok temu (za jakieś dwa tygodnie minie rok) stałam pod Twoim domem z mężczyzną mego życia. W zasadzie ja stałam, bo szukałam tych Waszych zielonych okiennic, a on siedział z całą rodziną i naszymi znajomymi w knajpce za rogiem. Byłam szczęśliwa, oddychałam pełną piersią, patrzyłam na zielone okiennice i wzdychałam do swojego cudownego życia. Trzy miesiące później mężczyzna powiedział mi, że juz wtedy nie chciał, a ja po prostu tego nie zauważyłam. Odszedł do innej. Żeby było śmieszniej - jest z nią teraz w tym samym rejonie świata. Gorąca, piękna, zjawiskowa Toskania. Ze zdjęć pokazowo wrzucanych przez nią prawie codziennie na FB wynika, że jest bosko, cudownie, wspaniale, romantycznie, bajkowo.... Czasami patrzenia na to nie da się uniknąć, stąd wiem... Pracujemy wszyscy razem, wiec wszyscy wiedzą i czasami również uprzejmie donoszą...
A ja... wracam do Włoch za dwa tygodnie ;))) Nie stanę już pod domem, bo będę z moimi trzema córkami trochę za daleko. Ale... wracam... podnoszę się, staram się. Niczego nie żałuję. Co więcej - twierdzę, ze ten przewrót w moim życiu był najcudowniejszą rzeczą, którą mogłam dostać od Boga. Zobaczyłam wtedy siebie odartą ze wszystkiego, jakbym stała naga na środku zalanego zimnym księżycowym światłem placu i patrzyła jak przenikający blask łysego odsłania we mnie wszelkie ukryte i zakopane wcześniej zwierzęta. I...nie spodobało mi się to! Do teraz dziękuję za to, co dostałam w listopadzie. Zostało poniekąd wybrane za mnie, ale... gdyby mi samej przyszło wybierać.... pewnie nie zdobyłabym się na taką rewolucję. A więc... wciągnij Kochana powietrze w płuca. Warto!
Krok. I skok. Woda może być głęboka. Ale będzie dobrze.
 
Lepiej. Najlepiej, jak może być. Bo Bóg o nas nie zapomina. Delikatnie pcha nas do przodu czasami pozwalając na wybuch granatu, bo bez tego się po prostu nie da....
 
Nie da się, teraz już wiem...

3.7.14

....don't wanna miss a thing!

Rok. W zasadzie ponad rok od kiedy pierwszy raz, świadomie, nieświadoma jednak jeszcze po co to robię, napisałam tu cokolwiek...

Po roku jestem... szokująco daleko, nieprawdopodobnie gdzie indziej, niezwykle inna. Trudno opisać tę drogę, która wciąż trwa. Trudno opisać ją słowami, bo to nie droga, a rollercoaster. Momentami to krew buchająca z przeciętych ostrym nożem trzewi, coraz częściej to łagodny i mieniący się cudownymi odcieniami złota, bezkresny ocean...

Jakkolwiek trudno na razie oceniać to wszystko, jedno jest pewne - to najważniejsze i największe doswiadczenie mojego życia, największa przygoda, najcudowaniejszy dar, jaki mogłam kiedykolwiek od kogokolwiek dostać.  To cud. Dar, który mogłam dostać tylko od bezinteresownie kochającej mnie Istosty, czystego Dobra, Zródła Miłości, jakkolwiek ktokolwiek by Go nie nazwał. Akceptuję każde imię i każda nazwę, która odda Dobro, Piękno i Niezwykłą Energię tego Żródła Wszystkiego...
 
Ta piosenka za mną chodzi. Czasem cichaczem i podstępnie, częściej zupełnie oficjalnie. Raz stąpa cicho na paluszkach i po prostu zaczyna brzmieć we mnie, innym razem tupie głośno i ze złością, opierając się stanowczo. gdy próbuję ją odpędzić... Wczoraj nawet wdarła sie za mną do kościoła i była ze mną zamiast modlitwy... a może właśnie była taką modlitwą. Prośbą... chyba raczej podziękowaniem... potwierdzeniem... 
 
Wiem już, jak nazwę tego posta. W prawie-rocznicę pierwszej mojej bytności tutaj....
 
 
 
Armageddon. Nie nastąpił. Jak w filmie...:)

20.5.14

Życie jest małą ściemniarą

Dawno mnie tu nie było... dużo się zdarzyło, ja zdarzyłam się sobie od nowa... muszę zacząć to spisywać, bo kiedyś sama sobie nie uwierzę...

Niby nic się nie zmieniło - jestem nadal w podróży - a zmieniło się wszystko... zaczęłam się przyjaźnić. Z NIMI. To najważniejsze i najbardziej wstrząsające (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) doświadczenie mojego życia...
 
Siedzę i pracuję. Często słucham. Często tego. Nie wiem czemu, po prostu. Mówi do mnie...


6.2.14

Wanna go home...

 
 
Bardzo, bardzo chcę. Chcę wrócić do domu.

Wreszcie to do mnie dotarło.
Z listu do R.:


Postrzegam Boga jako ogromy, wysoce energetyczny, niezwykle pozytywny strumień dobrej energii. Gdy zamykam oczy, nie mam problemu z zobaczeniem Go. Coś jak bystra ogromna górska rzeka, ale z niewykłej mocy dodatnim potencjałem energii. Już wiele razy przekonałam się, że trzeba wsłuchiwać się w siebie i wie się, które rzeczy zdarzyły się po to, żeby cię poprowadzić i wytyczyć twoją własną drogę.

Zamknij oczy i pomyśl o wszystkich małych 'zbiegach okoliczności', które doprowadziły cię tam, gdzie jesteś teraz. Nie uzurpuję sobie bycia jakimś drogowskazem, ale zobacz... (cofaj sie w czasie i dopisuj kolejne rzeczy)


.......(to będzie jutro)
Pan W.
zet
pierwszy post
......
.....
......
twoja żona


dalej, dalej, dalej...

małe i duże rzeczy, które wydają się przysłowiowym 'łutem szczęscia' albo zbiegiem okoliczności, a nimi de facto nie są... bo zbiegów okolicznosci nie ma ;)

Bo jest Bóg, Wielka Miłość, Potężny Strumień Mocy, Żródło Energii Totalnej, Esensja Miłości - jakkolwiek chciałbyś go nazwać (nie musi mieć jednego imienia, każdemu łatwiej wyobrazić go sobie jako to, co do niego najsilniej przemawia.

On nas wszystkich prowadzi. Trzeba popatrzeć na te wszystkie małe rzeczy, które już nam się zdarzyły (ale z ogromną pokorą, bo pycha, to już nie Miłość i nie Bóg) i nie uzurpując sobie grania w nich pierwszych skrzypiec, tylko bycia... no właśnie teraz przechodzimy do sedna...

Zamknąłeś oczy? OK? Widzisz potężny, rwący potok, NIE BOISZ się jego nurtu, bo wiesz, że to Esencja Dobra, Miłości i tego, co ci jest najpotrzebniejsze. Wchodzisz, kładziesz się na wodzie i po prostu dajesz się nieść. Nie walczysz, nie machasz ramionami, nie odpoczywasz na kamieniu po drodze (z własnej woli), nie przystajesz na piaszczystych łachach. Leżysz na wodzie, zrelaksowany, oddychasz spokojnie i regularnie. Zamykasz oczy i czujesz SPOKÓJ. Bo nic ci się nie stanie, jeśli tylko zaufasz i pozwolisz się nieść Prądowi.

Pomyśl o swoim życiu w taki właśnie sposób. Spróbuj wyszukać w nim wcześniejsze zdarzenia, które dotychczas kojarzyly ci się nagatwywnie i powiedz: no tak, zdarzyło się to (co uważałeś za złe), ale gdyby się nie zdarzyło, nie byłoby tego (tu powiedz, co dobrego stało się w konsekwencji tamtej z porozu przykrej rzeczy)... to Bóg. Prowadzi nas i wskazuje drogę. Od nas zależy, czy ją dostrzeżemy ;)

Ups, przepraszam, chyba mnie trochę poniosło :))) 
 

 

Jak trwoga, czyli niezbadane są ścieżki....

 
Z listu do R.
 
(..) Poza tym... nasze kryzysy zostały nam dane DLA NAS SAMYCH. To MY sami mamy się nauczyć tego, jak być SOBĄ SAMYMI. Innymi słowy jak sprawić, żebyśmy na powrót zawierali 100% cukru... w cukrze. Bo żyjąc szybko i chaotycznie straciliśmy znaczną jego część.
 
Już teraz wiem, że Bóg zesłał nam to wszystko, żebyśmy się zatrzymali, przejrzeli na oczy i WYCIĄGNĘLI WNIOSKI. A wniosków wyciąganie, to dla mnie proces. Przykład? No, wczoraj wydawało mi się, że wszystko już skumałam i już Marian może wracac do domu, 'Boże, jestem zrobiona z tematem, niech juz wraca, tylko szybko, bo tęsknię!'. A tymczasem to nie hipermarket całodobowy. Bo drugiego dnia w południe otwiera się nagle przede mną głęboka wiedza, głębsza i znacznie bardziej subtelna i uduchowiona, niż ta poprzednia....
 
O to właśnie chodzi... taka powieść szkatułkowa, jak 'Pamiętnik znaleziony w Saragossie'. Czytałeś? Ja nie skończyłam, bo na końcu zmęczyła mnie jednak ta konwencja, ale pamiętam, że startowałam zafascynowana przedziwną konstrukcją książki.... Dokładnie taką, jak nazwa - szkatułkową. Otwierasz pudełko, znajdujesz coś, podnosisz a pod spodem kolejne pudełko i tak dalej i tak dalej......

To samo jest z nami...
Niezbadane są ścieżki Pana. Tak, zaczęłam rozumieć, że muszę do Niego wrócić, bo bez Niego NIC NIE MA SENSU.

3.2.14

Odpowiedzialność 1/22

Byłam na pierwszych zajęciach. Tematy banalne, tak banalne, że na początku zastanawiałam się, po co tam siedzę. Bo najpierw pytanie o to, czym jest rodzina, a potem o to czym jest odpowiedzialność.  Phi.... oczywiste oczywistości - pomyślałam, uśmiechając się z niedowierzaniem. Potem nie było mi już tak wesoło... w zasadzie wyszłam zadziwiona, raczej roztrzęsiona, świadoma tego że muszę zacząć uczyć się wszystkiego od nowa. Przede mną 22 tygodnie.
 
Chciałabym już to wszystko wiedzieć, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nad tą wiedzą trzeba jeszcze pracować. Że samo jej posiąście nie spowoduje, że moje życie się zmieni. Że muszę o tym myśleć i konsekwentnie wprowadzać w czyn. Zaczynam od Odpowiedzialności. Rodzina będzie potem...
 
Co znaczy być odpowiedzialnym cżłowiekiem? Oczywiscie! Ponosić konsekwencje swoich czynów - wykrzyknęłam. Opiekować się i troszczyć o innych - dodali pozostali. A tymczasem, wcale nie! To, co w moim przekonaniu miało być odpowiedzialnością, wcale nią nie było!
 
Odpowiedzialność, to DBANIE O WŁASNE POTRZEBY!
 
Żeby to robić, trzeba:
 
- znać swoje potrzeby,
- dać sobie do nich prawo,
- wiedzieć jak je zaspokajać,
- zaspokajać je.
 
Trzeba też umieć ZDROWO BRONIĆ SWOICH GRANIC (nie wchodząc w walkę).
 
Umieć korzystać ze swoich uczuć jako informacji w kontakcie z otaczajacym światem.
 
Umieć mówić wprost o swoich uczuciach.
 
Dbać o swoje zdrowie, kondycję fizyczną i psychiczną.
 
Świadomie wybierać prawa, z których chcę korzystać.
 
Liczyć się z konsekwencjami podejmowanych decyzji.
 
Wyznaczać cele i dążyć do nich korzystając z własnych zasobów lub pomocy innych.
 
 
Tylko jeden punkt zgadza się z tym, co miałam w głowie! Reszta? Reszta dotychczas kojarzyła mi się z EGOIZMEM! Dbać o własne potrzeby? Zaspokajać je? Bronić granic? Dbać o zdrowie? Wybrać prawa, z  których chcę skorzystać? Cóż to za herezje!!!!
 
Przecież będąc żoną i matką myślisz przede wszystkim o facecie i dzieciach, nie o sobie! Przecież ciebie nie ma! Są wszyscy, ty po prostu zasypiasz wieczorem sterana na sofie. Kupujesz kolejną szytą na miarę koszulę i zamawiasz personalizowane spinki do niej u modnej artystki. Mówisz: kotku, jesteś takim ciachem, że najchętniej bym cię zjadła! Czekasz na drobne skinienie, bądź gest świadczący o tym, że twój Ksiażę ma nastrój żeby pójść z tobą do łóżka (bo ty masz go zawsze, bo dlaczego nie?). Nie myślisz o sobie, bo nie jesteś egoistką. Nawet dzieci schodzą na trochę dalszy plan (nie tak jednak daleki, jak ty sama). Budujesz cokół, na cokole stawiasz piękny pomnik, do którego codziennie odprawiasz modły. A pewnego dnia bożek schodzi z cokołu i spokojnie, najspokojniej na świecie odchodzi, rzucając za siebie - wypaliłem się...
 
Głupia egoistko, może za mało myślałaś o innych, zbyt dużo o sobie?
 
 

Puszka Pani Dory


Ten poprzedni post, Bajka o dwóch mężach, mnie otruł. To tak, jakbym otworzyła puszkę Pandory i wypuściła demony. Pracując nad swoim cierpieniem przez prawie trzy miesiące, byłam już jakoś poukładana. Starałam się przede wszystkim nie myśleć, bo wewnętrzny lektor i filmy wytwarzane przez własny umysł są najgorszym siedliskiem sączącej się w dusze trucizny.
 
Napisałam i znów umarłam.
 
Tak jak prawie trzy miesiące temu od kiedy rzecz stała się dla mnie oczywista, ale jeszcze nie została wypowiedziana przez Mariana. Jak wtedy, kiedy czytałam te cholerne maile z potwornym drżeniem duszy, szukając wymówki i wytłumaczenia każdego napisanego w nich słowa. To drżenie i nieprawdopodobny strach, jaki się we mnie wtedy urodziły były najgorszym doznaniem, jakie kiedykolwiek dane mi było przeżywać w życiu. Nie sądziłam dotychczas, że można się bać aż tak. To rodzaj rozdzierającego duszę potwornego, zwierzęcego lęku, który powoduje paraliż i nie pozwala nawet oddychać.
 
Jest tak jak napisałam - mimo, że mierzę się z problemem już od prawie trzech miesięcy, nadal cała sytuacja jest dla mnie tak nieprawdopodobna, jak pierwszego dnia. Nadal nie potrafię jej ogarnąć i zrozumieć swoim umysłem. Nie potrafię. Jest tak irracjonalna, że... nie mam na nią określenia. Może dla tego tak bardzo boli?
 
Trudno powiedzieć... wiem jedno - pewnie nie jestem sama w tym, co przeżyłam. Nie spotkałam jednak jeszcze takiej historii. Szukam kogoś, kogokolwiek, kto w równie irracjonalny sposób został zmuszony do... trzeźwego spojrzenia na świat.

1.2.14

Bajka o dwóch mężach



Ona (Q) do Zet (18 września):
Nie radzę sobie ze złością do mojego męża, za to co nam zrobił, że już ustawił sobie życie, za to że ciągle mi stawia warunki i dziś np. chce zabrać dziecko na dwie noce (bo ja jadę na urlop na 2 tygodnie - podczas kiedy on z Kubą już był) i nic sobie nie robi że się nie zgadzam.

Mówi, że jedzie do przedszkola i zabiera, bo ma takie prawo. KURWA no ma, ale tak się nie robi!

Nie umiem sobie tego poukładać. Walczę z nienawiścią, żalem a poczuciem, że Kuba musi się z nim widywać.
 
Jak dałaś radę?


Zet do Q:
Zacznę od tego, że on żyje tym, że się wkurzasz. I że możesz się żołądkować i nic nie zrobisz.

Bo nie masz na to wpływu. I teraz robi ci na złość, ale kiedyś mu się znudzi. I jedyne, co możesz zrobić, to wytrzymać. Nie ma innej rady. Wiem, że łatwo mówić, ale przeszłam to. Do dziś przechodzę. Jeszcze często mnie nosi i kosztuje bardzo dużo, ale... jestem wolna. Wolna, chociaż tak zadłużona, że głowa mała.

Kiedyś się uda z tego wyjść - hope so. Gdybym nie miała tej nadziei, już bym sobie ukręciła sznur... bo to zadłużenie jest mniej więcej na takim właśnie poziomie - zabójczym... miesiąc temu zaczęłam spłacać tego nieroba. Ze 120 tysięcy, których żądał zrobiło się 10 tysięcy. Nie uważam, że powinien dostać cokolwiek, ale chciałam, żeby to się wreszcie skończyło i powiedziałam, że go spłacę.

Q:
No wiem, pamiętam. Ale za co on chcial 120 tys.? Jeśli mogę spytać?

Zet:
Za szeroko pojęte straty moralne, gdy - jego zdaniem - rozmyśliłam się i puściłam się z młodszym, i zaprzepaściłam całe nasze idealne i sielankowe życie... tfu.

Q:
A tak było? Spotkałaś Mariana i go zostawilas?

Zet:
Nie. Mariana spotkałam wcześniej, ale bez awansów. Zostawiłam i wtedy dopiero jakoś samo poszło... bardziej interpretuję to jako dwie niezależne czynności, jedna po drugiej w krótkim czasie, ale po kolei.

Q:
Zet, zameiniłaś luja na, mam nadzieję, porządnego faceta.

Zet:
Bardzo porządnego, najlepszego na świecie. Moja babcia mi go chyba wybrała, bo lepiej nie mogłam trafić.

Q:
A co, przedstawiła was sobie?. :)

Zet:
Tak jakby.... już wtedy nie żyła... ale od momentu, jak odeszła ścieżki mi się zaczęły prostować i wszystko się zmieniło na to, co jest. Wyraźnie czuję jej obecność i opiekę. Tobie też będzie dobrze, zobaczysz.

Q do Mariana (męża Zet) (1 listopada):
Boję się tylko, że jeśli faktycznie macie poważny problem, ja stanę się przyczyną, bo stając w obliczu życiowych porażek łatwiej jest obciążyć kogoś. A z Zet pracuję i w dodatku bardzo ją lubię, stąd to rozdarcie.

Q (6 listopada):
Co jest transformator, bo widzę, że zadanie zaczęło mnie przerastać? W górnej łazience ledy sztuk 5 działają bez zarzutu.
A w ogóle jak generalnie nastroj --- tak w środku?

Marian:
Raczej kiepsko - sam się ostatnio łapię na tym, że chyba trochę uciekam w pracę, żeby nie zajmować się codziennością - chociaż oczywiście staram się nie zaniedbywać ważnych spraw. Nie lubię jednak narzekać - i tak mam duże szczęście, że mam co mam i jestem tu gdzie jestem - muszę to jakoś spokojnie poukładać.

Będzie dobrze;-)

Q:
Ucieczka nic nie da. NIC. Ani Tobie, ani najbliższym. Problem się nie rozwiąże sam.

Musisz wiedzieć, co jest ważne, a co najważniejsze. Musisz wiedzieć, że sprobowałeś każdej opcji na rozwiązanie problemów.

Uciec jest najłatwiej. Ale wiesz to, prawda? Takie to wszystko wyświechtane.

Wierzę, że podejdziesz do tego mądrze, bo przecież nie możesz inaczej. NIE TY.
Dopóki to możliwe, nie poddawaj się. Walcz.

Mówiąc ci ostatnio o tym, ze nasza sytuacja się różni, miałam na myśli to że ja wiem, że tak trzeba - w moim przypadku.
 
Osiągnełam spokój, którego strasznie ale to strasznie ci życzę. Masz go w sobie tak charakerologicznie, ale strasznie jest stać na rozdrożu i nie wiedzieć co dalej.

Jeśli znajdziesz choć jeden powód - jak np. Młoda - to próbuj!

Mówię Ci to ja -----> specjalista od nieudanych małżeństw.

Marian:
Wiem, że ucieczka nic nie da, ale pewnie jest to pierwszy odruch - fakt walczę ze sobą, żeby tego nie robić - czasami nie jest to jednak łatwe.

Młoda jest na pierwszym miejscu - jako matka wiesz, że jest to "top" i nie ma nic ważniejszego. Ale właśnie z tego powodu nie chcę nikogo oszukiwać ani podejmować decyzji nieszczerych i na pokaz- to i tak zawsze źle się kończy i jest krótkotrwałe - i nie jest to chyba uczciwe.
Naprawdę dziękuję.

Q:
Przytulam po prostu.

Q (6 listopada):
W długi wiiikend zostaje SAMA. Będę: słuchać muzyki, pić wino i czytać książki. Może faktycznie wtedy pobawię się w elektryka eletryczkę, zresetuje się (oby nie porazona przez prad )

Strasznie niekofortowo czuje się, że nie mogę po prostu przyjść do ciebie i popitolić!

Q (8 listopada): 
Tak się zastanawiam, że ta wymiana myśli psuje ci klarowność umysłu. I już nie o to chodzi czy wpadnę na kawę i ktoś to zauważy, tylko że... każde zakłócenie, kiedy sobie tak stoisz i zastanawiasz się, co dalej, może ci przeszkadzać.

No więc na chandre zjadłam ciastko francuskie, mam nadzieję, że Ty też.

Marian:
Zanim zjadłem ciastko zastanawiałem sie co będzie w środku - jabłko czy twaróg? Dobry wybór- na to liczylem- dziękuję ;-)

A ta wymiana maili i nie tylko - daje mi stanowczo klarowność umysłu - chyba nawet nie wiesz, jak bardzo doceniam to! No chyba, że się zachowuję jakby coś z moim umysłem było nie tak?

Weekend się zaczyna- nie chcę słyszeć o chandrze - masz odpocząć i dobrze sie bawić;-)

Q (13 listopada):
Takie to życie, chiałam przyjść popłakać i cię nie ma... Muszę się oszędzać z telefonem, wydałam na nasze rozmowy całe 30 złotych.

Marian:
Rozumiem. Jakby jednak naszła mnie nieodparta ochota napisania do Ciebie smsa to pozwolę sobie to zrobić nie oczekując odpowiedzi.
 
Q:
Sponsorem mojego dzisiejszego śniadania są literki M i B, jak Marian Biurowy lub jak Miło mi Bardzo. Dziękuję, już nie pamiętam, kiedy w porze drugiego śniadania coś jadłam!

Wiesz... mam taką teorię... ty chyba lubisz karmić te kobiety. Bo wiesz, gdyby Zet jadła mniej, to wyglądałaby jak ja!

Marian:
Hahahaha, dość brutalna teoria... ale nie, nie ma takiego fetyszu :))))

Q (14 listopada):
Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy... To tylko moje demony... Wszyscy powiedzą, że starsza rzuciła się na młodszego, dobrze zapowiadającego się i robiącego karierę. Z rodziną... Nie musisz nic mówić, to moje demony, które nie dają mi spokoju... tylko moje, z którymi muszę się uporać.

                                        *      *     *

Ten post napisałam 15 listopada. Czekał, bo nie byłam pewna, czy chcę go opublikować. Znalazłam go dziś i przeczytałam. I doszłam do wniosku, że jednak chcę, bo dziś to wszystko brzmi równie  niewiarygodnie, jak wtedy...
 
16 listopada Marian (sprowokowany przez Zet do określenia się) oświadczył, że się wypalił i musi odejść. Wie, jak bardzo będzie cierpiało jego dziecko - bo to dokładnie przemyślał i widział jak podczas rozwodu Zet cierpiały jej dzieci - ale nie może nikogo oszukiwać.
 
23 stycznia Młoda proponuje Zet, że skoro jadą na kulki, to może też zabiorą ze sobą jej kolegę Kubę. - Nie znam, to z przedszkola? - Nieee, byłam u niego i u cioci z tatą...


                                          *    *    *

Q, jakby to powiedzieć - nie, nikt jeszcze nie powiedział, że się rzuciłaś. Ani razu. Są dwa obozy - jedni twierdzą, że jesteś po prostu głupia, drudzy że wyrahowana i przebiegła suka (tych jest jednak znacznie więcej). Ja jestem zdania, że połączenie i jednego i drugiego...

Wiesz, właśnie jestem w dokładnie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie i prosząc o radę (chociaż nie, w zasadzie jestem w  gorszej, nie mam mieszkania jak ty, nie mam majątku do podziału, mam tylko pół miliona kredytów do spłacenia, bo z taką kwotą zostawił mnie Marian rzucając lekko: mnie to już nie interesuje, radź sobie sama; nie mam jednego dziecka, ale trójkę, w tym dwójkę z pierwszego małżeństwa, którym Marian przez ostatnie lata wmawiał, że są jego dziećmi - kąpał je, czytał bajki, czesał, robił śniadania do szkoły - a teraz traktuje jak powietrze i twierdzi, że są obce i go nigdy nie lubiły nawet, o miłości już nie wspominając).

No więc odbiegłam tochę od tematu - jestem w prawie takiej sytuacji, w jakiej ty byłaś we wrześniu pisząc do mnie z prośbą o radę. Wiesz, jest taki jeden kolega z pracy - miły, sympatyczny, w ostrym kryzysie małżeńskim (jak twierdzi), próbował się właśnie do mnie przykleić opowiadając o tym, jak to się z żoną nie rozumieją i jest strasznie, i że on coś musi postanowić. Ponieważ rozumiem tę kobietę (nie znam jej, ba - nigdy jej nawet nie widziałam) każdym milimetrem kwadratowym mojej skóry - kupiłam kwiaty, czekoladki i flaszkę, zapakowałam gościa do mojego auta, dałam mu w łapę ten cały staf i wywaliłam go pod jego domem każąc mu iść ratować Dom i Rodzinę. I pojechałam.

                                           *    *    *

Gadałam wczoraj z kumplem (najfajniejsze, że to faceci najczęściej najdosadniej komentują tę historię), napisał mi potem tak: - wiesz, jest jedna zasada święta dla większości facetów: NIE RUCHA SIĘ DZIEWCZYNY KOLEGI. Kobiety, jak widać, mają inne standardy.

Odpisałam mu, że wcale nie. Że też są tylko niektóre. Głupie. Kretynki. Może wyrachowane i sądzące, że są przebiegłe. A może biedne, bo życie ich niczego nie nauczyło...  Bo przecież trzeba być skończoną idiotką, żeby będąc już drugi raz zostawioną przez męża, z bolącą i rozdartą duszą, czując się jak sponiewierany śmieć, sięgać po innego, który jeszcze może wszystko zmienić. Znając to uczucie upokorzenia i bólu i bezsilności z powodu tego, ze twój facet tak łatwo zrezygnował z ciebie, domu i waszego dziecka i tak po prostu poszedł sobie - zabierać ojca trójce dzieci, w tym dwójce takich, które już raz los pokopał i które zaufały temu człowiekowi i na nim budowały swój świat na poziomie dziecko-ojciec i zdążyły już uwierzyć w to, że bajki istnieją.

Fakt, Marian jest przystojny, dobrze ubrany, robi karierę - w naszej firmie jest drugi po Bogu, wypowiada się stanowczo i sprawia wrażenie silnego faceta. Na zewnątrz opanowany... wewnątrz z małym słodkim defekcikiem - taką ukrytą niespodzianką - taką pin-up girl wyskakującą z tortu. To jego opanowanie, poukładanie, stanowczość i zarazem łagodność, to tylko fasada...

Wiem, wiem, to wszystko, to żadne przeszkody dla prawdziwej miłości :D 

31.1.14

Człowiek z Ograniczoną Odpowiedzialnością

Są dwie kategorie ludzi - kobiety i inni - nazwijmy ich - twory z ograniczoną odpowiedzialnością. Tak chciałam zacząć tego posta. Ale to było jakiś miesiąc temu... Zanim... o tym za chwilę...

Czekał miesiąc, zanim dojrzałam do napisania go. Od tego czasu zmieniło się wszystko. Oprócz jednego - nadal go kocham, chociaż na podstawie wiedzy, w której posiadanie dość niespodziewanie weszłam - oceniam to wszystko już zupełnie inaczej. I inaczej tłumaczę. Nadal kocham... jak to gładko wygląda na ekranie komputera... Jeszcze.. nadal... nie wiem jak długo... modlę się, żeby wciąż... od tego czasu zdarzyło się tak wiele rzeczy, z powodu których powinnam go już dawno znienawidzieć, ze to aż trudno opisać. Trudno, bo rzeczy są tak niewiarygodne, że normalny człowiek nie da rady wytłumaczyć ich w racjonalny sposób.

Racjonalność w moim przypadku zastępują trzy litery. Wyrok, jeśli nie chce się z nimi niczego zrobić.  Ciężkie, ale do wyleczenia, jeśli sie nad tym pracuje.W moim przypadku... w naszym (choć teraz jest tylko w moim) - to 2 x zestaw trzech liter.

To DDA. 2 x DDA. Moje i jego. Ja walczę o życie (zostawił mnie w takiej sytuacji, że od samego myślenia o niej powinnam już tysiąc razy zejść na zawał). On walczy... żeby pociąć mnie na jak najmniejsze kawałeczki i wrzucić do dołu z gaszonym wapnem. Żeby mnie już nie było. Żebym się rozpłynęła. Żebym nie przypominała o tym, że znów nie dał rady i tak bardzo się tego wstydzi...

Dziś zaczynam leczenie.  

Początek końca hydry, czyli: Tak, jestem DDA


Zupełnie zapomniałam o tej piosence. Wieki całe nie słyszana, usłyszana - jakbym cofnęła się dobre 15 lat....

I dobrze, to fajne uczucie ;) Strasznie się cieszę, bo idę dziś pierwszy raz na moją grupę... Może moje życie przestanie wreszcie wyglądać jak tło tego teledysku ;)

Wzruszyłam się dziś, bo dostałam propozycję finansowego wsparcia w tym bałaganie, z którym zostałam zostawiona. Zaproponowała mi to osoba, po której w życiu bym się tego nie spodziewała...

Powiedziała - jak będziesz miała sznur na szyi i będziesz wiedziała, że dzieciom może coś grozić, przyjdź. Mam odrobinę. Oddasz, jak będziesz miała... Nie mam zamiaru skorzystać, ale... to było naprawdę fajne uczucie.

Idę na 17.00.


23.1.14

Dziennik z podróży. Dzień trzeci.

Kochany,

to już siedemdziesiaty trzeci dzień naszej wyprawy. Płyniemy wciąż przed siebie. Po wburzonych wodach Bałtyku i Morza Północnego, wyszliśmy na też spieniony, ale spokojniejszy już Atlantyk, żeby przecinając potem Zwrotnik Raka i Koziorożca (ten ostatni w dniu twoich urodzin) - dotrzeć wczoraj - do Przylądka Dobrej Nadziei. Pisze o tym dziś, bo podejście do niego zajęło nam chwilę, morze było niespokojne, walczyliśmy dłuższy czas, aż wreszcie sie udało! Przylądek Dobrej Nadziei zdobyty!

Muszę powiedzieć, że doświadczenie było niezwykłe. Walczyliśmy z żywiołem długo, w pewnym momencie miałam juz wrażenie, ze zwąpienie wzięło w nas górę, ale okazało sie to ułudą. Większa część załogi walczyła zajadle podtrzymując mnie na duchu. I wtedy, kiedy powoli opadalismy z sił, nastąpiło coś niezwykłego! W momencie podejścia, morze się uspokoiło i zaświeciło słońce. Nieprawdopodobne doznanie! Po ponad siedemdziesieciu dniach walki z burzą, nagle okazało się, że nadzieja Przylądka stała się nie tylko symboliczna, ale namacalna - słońce rozbłysło tuż nad naszymi głowami, żeby dodać nam otuchy i - niemal potwierdzić, że nasza podróż została zaplanowana dobrze, płyniemy w dobrym kierunku i powinniśmy kontynuować naszą wyprawę.

Wiem, do zakończenia tej naszej niezwykłej podróży dookoła świata jeszcze chwila. Wiem też jednak, że trzeba uzbroić się w cierpliwość i do wszystkiego podchodzić z pokorą i uległością. Mam też coraz silniejsze przekonanie, że doświadczenia tej podróży są nie tylko dla mnie czymś niezwykłym - ale mogę pisać tylko o sobie, bo wiem co czuję - zbieram te doświadczenia jak kolorowe koraliki, nawlekam na żyłkę i z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień kompletuję w ten sposób niezwykłą pamiątkę na resztę życia. Kiedy już wrócę z tej podróży i kiedy ochłoniemy, będziemy wspominać te wydarzenia jako coś niezwykłego, budującego i dającego siłę na kolejne podróże.

Ciekawe... nie planowałam wcale tej wyprawy, wiesz że wypadła niespodziewanie i praktycznie nie miałam wyjścia. Ciężki początek z fatalną pogodą i niezwykłą walką o każdy dzień, każdą godznę, każdy oddech niemal postawił pod znakiem zapytania jej sens. Z dnia na dzień jednak, gdy umęczone wysiłkiem mięśnie przestawały boleć, ciało przyzwyczajało sie do koszmarnej pracy przez cała dobę, umysł natomiast zamienił się w najczulszy barometr - z powietrza będący w stanie wyłapać najmniejsze wahnięcia ciśnienia i zbliżajace się zmiany aury - zaczęłam widzieć sens tego, że zostałam pchnięta w tę podróż, na którą na początku nie miałam wcale ochoty. Ba - pytałam wszystkich - po co mi to wszystko, skoro mogłam nadal siedzieć w naszej ciepłej, przytulnej kuchni i zanurzać sie całkowicie w twoich oczach. NIKT nie był mi w stanie odpowiedzieć. Nawet ja sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Muszę jednak powiedzieć, że walka z żywiołem powoduje, że przestajesz skupiać się na rzeczach drobnych i nieważnych. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień wyostrza się mój 'wewnętrzny' wzrok (wiesz, że nosze okulary, tu się nic nie zmieniło) i zaczynam dostrzegać to, czego nie widziałam wcześniej... Dotarło do mnie, po co to wszystko.... Jakieś dwa tygodnie przed przyjściem Dobrej Nadziei rozmawiałam na nocnej wachcie z koleżanką. Wiesz, takie pitu-pitu o wszystkim i o niczym, byle przetrawać lodowatą noc. Rzuciłam, że wkurza mnie ta bezsensowna walka, w dodatku - wbrew mojej woli... tylko się uśmiechnęła i powiedziała - 'poczekaj'. Wczoraj - jak zobaczyłam to słońce wiedziałam, że o tym właśnie mówiła.

To oczywiscie irracjonalne uczucie, bo z jakiego niby powodu nadzieja? Przylądek Dorej Nadziei - tak, ale sama nadzieja? No jakoś tak, zrodziło się we mnie to przekonanie. Po prostu...

Co u nas, zapytasz? Płyniemy przed siebie. Właśnie znów wzeszło słońce, czyż do nie dobry znak? Czasami, jak przechodzimy bliżej cywilizacji, pojawia sie internet. Łapię na szybko strzępki wiadomości i rzeczy, które wpadają mi na ekran, póki sygnału starczy. Wczoraj, zupełnym przypadkiem, natknęłam się na super rzecz. Przez chwilę miałam wrażenie, że to ty do mnie pisałeś. No sam zobacz: http://haloziemia.pl/o-tym-czego-nauczyl-mnie-stworzon/

Mam nadzieję, ze jutro znów napiszę. Do usłyszenia.



Twoja, K.



5.1.14

Prawdziwy Osioł


Jest tylko jeden. Jedyny. Prawdziwy. Trafiłam właśnie na uroczą stronę, czytam i uśmiecham się do siebie.
 
 
Kłapouchy twierdzi:
 
'.... czym są urodziny? Dziś są, jutro ich nie ma... '
 
'Bądź ostrożny, kiedy pochłonięty swoimi sprawami stoisz nad brzegiem rzeki. Możesz zostać wbryknięty do wody'.
 
'Bzyczące bzykanie dochodzące z wierzchołka drzewa nie oznacza wcale, że skapnie ci się trochę miodu'
 
'Co za dzień, pewnie będzie padać...'
 
'Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to?'
 
'Czasami leżę w trawie i wcale mnie nie widać – mruknął Osiołek – i świat jest taki ładny. A potem przychodzi ktoś i pyta: „jak się dziś czujesz?” I zaraz okazuje się, że okropnie...'
 
'Dla kogoś, kto leży na dnie rzeki, kasłanie czy brykanie – to wszystko jedno.'
 
'Gdy do Lasu przyjdzie Bardzo Rozbrykane Zwierzę i ktoś ci w ogóle powie, że przyszło, powinieneś zapytać, kiedy sobie pójdzie.'

'Gdy już pomyślisz sobie, że nawet w dniu urodzin zostałeś zapomniany i opuszczony przez wszystkich, dwaj przyjaciele przyniosą ci w prezencie baryłeczkę po miodzie i pęknięty balonik.'

'Gdy Królik przychodzi do ciebie z ważną mina i mówi: „A, Kłapouchy”, możesz być pewien, że za dwie minuty powie: „Do widzenia”. '
 
 
Szapoba! Jest boski! :)

4.1.14

Praca domowa

Dobrze Pani idzie pisanie, napisze więc Pani pracę domową - mówi kobieta siedząca naprzeciwko mnie uśmiechając się do mnie. Od kilku tygodni spotykamy się średnio co dwa-trzy dni i rozmawiamy. O wszystkim i o niczym. Tak po prostu. Analizujemy. Myślimy. Uspokajamy. Odczarowujemy. Potrzeba mi tego, już dawno mi to było potrzebne, tylko nie znajdowałam na to czasu, bo miałam wrażenie że daję sobie ze wszystkim radę. Tymczasem nawastwiło i nałożyło się tyle, że jednak nie dałam rady.
 
Jest początek roku, czas podsumowań i równego układania rzeczy na półkach. Proszę bardzo. Mogę układać, tym bardziej, że przerobiłam to już chyba wcześniej we własnej głowie, teraz tylko systematyka i decyzja czy czerwone swetry idą do swetrów czy do koloru czerwonego a granatowe dżiny do ciemnych czy może do casual clothes....
 
Co było dla mnie najcenniejsze w minionym roku?
 
Paradoksalnie, mimo wszystko, to co się stało... i wszystko, co jest z tym związane.
Sporo będzie tych najcenniejszości: 
  • po pierwsze - DOŚWIADCZENIA. I wór, do którego je na początku - w całym zamieszaniu, które nastąpiło po wybuchu granatu - wrzuciłam naprędce, a z którego je teraz wyjmuję i układam na półkach...
  • po drugie - otwarcie mi oczu na brak mnie we mnie. Na podpisany z samą sobą cyrograf, na podstawie którego na własną prośbę zatraciłam się w potrzebach drugiej osoby tylko po to, żeby było dobrze, lepiej, najlepiej...  
  • po trzecie - dość brutalne, ale wreszcie zatrzymanie mnie w moim - bezładnym już ostatnio - pędzie przez życie i co się z tym wiąże - zwrócenie mi uwagi na rzeczy fundamentalne i najważniejsze w życiu - ciszę, spokój, czas na bycie z samą sobą,
  • po czwarte - umożliwienie mi odcięcia się - bez zbytecznego tłumaczenia się komukolwiek - od wszystkiego, co mnie uwiera - fizycznie i psychicznie,
  • po piąte - zmuszenie do poszukiwań. Osób, sytuacji, słów, doświadczeń, uczuć, które pomogą mi znów być sobą - taką jaką się lubiłam i ceniłam,
  • po szóste - konieczność nauki wytyczania granic. Zdrowych granic. Rozsądnych granic. Bez obawy o to, że nie uzyskam akceptacji mojej postawy i 'wszystko się skończy',
  • po siódme - uświadomienie, że nie jestem pępkiem świata i mimo pozornego nieszczęścia - mam wielkie szczęście - bo mam dzieci, zdrowie, pracę, mózg, uśmiech na twarzy, jestem inteligentna i wykształcona. Inni nie mają nawet połowy tego,
  • po ósme - że są ludzie, którzy chcą pomóc. Zupełnie bezinteresownie. Po prostu. Nie opowiadają bredni o ogromnej niekończącej się mimo wszystko przyjaźni, tylko po prostu - dzwonią, rozmawiają, przywożą kawę czy zapraszają na obiad. Bez zbędnych słów.


Czego pragnę najbardziej w tym roku?

  • chcę zakończyć proces (bo to proces, nie jednorazowy strzał) nauki powrotu mnie samej do siebie samej,
  •  chcę, żeby efekty mojej pracy były widoczne i trwałe i żebym potrafiła przy nich trwać i o nich nie zapominać,
  • nie ustawania we własnym  rozwoju,
  • chcę stanąć na nogi (psychiczne, fizyczne i finansowe),
  • chcę wyjść na zawodową prostą,
  • jako konsekwencję wszystkich powyższych - CHCĘ wspólnie wsiąść do pustej Ósemki i dalej jechać w sposób mądry i dojrzały, niezaleznie od rozkładów jazd i spadków napięcia w sieci,
  •  

Tramwaj zwany przeznaczeniem

 
Senne majaki. Widzę je, budzę się, czasami zapamiętuję. W pierwszej chwili nie rozumiem. Jednak po jakimś czasie zaczyna docierać do mnie sens na poczatku ukryty.  
 
Scenariusz jest zawsze taki sam: najpierw jest sen, potem jest strzał (czuję jakbym została pocięta maczetą na najmniejsze kawałki świata), potem przychodzi kryzys. Siedzę i płaczę. Rozpamiętuję, rozdrapuję. Rozcieram łzy na policzkach. Wsiadam w auto i jadę przed siebie. Najczęścej do Torunia - bo droga prosta, można kręcić tyle, ile fabryka dała, w jedną stronę 1,5 godziny pędu i radia odkręconego prawie na pełny regulator. Czasami - jak ostatnio - postój na stacji, kawa, tankowanie, potem chwila na parkingu, telefon do przyjaciółki i ryk po odłożeniu telefonu. Potem kolejne kilometry w deszczu i ciemności sto sześćdziesiąt na godzinę ze wzrokiem zamglonym cieknącymi łzami. Powroty są łatwiejsze - jedzie się z mniejszą prędkością, ale jakby szybciej, postojów już przeważnie nie ma (chociaż to wcale nie reguła, bo jeśli się zdarzy, to z powodu intensywnego pełnego żalu wybuchu płaczu), muzyka jest cichsza, wszystko jakby spływa. Dojazd pod dom, to już wyciszenie i spokojniejszy oddech, wejście do klatki - mimo czerwonych i zapuchniętych od płaczu oczu - już z podniesioną głową. Otwarte drzwi do domu - ukojenie, choć smutne, to jednak ukojenie. I radość, że można wreszcie zasnąć.
 
Summa summarum - jednak potem mi lżej - taka szaleńcza jazda oczyszcza i wyczerpuje. I pozwala zrzucić z siebie wszystko, co uwiera. Wyciąga wszelkie emocje tak, że po powrocie nie ma żali i rozpaczy, nie ma też miłości i radości. Jest spokojny, wyczerpany smutny spokój. Dobry, bo bardzo wyciszony. Przytłumiony. Przepracowujący to, co ma być przepracowane.
 
Wiele razy złapałam się na tym, że łatwiej otrząsnąć się ze strzału, kiedy nagle - wtedy kiedy wydaje sie że nie ma już niczego i wszystko tak po prostu odpłynęlo i straciło sens - przed oczami staje obrazek tak nieprawdopodobnie pozytywnie nierealny i przekonywujący, że musi być realny! Nie da się inaczej. Przecież tylko najbardziej nieprawdopodobne scenariusze się sprawdzają! Przypomnienie obrazka pojawia się nagle i znikąd. Staje przed oczami i już tam zostaje, nie dając spokoju. Mimo słów 'nie wierzę!', natrętnie wraca, rozjaśniając duszę nieprawdopodobnym  pozytywnym blaskiem.
 
 
(...Tramwaj zwany przeznaczeniem...) Słoneczny dzień. Moje rodzinne miasto, okolice najbardziej charakterystycznego historycznego miejsca, dzięki któremu (oprócz Jana Pawła II, bigosu, wódki, białej kiełbasy i pierogów) kojarzy nas cały świat.
 
Nasza trójka. Ja, młoda i M. Jedziemy gdzieś tramwajem. Ale jest strasznie zatłoczony, to nas irytuje, rzucam więc pomysł, że się przesiądziemy na Dwójkę, bo jej składy są nowsze i przestronniejsze. I zawsze jeździ nimi mniej ludzi. I na pewno za chwilę przyjedzie, bo kursuje częściej, niż Ósemka. Rozmawiamy o tym mijając po prawej kilkanaściee zielonych dinozaurów górujących od zawsze nad miastem.
 
Pomysł chwycił, dojeżdżamy do przystanku, wysiadamy.  Młoda znajduje sobie jakąś zabawę - wsiada do czegoś co jest chyba małym samochodzikiem, genaralnie - jakimś rodzajem pojazdu. Ja wsiadam z nią i krążymy po okolicznych uliczkach. M. w tym czasie jest 'gdzieś' - nie ma go z nami. Wracamy po objechaniu doskonale znanych mi zakamarków (wszystko odbywa się tam, gdzie spędziłam swoje 'podstawówkowe' lata). Wysiadamy. M. w jakiś sposób materializuje się obok nas.
 
W tym momencie uświadamam sobie swoję wielką pomyłkę - wysiedliśmy za wcześnie! Tam, gdzie linie Ósemki i Dwójki się ze sobą nie łączą! (obydwie linie dojeżdżają wspólnie do jednego miejsca, potem rozdzielają się, żeby obsłużyć inne, choć równoległe dzielnice miasta, żeby ponownie spotkać się w drugim miejscu). My jesteśmy bardzo blisko tego ponownego połączenia, ale wydaje się, że wysiedliśmy jeden przystanek za wcześnie i nie będziemy w stanie wykonać naszego wcześniejszego planu.
 
Na szczęście wtedy podjeżdża kolejny skład. Ósemka! Jest kompletnie pusta! Nie ma tłoku, ścisku i tego wszystkiego, co nas tak zirytowało w tramwaju, z którego poprzednio wysiedliśmy. Wsiadamy więc we trójkę do pustego tramwaju, siadamy chyba nawet. Ruszamy.
 
Ten sen nie daje mi spokoju... odganiam go, ale natrętnie wraca. Tak jak dwa pozostałe... pierwszy - w ochroniarzami i wyłączonym alarmem, trzeci - o przygotowaniach do pewnej uroczystości... ale o tym kiedy indziej.

3.1.14

A imię jej ... CZYDZIEŚCI I CZY

 
Bardzo dobrze się złożyło, ze znalazłam ten horoskop. Najpierw przeczytałam inny, bo nie doczytałam do końca i wyszło, że jestem Sępem - ptaszyskiem nie bardzo ładnym, aczkolwiek wporzo. Potem okazało się, iż ślepą komendą będąc przegapiam to, co w życiu najlepsze i najbardziej emocjonujące. Gdyż, jak się okazało, dla Azteków jestem nie Sępem brzydkim, acz wporzo, a Trzydziestką Trójką, czyli DAREM LUDZI ZESŁANYM Z NIEBIOS. Zatkało mnie, szczerze powiem, ale we wszystko co prowadzi do uleczenia mej duszy, wchodzę jak w masło :). Nie wiem tylko, co za idiota wkleił w to okienko zdjęcie lekarza, może tylko w ten sposób kojarzył mu się dar niebios, ale będę ponad to... za to wszystko, co tam napisali, daruje sobie złośliwe komentarze.... Zacznę więc od początku...
 
Dla Azteków osoby, których suma daty urodzin wynosi 33, były darem niebios. Miały być wcieleniem harmonii, wiedzy, mądrości i uczciwości. A w dodatku uchodziły za wzór piękna. Z takimi mistrzowskimi liczbami zajmowały się sztuką, nauką, medycyną lub rządzeniem. Gdy władca był liczbą 33, poddanych czekały sprawiedliwe i wspaniałomyślne rządy, o jakich wspomina się przez wieki. Niestety, 33 są rzadkie jak diamenty.
 
Aztekowie zauważyli, że 33 są zbiorem zalet jaśniejszej strony ludzkiej natury. Prezentowali to, do czego być może dąży ludzkość. Mistrzowie 33 kierują sie w życiu szlachetnymi intencjami. Przypisywano im uduchowienie, wielkie współczucie, wrażliwość. A przy tym są łagodni, litościwi, kochający. 33 patronował aztecki bóg wiedzy, stwórca kalendarza i astronomii. Nie zajmował sie wojnami, ale dobrem zwykłego człowieka; nawet tym, co ma w garnku. Wspólnie ze swoja żoną stworzył podstawowe pożywienie Azteków, kukurydzę.
 
Co czeka 33 w 2014 roku? Wypada liczba 4, a więc Trzcina. Zapowiada solidną pracę wbrew przeciwnościom, niepoddawanie się przeszkodom, dobre zdrowie i determinację w osiąganiu celów.
 
Ładne ;) O Wietrze też jest - Wiatr Siódemka ograniczy się do rozgłoszenia o dobrych uczynkach 33, ale na jego fizyczną pomoc nie można liczyć.
 
Yhm. Zdążyłam sie już do tego przyzwyczaić :)

2.1.14

Keine grenzen

Uczę się wytyczać granice. Z głową i na spokojnie. Tak, żeby nie uczynić szkody sobie i M.

Wyrzucam z siebie złe emocje. Wydycham je i widzę, jak ulatują w niebo w obłoku mojego zamarzającego na mrozie oddechu.

Zapisuję wszystko, żeby pamiętać.

Żeby wreszcie zacząć żyć. Pełną piersią, tak jak nigdy jeszcze nie żyłam.

Wierzę, że wszystko dzieje się po coś. Wiem po co dzieje się to, co się dzieje. Mam nadzieję, że wreszcie nauczę się tego, czego mam się nauczyć. Przede mną przecież jeszcze tyle dobrych chwil...  
 
 
 

1.1.14

Love actually?!

Wcale nie chciałam tak tego nazwać. Ale... zostałam zmuszona. I nie potrafię o tym myśleć inaczej, niż w  ten własnie sposób... Może rzeczywiście coś w tym jest? Chociaż od początku to bardziej jak 'Lot nad kukułczym gniazdem', ale może ja się nie znam? W końcu nazwę nadał temu zdarzeniu człowiek, który na co dzień przywraca wariatów światu :) 
 
 
Grudniowy, chłodny, ciemny sylwestrowy poranek. Dzień po dość intensywnie nieprzyjemnych zdarzeniach, które spowodowały uzasadniony wybuch kobiety, dość spore poczucie winy mężczyzny i gigantyczny przepływ energii w obydwu kierunkach...  
 
Centrum miasta. Starego Miasta. Dookoła stare kamieniczki, kościół, kultowy budzący się do życia, pachnący jeszcze świętami i nadciągającym nieuchronnie sylwestrem kwartał straganów z warzywami, sodowe latarnie stylizowane na stare gazówki. Bez śniegu, ale ze szronem na szybach samochodów po pierwszym w tym roku poważniejszym przymrozku.
 
Krótko ostrzyżona szatynko-brunetko-blondynka zaczyna odszraniać szyby w swoim aucie. Na pierwszym piętrze w mieszkaniu na szafce w przedpokoju siedzi prawie ubrana do wyjścia ośmioletnia blondynka i czeka na pewnego mężczyznę. Musi on wejśc na górę, bo dziewczynka jedzie z kobietą - mamą - do swojej babci. Nie może wyjść, bo w pokoju obok śpi jej najmłodsza siostra, mężczyzna - tata śpiącej - przyjeżdża codziennie rano, żeby odprowadzić malucha do przedszkola.
 
Na dole tymczasem, zamiast iść na górę, mężczyzna na którego czeka ośmiolatka, wychodzi z klatki kamienicy,  podchodzi do auta i stojącej koło niego kobiety i zaczyna coś mówić. 'Musimy porozmawiać' - zaczyna stanowczo. Kobieta nie reaguje, otwiera bagażnik i wyciąga z niego skrobaczkę do szyb i płyn do odszraniania. Ze złością trzaska bagażnikiem. 'Musimy porozmawiać' - uparcie kontynuuje mężczyzna, przechodząc za kobietą na drugą stronę samochodu, na którą uciekła, żeby nie musieć na niego patrzyć i móc bez skupułów udawać że go nie słucha. 'Musimy...' - znów zaczyna on, acz bez specjalnego przekonania. Najwyraźniej wczorajsze wyrzuty sumienia wciąż są, chociaż z tonu jego głosu wynika, iż są nieco słabsze, niż kilka godzin wcześniej. 'Nic nie musimy' - rzuca ze złością kobieta. 'Nic już nie musimy' - zaciska wściekle usta i nerwowo pryska szyby płynem. 'Po tym, co mi wczoraj zrobiliście przestały nas łączyć jakiekolwiek tematy' - syczy, kipiąc w środu ze złości i rozpaczy, że to ona znalazła się w  takiej sytuacji i musi sobie z nią poradzić. Zabiera się do szyb. W tym czasie mężczyna podbiega do drzwi kierowcy, otwiera je gwałtownie, przekręca kluczyk w stacyjce, wyjmuje go i trzymając w ręce triumfalnie, i z mocą gracza posiadajacego nagłą przewagę oświadcza 'No to porozmawiamy!'. Kobieta tymczasem, działając jakby ją ktoś zaprogramował, szarpie za te same drzwi kierowcy, na oślep wrzuca do środka auta skrobaczkę i płyn do szyb, zatrzaskuje drzwi i szybkim ruchem otwiera tylne drzwi auta. Ma tam swoje graty. Łapie za płócienna torbę z nadrukowanymi na niej różowymi brokatowymi babeczkami, przewiesza ją przez ramię, potem chwyta duże plastikowe uszy swojej filcowej szarej torby, odwaraca się na pięcie i rzucając za siebie krótkie: 'Odwieź młodą do mojej mamy' - rusza gwałtownie przed siebie.

Za plecami słyszy prawie krzyk: 'Nie odwiozę jej! Wróć, bo zostanie sama w domu! Słyszysz? Nie mam zamiaru jej odwieźć!!!!!'. Nie reaguje, jeszcze bardziej przyspiesza.

Nagle słyszy za sobą pospieszne kroki. Mężczyzna przebiega obok niej i zagradza jej drogę własnym ciałem. Z jednej strony latarnia, z drugiej jego rozłożone ramiona, żeby nie mogła przecisnąć się między nim a witryną pobliskiego sklepu.

'Zostaw mnie!' - syczy ona ze złością. 'Zostaw! Nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał!!!!' - podnosi głos starając się iść dalej. Mężczyna próbuje ją zatrzymać napierając na nią ciałem, ona tymczasem prze jak taran, byle się tylko nie zatrzymać i nie zacząć rozmowy. Mężczyzna próbuje, jednak jej udaje się przecisnąć i iść dalej. On zostaje z tyłu. Ponieważ stoi za nią, nie widzi tego, że ona zaciska zęby tak mocno, że byłoby chyba łatwiej w tym momencie rozewrzeć szczęki zblokowanego pitbulla, niż jej. Myśli: "idź, nie zatrzymuj się!'.
 
Nagle za plecami słyszy brzęk upadajacego pęku kluczy i jego histeryczne: 'Podnieś je! Natychmiast je podnieś! Podnieś, bo tu zostaną! Nie wezmę ich! Ktoś przyjdzie i je zabierze! KTOŚ ZABIERZE CI SAMOCHÓD!!!!' - drze się facet za jej plecami. Ona zaciska w pięści dłonie wbite w kieszenie i już prawie biegnie. 'Podnieś je!!!!' - słyszy jeszcze za plecami. Prawie płacząc, odruchowo, wyciąga z kieszeni prawą dłoń i podnosi ją nad głowę. Środkowy palec wystrzela z furią nad zaciśniętą pięścią. Jej 'nic mnie to nie obchodzi' ginie w odgłosie kroków mężczyzny, który podbiega do rzuconego pęku kluczy i pospiesznie zbiera go z ziemi....
 
Zanim kobieta dojdzie do najbliższego przystanku tramwajowego, ścigają ją jego sms-y. 'Młoda i samochód zostaną w domu. Kolejne dziecko zostawione, bo sobie nie radzisz z nerwami - super!' - to pierwszy. Po minucie: 'Ja jej nie zawioze!'. Już w tramwaju: 'Za 15 minut wychodzę z młodszą, starsza zostanie'. Mija kolejny kwadrans: 'Wychodzimy. Młoda przed TV - dopytuje się kiedy będziesz. Co ty robisz? Obudź się wreszcie i zacznij mysleć - okres żałoby skończony!'.
 
Na żaden z nich nie reaguje. Gdy wystartowała, pierwsze o czym odruchowo pomyślała, to właśnie młode. '8 lat, w pokoju obok śpi najstarsza 14-to letnia siostra, dadzą radę' - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, z jaką prędkością wszystkie te myśli przelatywały przez jej mózg. 'Zresztą, jak dojadę, złapię któregoś kolegę, co pracuje w terenie i zabiorę się z powrotem' - postanowiła. 'Boże, co za dom wariatów, z kim ja się zadaję' - myśli po tym tym jak wysiadła z tramwaju i idzie w kierunku swojej pracy, powoli się uspokajając.    
 
Za godzinę: 'Nie wiem, czy dostałaś moje sms-y. Zadzwonię do twojej mamy i poproszę, żeby przyjechała do młodej'. Na tego też nie odpowiedziała... Oczywiscie, do mamy nie zadzwonił ;) Kiedy o tym myśli, uśmiech zniecierpliwienia wypełza na jej usta. 'Boże, o co tu chodzi' - rozważa w myślach jadąc spowrotem do domu. 'To jakiś dom wariatów!'.

'Prawda? Dom wariatów, nie uważa Pan?' - pyta cztery godziny później na spotkaniu za swoim terapeutą. 'Masakra jakaś, o co w tym wszystkim chodzi?????'.  'A czemu dom wariatów?' - pyta mężczyna z drugiej strony biurka. 'Komedia romantyczna, nie uważa Pani? Typowa komedia romantyczna. To jedyne, co przyschodzi mi do głowy po wysłuchaniu Pani opowieści. Opowieści rodem z domu wariatów jakoś tu nie widzę...'.

To miłe z jego strony... Uwielbiam komedie romantyczne. Z powodu tego, co powiedział, już inaczej nie potrafię o tym mysleć, choć wcale mi obecnie ani nie do końca radośnie, ani romantycznie...


 

Rozważań niedzielnych. Ciąg. Dalszy.

'Proszę mądrze wyznaczać granice' - usłyszałam w Sylwestra.

Mądrze. Granice. Wyznaczyć.

'Na Nowy Rok życzę Pani umiejętności kierowania się swoją intuicją. I słuchania jej, bez włączania myślenia. Ono ogranicza. Trzeba kierować się mądrą intuicją, która przestaje być słyszalna, jak ją próbujemy zagadać. Trzeba wygospodarować TYLKO dla siebie chwile ciszy, w których będzie słychać głos intuicji. Jak idę z psem, to idę z psem. Jak idę z sobą, to jesem ze sobą. Tak, żeby nic nie zakłócało tego słuchania' - tak kończymy nasze ostatnie spotkanie w tym roku.
 
'Na razie się nie umawiamy, proszę to wszystko przetrawić, jak będzie Pani gotowa, czekam na sygnał, pogadamy'  - stoję już na schodach - pół piętra niżej. On zamyka drzwi i idzie do innego pomieszczenia. Zostaję na schodach sama, odwracam się, o dziwo - uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
 
Trawię temat. I robię jak zwykle - odkładam go na chwilę na bok, czekam aż 'sam' mi się ułoży i przestanie do mnie mówić mój intelekt a zacznie - intuicja. Wiem, że obudzę się kiedyś nad ranem i ją usłyszę...
 

Postanowienia

Podobno postanowienie albo plan zapisany w Sylwestra się spełnia.

Podobno ten wieczór ma w sobie wieką moc i siłę sprawczą.

Podobno nie powinno się wtedy być samemu.

Podobno....

Wszystkie powyższe wypełniłam...

Jeszcze nie wiem, czy podobno oznacza rzeczywiście lub na pewno.

Do odkrycia prawdy już tylko 364 dni...