31.1.14

Człowiek z Ograniczoną Odpowiedzialnością

Są dwie kategorie ludzi - kobiety i inni - nazwijmy ich - twory z ograniczoną odpowiedzialnością. Tak chciałam zacząć tego posta. Ale to było jakiś miesiąc temu... Zanim... o tym za chwilę...

Czekał miesiąc, zanim dojrzałam do napisania go. Od tego czasu zmieniło się wszystko. Oprócz jednego - nadal go kocham, chociaż na podstawie wiedzy, w której posiadanie dość niespodziewanie weszłam - oceniam to wszystko już zupełnie inaczej. I inaczej tłumaczę. Nadal kocham... jak to gładko wygląda na ekranie komputera... Jeszcze.. nadal... nie wiem jak długo... modlę się, żeby wciąż... od tego czasu zdarzyło się tak wiele rzeczy, z powodu których powinnam go już dawno znienawidzieć, ze to aż trudno opisać. Trudno, bo rzeczy są tak niewiarygodne, że normalny człowiek nie da rady wytłumaczyć ich w racjonalny sposób.

Racjonalność w moim przypadku zastępują trzy litery. Wyrok, jeśli nie chce się z nimi niczego zrobić.  Ciężkie, ale do wyleczenia, jeśli sie nad tym pracuje.W moim przypadku... w naszym (choć teraz jest tylko w moim) - to 2 x zestaw trzech liter.

To DDA. 2 x DDA. Moje i jego. Ja walczę o życie (zostawił mnie w takiej sytuacji, że od samego myślenia o niej powinnam już tysiąc razy zejść na zawał). On walczy... żeby pociąć mnie na jak najmniejsze kawałeczki i wrzucić do dołu z gaszonym wapnem. Żeby mnie już nie było. Żebym się rozpłynęła. Żebym nie przypominała o tym, że znów nie dał rady i tak bardzo się tego wstydzi...

Dziś zaczynam leczenie.  

Początek końca hydry, czyli: Tak, jestem DDA


Zupełnie zapomniałam o tej piosence. Wieki całe nie słyszana, usłyszana - jakbym cofnęła się dobre 15 lat....

I dobrze, to fajne uczucie ;) Strasznie się cieszę, bo idę dziś pierwszy raz na moją grupę... Może moje życie przestanie wreszcie wyglądać jak tło tego teledysku ;)

Wzruszyłam się dziś, bo dostałam propozycję finansowego wsparcia w tym bałaganie, z którym zostałam zostawiona. Zaproponowała mi to osoba, po której w życiu bym się tego nie spodziewała...

Powiedziała - jak będziesz miała sznur na szyi i będziesz wiedziała, że dzieciom może coś grozić, przyjdź. Mam odrobinę. Oddasz, jak będziesz miała... Nie mam zamiaru skorzystać, ale... to było naprawdę fajne uczucie.

Idę na 17.00.


23.1.14

Dziennik z podróży. Dzień trzeci.

Kochany,

to już siedemdziesiaty trzeci dzień naszej wyprawy. Płyniemy wciąż przed siebie. Po wburzonych wodach Bałtyku i Morza Północnego, wyszliśmy na też spieniony, ale spokojniejszy już Atlantyk, żeby przecinając potem Zwrotnik Raka i Koziorożca (ten ostatni w dniu twoich urodzin) - dotrzeć wczoraj - do Przylądka Dobrej Nadziei. Pisze o tym dziś, bo podejście do niego zajęło nam chwilę, morze było niespokojne, walczyliśmy dłuższy czas, aż wreszcie sie udało! Przylądek Dobrej Nadziei zdobyty!

Muszę powiedzieć, że doświadczenie było niezwykłe. Walczyliśmy z żywiołem długo, w pewnym momencie miałam juz wrażenie, ze zwąpienie wzięło w nas górę, ale okazało sie to ułudą. Większa część załogi walczyła zajadle podtrzymując mnie na duchu. I wtedy, kiedy powoli opadalismy z sił, nastąpiło coś niezwykłego! W momencie podejścia, morze się uspokoiło i zaświeciło słońce. Nieprawdopodobne doznanie! Po ponad siedemdziesieciu dniach walki z burzą, nagle okazało się, że nadzieja Przylądka stała się nie tylko symboliczna, ale namacalna - słońce rozbłysło tuż nad naszymi głowami, żeby dodać nam otuchy i - niemal potwierdzić, że nasza podróż została zaplanowana dobrze, płyniemy w dobrym kierunku i powinniśmy kontynuować naszą wyprawę.

Wiem, do zakończenia tej naszej niezwykłej podróży dookoła świata jeszcze chwila. Wiem też jednak, że trzeba uzbroić się w cierpliwość i do wszystkiego podchodzić z pokorą i uległością. Mam też coraz silniejsze przekonanie, że doświadczenia tej podróży są nie tylko dla mnie czymś niezwykłym - ale mogę pisać tylko o sobie, bo wiem co czuję - zbieram te doświadczenia jak kolorowe koraliki, nawlekam na żyłkę i z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień kompletuję w ten sposób niezwykłą pamiątkę na resztę życia. Kiedy już wrócę z tej podróży i kiedy ochłoniemy, będziemy wspominać te wydarzenia jako coś niezwykłego, budującego i dającego siłę na kolejne podróże.

Ciekawe... nie planowałam wcale tej wyprawy, wiesz że wypadła niespodziewanie i praktycznie nie miałam wyjścia. Ciężki początek z fatalną pogodą i niezwykłą walką o każdy dzień, każdą godznę, każdy oddech niemal postawił pod znakiem zapytania jej sens. Z dnia na dzień jednak, gdy umęczone wysiłkiem mięśnie przestawały boleć, ciało przyzwyczajało sie do koszmarnej pracy przez cała dobę, umysł natomiast zamienił się w najczulszy barometr - z powietrza będący w stanie wyłapać najmniejsze wahnięcia ciśnienia i zbliżajace się zmiany aury - zaczęłam widzieć sens tego, że zostałam pchnięta w tę podróż, na którą na początku nie miałam wcale ochoty. Ba - pytałam wszystkich - po co mi to wszystko, skoro mogłam nadal siedzieć w naszej ciepłej, przytulnej kuchni i zanurzać sie całkowicie w twoich oczach. NIKT nie był mi w stanie odpowiedzieć. Nawet ja sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Muszę jednak powiedzieć, że walka z żywiołem powoduje, że przestajesz skupiać się na rzeczach drobnych i nieważnych. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień wyostrza się mój 'wewnętrzny' wzrok (wiesz, że nosze okulary, tu się nic nie zmieniło) i zaczynam dostrzegać to, czego nie widziałam wcześniej... Dotarło do mnie, po co to wszystko.... Jakieś dwa tygodnie przed przyjściem Dobrej Nadziei rozmawiałam na nocnej wachcie z koleżanką. Wiesz, takie pitu-pitu o wszystkim i o niczym, byle przetrawać lodowatą noc. Rzuciłam, że wkurza mnie ta bezsensowna walka, w dodatku - wbrew mojej woli... tylko się uśmiechnęła i powiedziała - 'poczekaj'. Wczoraj - jak zobaczyłam to słońce wiedziałam, że o tym właśnie mówiła.

To oczywiscie irracjonalne uczucie, bo z jakiego niby powodu nadzieja? Przylądek Dorej Nadziei - tak, ale sama nadzieja? No jakoś tak, zrodziło się we mnie to przekonanie. Po prostu...

Co u nas, zapytasz? Płyniemy przed siebie. Właśnie znów wzeszło słońce, czyż do nie dobry znak? Czasami, jak przechodzimy bliżej cywilizacji, pojawia sie internet. Łapię na szybko strzępki wiadomości i rzeczy, które wpadają mi na ekran, póki sygnału starczy. Wczoraj, zupełnym przypadkiem, natknęłam się na super rzecz. Przez chwilę miałam wrażenie, że to ty do mnie pisałeś. No sam zobacz: http://haloziemia.pl/o-tym-czego-nauczyl-mnie-stworzon/

Mam nadzieję, ze jutro znów napiszę. Do usłyszenia.



Twoja, K.



5.1.14

Prawdziwy Osioł


Jest tylko jeden. Jedyny. Prawdziwy. Trafiłam właśnie na uroczą stronę, czytam i uśmiecham się do siebie.
 
 
Kłapouchy twierdzi:
 
'.... czym są urodziny? Dziś są, jutro ich nie ma... '
 
'Bądź ostrożny, kiedy pochłonięty swoimi sprawami stoisz nad brzegiem rzeki. Możesz zostać wbryknięty do wody'.
 
'Bzyczące bzykanie dochodzące z wierzchołka drzewa nie oznacza wcale, że skapnie ci się trochę miodu'
 
'Co za dzień, pewnie będzie padać...'
 
'Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to?'
 
'Czasami leżę w trawie i wcale mnie nie widać – mruknął Osiołek – i świat jest taki ładny. A potem przychodzi ktoś i pyta: „jak się dziś czujesz?” I zaraz okazuje się, że okropnie...'
 
'Dla kogoś, kto leży na dnie rzeki, kasłanie czy brykanie – to wszystko jedno.'
 
'Gdy do Lasu przyjdzie Bardzo Rozbrykane Zwierzę i ktoś ci w ogóle powie, że przyszło, powinieneś zapytać, kiedy sobie pójdzie.'

'Gdy już pomyślisz sobie, że nawet w dniu urodzin zostałeś zapomniany i opuszczony przez wszystkich, dwaj przyjaciele przyniosą ci w prezencie baryłeczkę po miodzie i pęknięty balonik.'

'Gdy Królik przychodzi do ciebie z ważną mina i mówi: „A, Kłapouchy”, możesz być pewien, że za dwie minuty powie: „Do widzenia”. '
 
 
Szapoba! Jest boski! :)

4.1.14

Praca domowa

Dobrze Pani idzie pisanie, napisze więc Pani pracę domową - mówi kobieta siedząca naprzeciwko mnie uśmiechając się do mnie. Od kilku tygodni spotykamy się średnio co dwa-trzy dni i rozmawiamy. O wszystkim i o niczym. Tak po prostu. Analizujemy. Myślimy. Uspokajamy. Odczarowujemy. Potrzeba mi tego, już dawno mi to było potrzebne, tylko nie znajdowałam na to czasu, bo miałam wrażenie że daję sobie ze wszystkim radę. Tymczasem nawastwiło i nałożyło się tyle, że jednak nie dałam rady.
 
Jest początek roku, czas podsumowań i równego układania rzeczy na półkach. Proszę bardzo. Mogę układać, tym bardziej, że przerobiłam to już chyba wcześniej we własnej głowie, teraz tylko systematyka i decyzja czy czerwone swetry idą do swetrów czy do koloru czerwonego a granatowe dżiny do ciemnych czy może do casual clothes....
 
Co było dla mnie najcenniejsze w minionym roku?
 
Paradoksalnie, mimo wszystko, to co się stało... i wszystko, co jest z tym związane.
Sporo będzie tych najcenniejszości: 
  • po pierwsze - DOŚWIADCZENIA. I wór, do którego je na początku - w całym zamieszaniu, które nastąpiło po wybuchu granatu - wrzuciłam naprędce, a z którego je teraz wyjmuję i układam na półkach...
  • po drugie - otwarcie mi oczu na brak mnie we mnie. Na podpisany z samą sobą cyrograf, na podstawie którego na własną prośbę zatraciłam się w potrzebach drugiej osoby tylko po to, żeby było dobrze, lepiej, najlepiej...  
  • po trzecie - dość brutalne, ale wreszcie zatrzymanie mnie w moim - bezładnym już ostatnio - pędzie przez życie i co się z tym wiąże - zwrócenie mi uwagi na rzeczy fundamentalne i najważniejsze w życiu - ciszę, spokój, czas na bycie z samą sobą,
  • po czwarte - umożliwienie mi odcięcia się - bez zbytecznego tłumaczenia się komukolwiek - od wszystkiego, co mnie uwiera - fizycznie i psychicznie,
  • po piąte - zmuszenie do poszukiwań. Osób, sytuacji, słów, doświadczeń, uczuć, które pomogą mi znów być sobą - taką jaką się lubiłam i ceniłam,
  • po szóste - konieczność nauki wytyczania granic. Zdrowych granic. Rozsądnych granic. Bez obawy o to, że nie uzyskam akceptacji mojej postawy i 'wszystko się skończy',
  • po siódme - uświadomienie, że nie jestem pępkiem świata i mimo pozornego nieszczęścia - mam wielkie szczęście - bo mam dzieci, zdrowie, pracę, mózg, uśmiech na twarzy, jestem inteligentna i wykształcona. Inni nie mają nawet połowy tego,
  • po ósme - że są ludzie, którzy chcą pomóc. Zupełnie bezinteresownie. Po prostu. Nie opowiadają bredni o ogromnej niekończącej się mimo wszystko przyjaźni, tylko po prostu - dzwonią, rozmawiają, przywożą kawę czy zapraszają na obiad. Bez zbędnych słów.


Czego pragnę najbardziej w tym roku?

  • chcę zakończyć proces (bo to proces, nie jednorazowy strzał) nauki powrotu mnie samej do siebie samej,
  •  chcę, żeby efekty mojej pracy były widoczne i trwałe i żebym potrafiła przy nich trwać i o nich nie zapominać,
  • nie ustawania we własnym  rozwoju,
  • chcę stanąć na nogi (psychiczne, fizyczne i finansowe),
  • chcę wyjść na zawodową prostą,
  • jako konsekwencję wszystkich powyższych - CHCĘ wspólnie wsiąść do pustej Ósemki i dalej jechać w sposób mądry i dojrzały, niezaleznie od rozkładów jazd i spadków napięcia w sieci,
  •  

Tramwaj zwany przeznaczeniem

 
Senne majaki. Widzę je, budzę się, czasami zapamiętuję. W pierwszej chwili nie rozumiem. Jednak po jakimś czasie zaczyna docierać do mnie sens na poczatku ukryty.  
 
Scenariusz jest zawsze taki sam: najpierw jest sen, potem jest strzał (czuję jakbym została pocięta maczetą na najmniejsze kawałki świata), potem przychodzi kryzys. Siedzę i płaczę. Rozpamiętuję, rozdrapuję. Rozcieram łzy na policzkach. Wsiadam w auto i jadę przed siebie. Najczęścej do Torunia - bo droga prosta, można kręcić tyle, ile fabryka dała, w jedną stronę 1,5 godziny pędu i radia odkręconego prawie na pełny regulator. Czasami - jak ostatnio - postój na stacji, kawa, tankowanie, potem chwila na parkingu, telefon do przyjaciółki i ryk po odłożeniu telefonu. Potem kolejne kilometry w deszczu i ciemności sto sześćdziesiąt na godzinę ze wzrokiem zamglonym cieknącymi łzami. Powroty są łatwiejsze - jedzie się z mniejszą prędkością, ale jakby szybciej, postojów już przeważnie nie ma (chociaż to wcale nie reguła, bo jeśli się zdarzy, to z powodu intensywnego pełnego żalu wybuchu płaczu), muzyka jest cichsza, wszystko jakby spływa. Dojazd pod dom, to już wyciszenie i spokojniejszy oddech, wejście do klatki - mimo czerwonych i zapuchniętych od płaczu oczu - już z podniesioną głową. Otwarte drzwi do domu - ukojenie, choć smutne, to jednak ukojenie. I radość, że można wreszcie zasnąć.
 
Summa summarum - jednak potem mi lżej - taka szaleńcza jazda oczyszcza i wyczerpuje. I pozwala zrzucić z siebie wszystko, co uwiera. Wyciąga wszelkie emocje tak, że po powrocie nie ma żali i rozpaczy, nie ma też miłości i radości. Jest spokojny, wyczerpany smutny spokój. Dobry, bo bardzo wyciszony. Przytłumiony. Przepracowujący to, co ma być przepracowane.
 
Wiele razy złapałam się na tym, że łatwiej otrząsnąć się ze strzału, kiedy nagle - wtedy kiedy wydaje sie że nie ma już niczego i wszystko tak po prostu odpłynęlo i straciło sens - przed oczami staje obrazek tak nieprawdopodobnie pozytywnie nierealny i przekonywujący, że musi być realny! Nie da się inaczej. Przecież tylko najbardziej nieprawdopodobne scenariusze się sprawdzają! Przypomnienie obrazka pojawia się nagle i znikąd. Staje przed oczami i już tam zostaje, nie dając spokoju. Mimo słów 'nie wierzę!', natrętnie wraca, rozjaśniając duszę nieprawdopodobnym  pozytywnym blaskiem.
 
 
(...Tramwaj zwany przeznaczeniem...) Słoneczny dzień. Moje rodzinne miasto, okolice najbardziej charakterystycznego historycznego miejsca, dzięki któremu (oprócz Jana Pawła II, bigosu, wódki, białej kiełbasy i pierogów) kojarzy nas cały świat.
 
Nasza trójka. Ja, młoda i M. Jedziemy gdzieś tramwajem. Ale jest strasznie zatłoczony, to nas irytuje, rzucam więc pomysł, że się przesiądziemy na Dwójkę, bo jej składy są nowsze i przestronniejsze. I zawsze jeździ nimi mniej ludzi. I na pewno za chwilę przyjedzie, bo kursuje częściej, niż Ósemka. Rozmawiamy o tym mijając po prawej kilkanaściee zielonych dinozaurów górujących od zawsze nad miastem.
 
Pomysł chwycił, dojeżdżamy do przystanku, wysiadamy.  Młoda znajduje sobie jakąś zabawę - wsiada do czegoś co jest chyba małym samochodzikiem, genaralnie - jakimś rodzajem pojazdu. Ja wsiadam z nią i krążymy po okolicznych uliczkach. M. w tym czasie jest 'gdzieś' - nie ma go z nami. Wracamy po objechaniu doskonale znanych mi zakamarków (wszystko odbywa się tam, gdzie spędziłam swoje 'podstawówkowe' lata). Wysiadamy. M. w jakiś sposób materializuje się obok nas.
 
W tym momencie uświadamam sobie swoję wielką pomyłkę - wysiedliśmy za wcześnie! Tam, gdzie linie Ósemki i Dwójki się ze sobą nie łączą! (obydwie linie dojeżdżają wspólnie do jednego miejsca, potem rozdzielają się, żeby obsłużyć inne, choć równoległe dzielnice miasta, żeby ponownie spotkać się w drugim miejscu). My jesteśmy bardzo blisko tego ponownego połączenia, ale wydaje się, że wysiedliśmy jeden przystanek za wcześnie i nie będziemy w stanie wykonać naszego wcześniejszego planu.
 
Na szczęście wtedy podjeżdża kolejny skład. Ósemka! Jest kompletnie pusta! Nie ma tłoku, ścisku i tego wszystkiego, co nas tak zirytowało w tramwaju, z którego poprzednio wysiedliśmy. Wsiadamy więc we trójkę do pustego tramwaju, siadamy chyba nawet. Ruszamy.
 
Ten sen nie daje mi spokoju... odganiam go, ale natrętnie wraca. Tak jak dwa pozostałe... pierwszy - w ochroniarzami i wyłączonym alarmem, trzeci - o przygotowaniach do pewnej uroczystości... ale o tym kiedy indziej.

3.1.14

A imię jej ... CZYDZIEŚCI I CZY

 
Bardzo dobrze się złożyło, ze znalazłam ten horoskop. Najpierw przeczytałam inny, bo nie doczytałam do końca i wyszło, że jestem Sępem - ptaszyskiem nie bardzo ładnym, aczkolwiek wporzo. Potem okazało się, iż ślepą komendą będąc przegapiam to, co w życiu najlepsze i najbardziej emocjonujące. Gdyż, jak się okazało, dla Azteków jestem nie Sępem brzydkim, acz wporzo, a Trzydziestką Trójką, czyli DAREM LUDZI ZESŁANYM Z NIEBIOS. Zatkało mnie, szczerze powiem, ale we wszystko co prowadzi do uleczenia mej duszy, wchodzę jak w masło :). Nie wiem tylko, co za idiota wkleił w to okienko zdjęcie lekarza, może tylko w ten sposób kojarzył mu się dar niebios, ale będę ponad to... za to wszystko, co tam napisali, daruje sobie złośliwe komentarze.... Zacznę więc od początku...
 
Dla Azteków osoby, których suma daty urodzin wynosi 33, były darem niebios. Miały być wcieleniem harmonii, wiedzy, mądrości i uczciwości. A w dodatku uchodziły za wzór piękna. Z takimi mistrzowskimi liczbami zajmowały się sztuką, nauką, medycyną lub rządzeniem. Gdy władca był liczbą 33, poddanych czekały sprawiedliwe i wspaniałomyślne rządy, o jakich wspomina się przez wieki. Niestety, 33 są rzadkie jak diamenty.
 
Aztekowie zauważyli, że 33 są zbiorem zalet jaśniejszej strony ludzkiej natury. Prezentowali to, do czego być może dąży ludzkość. Mistrzowie 33 kierują sie w życiu szlachetnymi intencjami. Przypisywano im uduchowienie, wielkie współczucie, wrażliwość. A przy tym są łagodni, litościwi, kochający. 33 patronował aztecki bóg wiedzy, stwórca kalendarza i astronomii. Nie zajmował sie wojnami, ale dobrem zwykłego człowieka; nawet tym, co ma w garnku. Wspólnie ze swoja żoną stworzył podstawowe pożywienie Azteków, kukurydzę.
 
Co czeka 33 w 2014 roku? Wypada liczba 4, a więc Trzcina. Zapowiada solidną pracę wbrew przeciwnościom, niepoddawanie się przeszkodom, dobre zdrowie i determinację w osiąganiu celów.
 
Ładne ;) O Wietrze też jest - Wiatr Siódemka ograniczy się do rozgłoszenia o dobrych uczynkach 33, ale na jego fizyczną pomoc nie można liczyć.
 
Yhm. Zdążyłam sie już do tego przyzwyczaić :)

2.1.14

Keine grenzen

Uczę się wytyczać granice. Z głową i na spokojnie. Tak, żeby nie uczynić szkody sobie i M.

Wyrzucam z siebie złe emocje. Wydycham je i widzę, jak ulatują w niebo w obłoku mojego zamarzającego na mrozie oddechu.

Zapisuję wszystko, żeby pamiętać.

Żeby wreszcie zacząć żyć. Pełną piersią, tak jak nigdy jeszcze nie żyłam.

Wierzę, że wszystko dzieje się po coś. Wiem po co dzieje się to, co się dzieje. Mam nadzieję, że wreszcie nauczę się tego, czego mam się nauczyć. Przede mną przecież jeszcze tyle dobrych chwil...  
 
 
 

1.1.14

Love actually?!

Wcale nie chciałam tak tego nazwać. Ale... zostałam zmuszona. I nie potrafię o tym myśleć inaczej, niż w  ten własnie sposób... Może rzeczywiście coś w tym jest? Chociaż od początku to bardziej jak 'Lot nad kukułczym gniazdem', ale może ja się nie znam? W końcu nazwę nadał temu zdarzeniu człowiek, który na co dzień przywraca wariatów światu :) 
 
 
Grudniowy, chłodny, ciemny sylwestrowy poranek. Dzień po dość intensywnie nieprzyjemnych zdarzeniach, które spowodowały uzasadniony wybuch kobiety, dość spore poczucie winy mężczyzny i gigantyczny przepływ energii w obydwu kierunkach...  
 
Centrum miasta. Starego Miasta. Dookoła stare kamieniczki, kościół, kultowy budzący się do życia, pachnący jeszcze świętami i nadciągającym nieuchronnie sylwestrem kwartał straganów z warzywami, sodowe latarnie stylizowane na stare gazówki. Bez śniegu, ale ze szronem na szybach samochodów po pierwszym w tym roku poważniejszym przymrozku.
 
Krótko ostrzyżona szatynko-brunetko-blondynka zaczyna odszraniać szyby w swoim aucie. Na pierwszym piętrze w mieszkaniu na szafce w przedpokoju siedzi prawie ubrana do wyjścia ośmioletnia blondynka i czeka na pewnego mężczyznę. Musi on wejśc na górę, bo dziewczynka jedzie z kobietą - mamą - do swojej babci. Nie może wyjść, bo w pokoju obok śpi jej najmłodsza siostra, mężczyzna - tata śpiącej - przyjeżdża codziennie rano, żeby odprowadzić malucha do przedszkola.
 
Na dole tymczasem, zamiast iść na górę, mężczyzna na którego czeka ośmiolatka, wychodzi z klatki kamienicy,  podchodzi do auta i stojącej koło niego kobiety i zaczyna coś mówić. 'Musimy porozmawiać' - zaczyna stanowczo. Kobieta nie reaguje, otwiera bagażnik i wyciąga z niego skrobaczkę do szyb i płyn do odszraniania. Ze złością trzaska bagażnikiem. 'Musimy porozmawiać' - uparcie kontynuuje mężczyzna, przechodząc za kobietą na drugą stronę samochodu, na którą uciekła, żeby nie musieć na niego patrzyć i móc bez skupułów udawać że go nie słucha. 'Musimy...' - znów zaczyna on, acz bez specjalnego przekonania. Najwyraźniej wczorajsze wyrzuty sumienia wciąż są, chociaż z tonu jego głosu wynika, iż są nieco słabsze, niż kilka godzin wcześniej. 'Nic nie musimy' - rzuca ze złością kobieta. 'Nic już nie musimy' - zaciska wściekle usta i nerwowo pryska szyby płynem. 'Po tym, co mi wczoraj zrobiliście przestały nas łączyć jakiekolwiek tematy' - syczy, kipiąc w środu ze złości i rozpaczy, że to ona znalazła się w  takiej sytuacji i musi sobie z nią poradzić. Zabiera się do szyb. W tym czasie mężczyna podbiega do drzwi kierowcy, otwiera je gwałtownie, przekręca kluczyk w stacyjce, wyjmuje go i trzymając w ręce triumfalnie, i z mocą gracza posiadajacego nagłą przewagę oświadcza 'No to porozmawiamy!'. Kobieta tymczasem, działając jakby ją ktoś zaprogramował, szarpie za te same drzwi kierowcy, na oślep wrzuca do środka auta skrobaczkę i płyn do szyb, zatrzaskuje drzwi i szybkim ruchem otwiera tylne drzwi auta. Ma tam swoje graty. Łapie za płócienna torbę z nadrukowanymi na niej różowymi brokatowymi babeczkami, przewiesza ją przez ramię, potem chwyta duże plastikowe uszy swojej filcowej szarej torby, odwaraca się na pięcie i rzucając za siebie krótkie: 'Odwieź młodą do mojej mamy' - rusza gwałtownie przed siebie.

Za plecami słyszy prawie krzyk: 'Nie odwiozę jej! Wróć, bo zostanie sama w domu! Słyszysz? Nie mam zamiaru jej odwieźć!!!!!'. Nie reaguje, jeszcze bardziej przyspiesza.

Nagle słyszy za sobą pospieszne kroki. Mężczyzna przebiega obok niej i zagradza jej drogę własnym ciałem. Z jednej strony latarnia, z drugiej jego rozłożone ramiona, żeby nie mogła przecisnąć się między nim a witryną pobliskiego sklepu.

'Zostaw mnie!' - syczy ona ze złością. 'Zostaw! Nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał!!!!' - podnosi głos starając się iść dalej. Mężczyna próbuje ją zatrzymać napierając na nią ciałem, ona tymczasem prze jak taran, byle się tylko nie zatrzymać i nie zacząć rozmowy. Mężczyzna próbuje, jednak jej udaje się przecisnąć i iść dalej. On zostaje z tyłu. Ponieważ stoi za nią, nie widzi tego, że ona zaciska zęby tak mocno, że byłoby chyba łatwiej w tym momencie rozewrzeć szczęki zblokowanego pitbulla, niż jej. Myśli: "idź, nie zatrzymuj się!'.
 
Nagle za plecami słyszy brzęk upadajacego pęku kluczy i jego histeryczne: 'Podnieś je! Natychmiast je podnieś! Podnieś, bo tu zostaną! Nie wezmę ich! Ktoś przyjdzie i je zabierze! KTOŚ ZABIERZE CI SAMOCHÓD!!!!' - drze się facet za jej plecami. Ona zaciska w pięści dłonie wbite w kieszenie i już prawie biegnie. 'Podnieś je!!!!' - słyszy jeszcze za plecami. Prawie płacząc, odruchowo, wyciąga z kieszeni prawą dłoń i podnosi ją nad głowę. Środkowy palec wystrzela z furią nad zaciśniętą pięścią. Jej 'nic mnie to nie obchodzi' ginie w odgłosie kroków mężczyzny, który podbiega do rzuconego pęku kluczy i pospiesznie zbiera go z ziemi....
 
Zanim kobieta dojdzie do najbliższego przystanku tramwajowego, ścigają ją jego sms-y. 'Młoda i samochód zostaną w domu. Kolejne dziecko zostawione, bo sobie nie radzisz z nerwami - super!' - to pierwszy. Po minucie: 'Ja jej nie zawioze!'. Już w tramwaju: 'Za 15 minut wychodzę z młodszą, starsza zostanie'. Mija kolejny kwadrans: 'Wychodzimy. Młoda przed TV - dopytuje się kiedy będziesz. Co ty robisz? Obudź się wreszcie i zacznij mysleć - okres żałoby skończony!'.
 
Na żaden z nich nie reaguje. Gdy wystartowała, pierwsze o czym odruchowo pomyślała, to właśnie młode. '8 lat, w pokoju obok śpi najstarsza 14-to letnia siostra, dadzą radę' - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, z jaką prędkością wszystkie te myśli przelatywały przez jej mózg. 'Zresztą, jak dojadę, złapię któregoś kolegę, co pracuje w terenie i zabiorę się z powrotem' - postanowiła. 'Boże, co za dom wariatów, z kim ja się zadaję' - myśli po tym tym jak wysiadła z tramwaju i idzie w kierunku swojej pracy, powoli się uspokajając.    
 
Za godzinę: 'Nie wiem, czy dostałaś moje sms-y. Zadzwonię do twojej mamy i poproszę, żeby przyjechała do młodej'. Na tego też nie odpowiedziała... Oczywiscie, do mamy nie zadzwonił ;) Kiedy o tym myśli, uśmiech zniecierpliwienia wypełza na jej usta. 'Boże, o co tu chodzi' - rozważa w myślach jadąc spowrotem do domu. 'To jakiś dom wariatów!'.

'Prawda? Dom wariatów, nie uważa Pan?' - pyta cztery godziny później na spotkaniu za swoim terapeutą. 'Masakra jakaś, o co w tym wszystkim chodzi?????'.  'A czemu dom wariatów?' - pyta mężczyna z drugiej strony biurka. 'Komedia romantyczna, nie uważa Pani? Typowa komedia romantyczna. To jedyne, co przyschodzi mi do głowy po wysłuchaniu Pani opowieści. Opowieści rodem z domu wariatów jakoś tu nie widzę...'.

To miłe z jego strony... Uwielbiam komedie romantyczne. Z powodu tego, co powiedział, już inaczej nie potrafię o tym mysleć, choć wcale mi obecnie ani nie do końca radośnie, ani romantycznie...


 

Rozważań niedzielnych. Ciąg. Dalszy.

'Proszę mądrze wyznaczać granice' - usłyszałam w Sylwestra.

Mądrze. Granice. Wyznaczyć.

'Na Nowy Rok życzę Pani umiejętności kierowania się swoją intuicją. I słuchania jej, bez włączania myślenia. Ono ogranicza. Trzeba kierować się mądrą intuicją, która przestaje być słyszalna, jak ją próbujemy zagadać. Trzeba wygospodarować TYLKO dla siebie chwile ciszy, w których będzie słychać głos intuicji. Jak idę z psem, to idę z psem. Jak idę z sobą, to jesem ze sobą. Tak, żeby nic nie zakłócało tego słuchania' - tak kończymy nasze ostatnie spotkanie w tym roku.
 
'Na razie się nie umawiamy, proszę to wszystko przetrawić, jak będzie Pani gotowa, czekam na sygnał, pogadamy'  - stoję już na schodach - pół piętra niżej. On zamyka drzwi i idzie do innego pomieszczenia. Zostaję na schodach sama, odwracam się, o dziwo - uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
 
Trawię temat. I robię jak zwykle - odkładam go na chwilę na bok, czekam aż 'sam' mi się ułoży i przestanie do mnie mówić mój intelekt a zacznie - intuicja. Wiem, że obudzę się kiedyś nad ranem i ją usłyszę...
 

Postanowienia

Podobno postanowienie albo plan zapisany w Sylwestra się spełnia.

Podobno ten wieczór ma w sobie wieką moc i siłę sprawczą.

Podobno nie powinno się wtedy być samemu.

Podobno....

Wszystkie powyższe wypełniłam...

Jeszcze nie wiem, czy podobno oznacza rzeczywiście lub na pewno.

Do odkrycia prawdy już tylko 364 dni...