Ten poprzedni post, Bajka o dwóch mężach, mnie otruł. To tak, jakbym otworzyła puszkę Pandory i wypuściła demony. Pracując nad swoim cierpieniem przez prawie trzy miesiące, byłam już jakoś poukładana. Starałam się przede wszystkim nie myśleć, bo wewnętrzny lektor i filmy wytwarzane przez własny umysł są najgorszym siedliskiem sączącej się w dusze trucizny.
Napisałam i znów umarłam.
Tak jak prawie trzy miesiące temu od kiedy rzecz stała się dla mnie oczywista, ale jeszcze nie została wypowiedziana przez Mariana. Jak wtedy, kiedy czytałam te cholerne maile z potwornym drżeniem duszy, szukając wymówki i wytłumaczenia każdego napisanego w nich słowa. To drżenie i nieprawdopodobny strach, jaki się we mnie wtedy urodziły były najgorszym doznaniem, jakie kiedykolwiek dane mi było przeżywać w życiu. Nie sądziłam dotychczas, że można się bać aż tak. To rodzaj rozdzierającego duszę potwornego, zwierzęcego lęku, który powoduje paraliż i nie pozwala nawet oddychać.
Jest tak jak napisałam - mimo, że mierzę się z problemem już od prawie trzech miesięcy, nadal cała sytuacja jest dla mnie tak nieprawdopodobna, jak pierwszego dnia. Nadal nie potrafię jej ogarnąć i zrozumieć swoim umysłem. Nie potrafię. Jest tak irracjonalna, że... nie mam na nią określenia. Może dla tego tak bardzo boli?
Trudno powiedzieć... wiem jedno - pewnie nie jestem sama w tym, co przeżyłam. Nie spotkałam jednak jeszcze takiej historii. Szukam kogoś, kogokolwiek, kto w równie irracjonalny sposób został zmuszony do... trzeźwego spojrzenia na świat.
Komentarze