20.3.15

Na okolicznosć /zaćmienia i pierwszego dnia..../

W Wahadełku.
Pani z głośniczka, aksamitnie: - Uprzejmie informujemy, że za brak ważnego biletu na przejazd w pociągu ekspres Intercity Premium naliczana jest opłata dodatkowa w wysokości 650 złotych.
Ktoś z tylnego rzędu, mniej aksamitnie: A co to kurwa, nie stać mnie?
Chopin w tle. Kurtyna.




Skubany poeta, przyznam bez bicia. Filip Springer napisał, a ja padłam. Mega. Warto :))) Miłego zaćmienia i pierwszego dnia wiosny :DDDD

19.3.15

To jakaś popierdółka, nie Marian!



Korespondowałam dziś z El.
El: (stojąc obok Mariana podczas jakiegoś Vielce Impertynencko (ważnego) Przydarzenia): Właśnie przyglądam się M. Szukam w nim Mariana.


Zet: O, i jak? Przystojny?


El: Eeeeee......


Zet: No dawaj, dawaj.... Ładny, czy zombie, jak od 1,5 roku? Może nie podchodź, bo jak ugryzie staniesz się wampem... przepraszam - wampirem. Może po prostu pogratuluj mu bycia bohaterem tego bloga? To zawsze honor, nie?


El: Eeeee. Jakiś taki.... nie dla ciebie. Może nie widzę wnętrza, ale nie :)


Zet: Czemu nie? Pisz mi szybko, zbieram materiał do kolejnego rozdziału!


El: No bo jeśli to Marian, to jego aktualna wersja nie wygląda na kogoś, kto da ci energię. Jak dla mnie - sprawia wrażenie człowieka-chorągiewki. Teraz pewnie wieje z innej strony....


Zet: Nie wieje, raczej... dmucha :))))


El: Piźdźi :))) Normalnie, nie wiem, co w nim widziałaś. Ku...a... zajął mi miejsce przy stoliku. Już go nie lubię....


po dłuższej chwili:


El: Nie, zdecydowanie to nie był Marian. Nawet nie Marianek. To Marny-janek raczej :))))S

spociły mi się moje królewskie podpachy



Jestem cudna. Jestem wspaniała. Jestem boska. Balonik
Jestem tolerancyjna, kocham ludzi. Marzę o pokoju na świecie. Balonik
Jestem ulotnym motylem. Balonik
Złapałam Pana Boga za pięty. Balonik
Jestem szczęśliwa. Balonik
Unoszę się nad powierzchnią kryształowego jeziora. Balonik
Jestem rusałką. Możecie mnie wielbić. ba.lo.nik
Możecie składać mi hołd. Pozwalam. BALonik
Tak. Macie prawo całować moje królewskie stopy. BA.LO.NIK
.......
Baloniki. Kolorowe puste baloniki.
Jestem cudowna - czerwony balonik
Jestem boska - balonik amarantowy
Jestem tolerancyjna - balonik fioletowy
Kocham świat - błękitny
Unoszę się nad taflą jeziora - blady róż
Możecie składać mi hołd - w ustach rusałki następuje niewielka detonacja. Po ich otwarciu wydobywa się z nich chmura białych stokrotek.
Możecie całować moje stopy - rusałkowe stokrotki wirują w powietrzu unoszone podmuchami wiatru.
No dalej, CAŁUJCIE! - z uchylonych ust nimfy wylatuje stado kolorowych motyli.
Ale... najpierw musicie poprosić - lejdi przygryza lekko dolną wargę, mruży oczy, motyle przysiadają na gałęzi kwitnącego bzu.
Zgodzę się, ale po lekkich dąsach, ociąganiu i delikatnej kokieterii - rusałka wabi coraz nachalniej, z motyli lęgną się małe robaczki.
Noooooooo???? CZEKAM!!!!!! - nie wytrzymuje, zaczyna marszczyć nos, robaczki rosną, wyglądają jak małe wężyki, na ich grzbietach widać coraz wyraźniejsze zygzaki.
Dalej, proście. Przecież zaraz spocą mi się moje królewskie podpachy! - anielica zaciska pięści, tupie ze złością nogami, na podłodze wokół jej stóp widać jasnobrązowy proszek, coś jak podeptane spróchniałe drewno, żmije gdzieś polazły, (przecież sekundę temu tu jeszcze były!).


Pisałam to siedząc na sali sądowej i obserwując 'moją' eteryczną rusałkę podczas składania zeznań. Chciałam to przepisać od razu po sprawie, ale jakoś nie mogłam, widocznie musiało się odleżeć ;))) Dziś natknęłam się na te moje bazgroły, dokolorowałam i przelałam.

Zaczęło mnie to bowiem śmieszyć. Mniej więcej jak ten dialog między Mortem i Królem Julianem:
Mort: A czy mógłbym bananka?
Julian: Kochany, niemądry Mort. Ależ oczywiście, że NIE MOŻESZ bananka!


Zbiegi okoliczności

Zbieg okoliczności to nagłe, intensywne działanie Pana (Mariana), takie żebyś nie zorientował się, że to On interweniował. Tak mawiał pewien święty. Od wczoraj zapomniałam jaki. Ale tak twierdził. Rację miał. Bardzo miał rację :) 

Szustak tak wczoraj opowiadał. Pojechałam, chociaż rzygałam ze zmęczenia. Usłyszałam, co miałam usłyszeć.


Dziś rano, zamiast jęczeć i prosić jak zwykle, zapytałam: Panie, co mogę zrobić, żeby pokazać jak bardzo Cię kocham?


W życiu nie miałam takiej chęci do życia i uśmiechu na twarzy, jak dziś!
:D

10.3.15

daj cierpliwość/siłę/mądrość

by pogodzić się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie/by zmienić to, co zmienić mogę/by odróżnić jedno od drugiego



Jedno z drugim, to znany cytat Marka Aureliusza. Ostatnio tak się miotam, że o tym zapominam. A nie powinnam, bo spokój, to najważniejsza rzecz, jakiej teraz potrzebuje.


Przechodzę po kolei to, co zostało postawione na mojej drodze. Często wypieram i kumuluję, dlatego granat wybucha z opóźnieniem i czyni ogromne spustoszenia. Jeszcze chwila, zanim nauczę się to wszystko przezywać jak normalny człowiek. Wydaje mi się, że znoszę wszystko z pokorą. Ale czasami... po prostu nie ogarniam.  Małe rzeczy urastają do rangi katastrofy światowej, rzeczy, które nie powinny być już moje i mnie dotyczyć - dotykają niejako 'same' w sposób bolesny, a przeszłość która należy wybaczyć i zapamiętać - nie pozwala się zamknąć i wyważyć.

Nie spodziewałam się, że rekonwalescencja będzie aż tak ciężka. A jest cholernie. Cholernie ciężka. Od czwartku zaczynam intensywną terapię (tak jakby te dwa dotychczasowe dni nie były intensywne...). Nie boję się, przynajmniej nie oficjalnie. Podświadomie być może tak. Ale chcę tego bardzo. Bo już teraz widzę, że opornie, ale idzie. Że nawet wywleczone na powierzchnię pięciominutowe spóźnienie na spotkanie ma znaczenie. I nie takie, jakby się na pozór wydawać mogło.  

Pracuję. Panie, daj cierpliwość/siłę/mądrość!

7.3.15

Syrena z Wyspy NIC

Zupełnie inaczej miałam to napisać. Zrobiłam to już nawet... ale chyba nie o to w tym wszystkim chodziło... więc od początku...


Sąd. Zeznające moje przyjaciółki, jego brat. Obrażający mnie permanentnie jego adwokat. I wisienka na torcie - kochanka. Uskrzydlony, egzaltowany Czarny Anioł. Syrena śpiewająca o cudnym świecie, jaki dla nich stworzyła, próbująca omamić wszystkich (najbardziej chyba siebie samą) pieśnią o radości, pokoju i miłości. Po standardowym hollywoodzkim Oskarowym zakończeniu wystąpienia słowami: Marian jest wspaniałym ojcem, kocha Młodą najbardziej na świecie, brakowało mi jedynie formułki: marzę o pokoju na świecie, chcę założyć przedszkole integracyjne, a do udziału w tym konkursie namówiła mnie siostra.

Czarnowłosy Anioł stoi ubrany w  czarną, zbyt dużą sukienkę, czarne buty i czarne rajstopy. Czarne rozpuszczone włosy trzyma puszczone luźno na plecach. Głowę trzyma wysoko, patrzy w oczy sądu odważnie, co chwila używając mądrych słów. Odpowiadając na pytania sądu udowadnia swoją elokwencję i opanowanie, odpowiadając na pytania mojej adwokat, stara się w każdym zdaniu podkreślić swoją wyższość i poniżyć drobną blondynkę siedzącą obok mnie. Ponieważ od prawie półtora roku nawet na nią nie spojrzałam, przestaję pisać, podnoszę głowę, podpieram brodę rękoma i patrzę. Nie wiem, czy to czuje, chociaż myślę że nawet to widzi kątem oka (robię to bardzo wymownym gestem), nie ma to dla mnie znaczenia. Jako matka trójki dzieci, mam bardzo podzielną uwagę. Jednym, 'utajonym' uchem słucham jej zeznań i notuję pytania, które potem zada adwokatka, drugim - skupiam się na patrzeniu. Odkrywam i słyszę coś, co w ciągu następnych trzech dni krystalizuje się i układa w obrazek, który... sądzę, że gdybym miała pisać scenariusz cudzego życia, już na tym etapie mogłabym bez problemu opisać, co zdarzy się dalej. Ale ponieważ cztery linijki tego scenariusza noszą nazwiska moje i dzieci, nie mam na to ochoty. Bo na tym etapie nie wiem jeszcze, czy- gdyby się zdarzył - to byłby mój scenariusz i przedłużyłabym z producentem kontrakt na grę w tym serialu. 

Za każdym razem, kiedy syrena chce cos powiedzieć, zamiast słów widzę wydobywające się z jej ust baloniki. Na początku są małe, bo jakoś muszą się wydostać zamiast dźwięków, ale potem widzę, jak rosną, pęcznieją, stają się rozmiaru niemal jej głowy. Wydobywają się bezgłośnie jej otworu paszczowego i znaczą... dokładnie N.I.C.  Słyszę, że każde zdanie dobierane jest i formułowane tak, żeby z jednej strony ukazać szeroki przestwór oceanu miłości i bezkresną Krainę Wielkich Łowów Szczęścia, z drugiej - żeby strzała polującego w Krainie Apacza dosięgła przede wszystkim mnie. Ale... siedzę, słucham, patrzę i widzę tylko... wylatujące z jej ust puste kolorowe balony (nawet nie wypełnione wodą) i ją. Dwa lata temu schowałabym się pod ziemię i uległa jej sukience, wyniosłości, wysokim, cienkim obcasom. Dziś ze zdziwieniem stwierdzam, że sukienka na niej wisi, ja wyglądam o niebo seksowniej w wąskich rurkach, szpilkach, błękitnej koszuli Mariana i prostym czarnym sweterku. Ze mimo, iż jestem o piec lat starsza, to nie powinna stawać obok mnie. Bo jest po prostu...stara! Czarna. I...co dziwne - a to pierwsza myśl, która przychodzi mi go głowy po spojrzeniu na nią - jest S.P.R.Ó.C.H.N.I.A.Ł.A! Nie wiem, skąd to nagłe skojarzenie, ale pierwszy rzut oka i widzę ciemny las, bagna i stare spróchniałe wewnątrz drzewo. Mam wrażenie, że gdybym w nie zapukała, głośny pusty dźwięk rozniósłby się po całym lesie.

Siedzę spokojnie i słucham. Łowię dźwięki, które nie maja znaczenia. Słucham słów, które mają bronić, a pogrążają i same rysują scenariusz mojego dalszego postępowania. Od czasu do czasu w tle dostrzegam Mariana. Siedzi sztywny, jakby kij mu w odwłok wsadzili. Jest spięty, szary na twarzy, zmęczony. Została z niego połowa, z dawnego powabu - już prawie nic. Mimo, jak zwykle, wyprasowanej koszuli, ładnego garnituru i zadbanych paznokci, nie miałabym ochoty teraz go nawet dotknąć. To nie odraza związana z okolicznościami i sprawą, z powodu której się tu spotkaliśmy. To raczej jego powierzchowność, która w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy stała się... marna. Tak, to dobre określenie. Marna i żałosna. Dumny i piękny Marian zmienił się w nerwowego, chudego, steranego, wychudzonego, podrygującego na sznurku drewnianego pajacyka.

Patrząc na tryskającą elokwencją rusałkę zastanawiałam się, ile jeszcze będzie trwał w tym stanie (bo dobry jest w kontrolowaniu swoich naturalnych potrzeb i odruchów) i powstrzyma naturalny w tych okolicznościach odruch wymiotny...

I nawet, co mnie przeraża (!) - zaczynam w jakiś sposób go żałować (!!!!). No bo próbuje to sobie wszystko wyobrazić. Ten dzień, kiedy człowiek się budzi. I albo trzeźwieje, albo - aby nie przyznać się do swojej słabości i tego, że się skrewiło - popełnia życiowe seppuku decydując się na połykanie wymiocin do końca życia....  

4.3.15

Wszystkie Mariany. To biedne. Chłopaki.

Jechałam wczoraj do pracy i nagle mnie olśniło. Te Mariany to strasznie biedne chłopaki. Tak biedne, że nawet nie chce mi się obmyślać zemsty, czy czegoś podobnego... Bo tak... niby tak fajnie... że świat zbawiają, że królami świata są.... ale...

Maczo-sraczo.

No bo jest tak. Młoda ma zapalenie płuc. Ostatnio widział ją dwa tygodnie temu. Siedzimy w domu, leczymy się. Nie chce jej widywać, bo dom parzy. Posiedzimy tu jeszcze chwilę. Więc zobaczy ją za następne dwa tygodnie. Podsumowując: cztery. Cztery długie tygodnie. Z jednej strony sądzę, że mimo deklaracji, mu jednak chwilowo na niej nie zależy. Z drugiej, czasami nawet kamień by zmiękł. Sraczo też na bank miewa gorsze dni.

Ja bym wymiękła już po tygodniu, ale ja to inna para kaloszy - jestem miękkim ogórkiem (nie jestem więc miarodajna). No ale nie zmienia to faktu, że bym wymiękła. Maczo to co innego... ale ile może? Dwa? Trzy? Cztery tygodnie? Może miesiące? Lata? Ok, może lata. Ale każdy ma swój kres. Z maczo robi się wtedy sraczo i trzeba spojrzeć sobie rano w lustrze w oczy.

Popatrzyłam wczoraj w to lustro jego oczami za kilka lat. Muszę przyznać, że to co zobaczyłam (a w zasadzie to, co poczułam) na chwilę mnie zabiło. Poczułam... głęboki smutek, niesmak, rodzaj odrazy nawet, zawód, samotność....? Zalała mnie jakby fala obrzydzenia samym (pisze samym, bo myślałam po męsku) sobą. I zrozumiałam, że nie muszę nic planować, złościć się, zastanawiać jak można przejść nad tym wszystkim do porządku...

Na razie to mały, obrzydliwie słodki robaczek, jak to mówią - taki brzydki, że aż ładny. Ale przecież, czas pracuje na moją korzyść (trudno mi znaleźć inne określenie, nie traktuję tego bowiem w żadnym wypadku jako rodzaju jakiejkolwiek korzyści). Robal systematycznie dokarmiany ma szansę się upaść i stać się wielki i obrzydliwie tłusty (taki do zrzygania na sam jego widok). I weź tu spróbuj takiego zabić! Ręką nie, bo za wielkie, nadepnąć też nie, bo albo buty będą do wyrzucenia, albo skończy się to ślizgiem po chodniku z ryjem w obrzydliwej robaczej mazi.

Zrobiło mi się go autentycznie żal, przyznam. Tysiąc strasznych, obrzydliwie koszmarnych uczuć w sekundę... Zawiedzionych nadziei, żalu że tyle uciekło, wyrzutów sumienia, smutku, że jest gdzieś ktoś, kto powinien, ale został tak mocno zraniony, że słowo 'tato' nie przechodzi mu przez gardło. Poczułam to wszystko. I nagle opadło ze mnie całe zdenerwowanie. Jutro rozprawa w sądzie. Ale chyba już się nie denerwuję. ZOBACZYŁAM, dlaczego mogę być spokojna...