Przejdź do głównej zawartości

Tramwaj zwany przeznaczeniem

 
Senne majaki. Widzę je, budzę się, czasami zapamiętuję. W pierwszej chwili nie rozumiem. Jednak po jakimś czasie zaczyna docierać do mnie sens na poczatku ukryty.  
 
Scenariusz jest zawsze taki sam: najpierw jest sen, potem jest strzał (czuję jakbym została pocięta maczetą na najmniejsze kawałki świata), potem przychodzi kryzys. Siedzę i płaczę. Rozpamiętuję, rozdrapuję. Rozcieram łzy na policzkach. Wsiadam w auto i jadę przed siebie. Najczęścej do Torunia - bo droga prosta, można kręcić tyle, ile fabryka dała, w jedną stronę 1,5 godziny pędu i radia odkręconego prawie na pełny regulator. Czasami - jak ostatnio - postój na stacji, kawa, tankowanie, potem chwila na parkingu, telefon do przyjaciółki i ryk po odłożeniu telefonu. Potem kolejne kilometry w deszczu i ciemności sto sześćdziesiąt na godzinę ze wzrokiem zamglonym cieknącymi łzami. Powroty są łatwiejsze - jedzie się z mniejszą prędkością, ale jakby szybciej, postojów już przeważnie nie ma (chociaż to wcale nie reguła, bo jeśli się zdarzy, to z powodu intensywnego pełnego żalu wybuchu płaczu), muzyka jest cichsza, wszystko jakby spływa. Dojazd pod dom, to już wyciszenie i spokojniejszy oddech, wejście do klatki - mimo czerwonych i zapuchniętych od płaczu oczu - już z podniesioną głową. Otwarte drzwi do domu - ukojenie, choć smutne, to jednak ukojenie. I radość, że można wreszcie zasnąć.
 
Summa summarum - jednak potem mi lżej - taka szaleńcza jazda oczyszcza i wyczerpuje. I pozwala zrzucić z siebie wszystko, co uwiera. Wyciąga wszelkie emocje tak, że po powrocie nie ma żali i rozpaczy, nie ma też miłości i radości. Jest spokojny, wyczerpany smutny spokój. Dobry, bo bardzo wyciszony. Przytłumiony. Przepracowujący to, co ma być przepracowane.
 
Wiele razy złapałam się na tym, że łatwiej otrząsnąć się ze strzału, kiedy nagle - wtedy kiedy wydaje sie że nie ma już niczego i wszystko tak po prostu odpłynęlo i straciło sens - przed oczami staje obrazek tak nieprawdopodobnie pozytywnie nierealny i przekonywujący, że musi być realny! Nie da się inaczej. Przecież tylko najbardziej nieprawdopodobne scenariusze się sprawdzają! Przypomnienie obrazka pojawia się nagle i znikąd. Staje przed oczami i już tam zostaje, nie dając spokoju. Mimo słów 'nie wierzę!', natrętnie wraca, rozjaśniając duszę nieprawdopodobnym  pozytywnym blaskiem.
 
 
(...Tramwaj zwany przeznaczeniem...) Słoneczny dzień. Moje rodzinne miasto, okolice najbardziej charakterystycznego historycznego miejsca, dzięki któremu (oprócz Jana Pawła II, bigosu, wódki, białej kiełbasy i pierogów) kojarzy nas cały świat.
 
Nasza trójka. Ja, młoda i M. Jedziemy gdzieś tramwajem. Ale jest strasznie zatłoczony, to nas irytuje, rzucam więc pomysł, że się przesiądziemy na Dwójkę, bo jej składy są nowsze i przestronniejsze. I zawsze jeździ nimi mniej ludzi. I na pewno za chwilę przyjedzie, bo kursuje częściej, niż Ósemka. Rozmawiamy o tym mijając po prawej kilkanaściee zielonych dinozaurów górujących od zawsze nad miastem.
 
Pomysł chwycił, dojeżdżamy do przystanku, wysiadamy.  Młoda znajduje sobie jakąś zabawę - wsiada do czegoś co jest chyba małym samochodzikiem, genaralnie - jakimś rodzajem pojazdu. Ja wsiadam z nią i krążymy po okolicznych uliczkach. M. w tym czasie jest 'gdzieś' - nie ma go z nami. Wracamy po objechaniu doskonale znanych mi zakamarków (wszystko odbywa się tam, gdzie spędziłam swoje 'podstawówkowe' lata). Wysiadamy. M. w jakiś sposób materializuje się obok nas.
 
W tym momencie uświadamam sobie swoję wielką pomyłkę - wysiedliśmy za wcześnie! Tam, gdzie linie Ósemki i Dwójki się ze sobą nie łączą! (obydwie linie dojeżdżają wspólnie do jednego miejsca, potem rozdzielają się, żeby obsłużyć inne, choć równoległe dzielnice miasta, żeby ponownie spotkać się w drugim miejscu). My jesteśmy bardzo blisko tego ponownego połączenia, ale wydaje się, że wysiedliśmy jeden przystanek za wcześnie i nie będziemy w stanie wykonać naszego wcześniejszego planu.
 
Na szczęście wtedy podjeżdża kolejny skład. Ósemka! Jest kompletnie pusta! Nie ma tłoku, ścisku i tego wszystkiego, co nas tak zirytowało w tramwaju, z którego poprzednio wysiedliśmy. Wsiadamy więc we trójkę do pustego tramwaju, siadamy chyba nawet. Ruszamy.
 
Ten sen nie daje mi spokoju... odganiam go, ale natrętnie wraca. Tak jak dwa pozostałe... pierwszy - w ochroniarzami i wyłączonym alarmem, trzeci - o przygotowaniach do pewnej uroczystości... ale o tym kiedy indziej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kochałem ją

Kochałem ją. Anna Gavalda . Koleżanka właśnie przyniosła mi książkę. Już opis utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę ja przeczytać. Może wtedy coś z tego zrozumiem... Pierre w młodości odtrącił miłość swojego życia - tak mu nakazywało poczucie obowiązku wobec żony i dzieci. Dziś, będąc już starszym mężczyzną, nie jest pewien słuszności swojego kroku. Cień Matyldy towarzyszy mu przez całe życie. Po 30 latach historia zatoczyła koło. Oto jego syn, Adrien, mąż Chloe i ojciec dwóch córek, odszedł do innej kobiety... Autorka nie zajmuje stanowiska wobec tych dwóch skrajnych postaw. Interesuje ją stan ducha osób porzuconych i porzucających. W obu przypadkach udręka psychiczna jest trudna do zniesienia. ( www.swiatksiazki.pl ) Tak, chcę ją przeczytać. Małe wydarzenie dnia wczorajszego tak bardzo zmąciło mój spokój, że mam wrażenie, że znów od nowa rozpoczęła się szaleńcza droga mojej duszy pod górę... a może w dół? trudno to określić. Bo boli. Teoretycznie w dół nie boli, a...

To jakaś popierdółka, nie Marian!

Korespondowałam dziś z El. El: (stojąc obok Mariana podczas jakiegoś Vielce Impertynencko (ważnego) Przydarzenia) : Właśnie przyglądam się M. Szukam w nim Mariana. Zet: O, i jak? Przystojny? El: Eeeeee...... Zet: No dawaj, dawaj.... Ładny, czy zombie, jak od 1,5 roku? Może nie podchodź, bo jak ugryzie staniesz się wampem... przepraszam - wampirem. Może po prostu pogratuluj mu bycia bohaterem tego bloga? To zawsze honor, nie? El: Eeeee. Jakiś taki.... nie dla ciebie. Może nie widzę wnętrza, ale nie :) Zet: Czemu nie? Pisz mi szybko, zbieram materiał do kolejnego rozdziału! El: No bo jeśli to Marian, to jego aktualna wersja nie wygląda na kogoś, kto da ci energię. Jak dla mnie - sprawia wrażenie człowieka-chorągiewki. Teraz pewnie wieje z innej strony.... Zet: Nie wieje, raczej... dmucha :)))) El: Piźdźi :))) Normalnie, nie wiem, co w nim widziałaś. Ku...a... zajął mi miejsce przy stoliku. Już go nie lubię.... po dłuższej chwili: El: Nie, zdecydowanie...

Nie mam ochoty. Dlaczego, mamo?

- Jak zadzwonisz do mnie, a tata nie odbierze,  to ciocia może odebrać i mnie zawołać. - Nie kochanie, ciocia na pewno nie odbierze mojego telefonu.  - Dlaczego Mamo? Znasz ciocię? - Znam. - Ona cię też zna? - Tak. - A skąd? - Pracowałyśmy razem. - Jak to? - No, pracowałyśmy razem. W pracy. - Byłyście koleżankami? - Tak, byłyśmy koleżankami. - Nie chcesz do niej dzwonić? - Nie. - Dlaczego? Trwam w ciszy. Nie chcę odpowiadać. - Dlaczego nie chcesz rozmawiać z ciocią? - młoda napiera, nieświadoma w ogóle tego, jak bardzo powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć i swoją odpowiedzią nie zrobić JEJ krzywdy. - Byłyście koleżankami. Już nie jesteście? - Nie, już nie. - Dlaczego? - Nie mam ochoty z nią rozmawiać. - Dlaczego?????? - te jej dlaczega są takie męczące! - Byłyście koleżankami, a już nie jesteście. Tata zamieszkał z nią, a nas zostawił. - Tak, tak właśnie było. Dlatego nie mam ochoty na rozmowę. Jestem w szoku, jak szybko złożyła puzzle w całość. - ...