Przejdź do głównej zawartości

Zamykam koło

Zostały 24 dni. 365 i 24 dni temu wydawało mi sie, że nie przeżyję ani sekundy dłużej.

Przeżyłam. Jak każda z nas.

Po prostu.

Najpierw trzymałam się kurczowo wdechów i wydechów.

Potem zaczęły dobiegać mnie głosy dzieci. Wtedy ratowała mnie świadomość tego, że nie mogę im dać zginąć z głodu. Odruchowo robiłam kanapki do szkoły. Raz na kilka dni zmuszałam się do wrzucenia do garnka mięsa i warzyw i stworzenia czegoś, co byłoby ciepłe i pozwoliło funkcjonować na kilka obiadowych sposobów przez kilka kolejnych dni.
 
Potem poznałam Prawdę. I uwierzyłam. Tak naprawdę. Wdechy i wydechy stały się normą, mogłam więc zacisnąć swoje palce na burcie łodzi, która nie miała już nigdy przypłynąć, a zjawiła się znikąd praktycznie, w momencie kiedy nie miałam już nadziei na nic.
 
Potem.... dzień po dniu. Mozolnie zaczęłam lizać rany. Czasami, jak zawsze, wdawało się zakażenie i już wygojone rejony znów się zaogniały i zaczynała się z nich sączyć ropa. Cierpliwie chodziłam do apteki. Czasami. Czasami chodziłam. I czasami cierpliwie. W większej części robili to za mnie przyjaciele kierowani ręką Prawdy. Ja tylko brałam, bo jednak... przerastało mnie wykonanie choćby jednego, najmniejszego kroku.
 
Potem... dzień po dniu... doszłam do chwili, kiedy do zamnięcia koła zostały już tylko 24 dni. A tak niedawno wydawało mi się, że nie przeżyję nawet sekundy...
 
Przeżyłam. Jak my wszystkie...
 
Nie czuję się jeszcze ani silna, ani wyleczona, ale wiem, że żyję i będę żyła. Wiem też, że jak koło się zamknie, wiele rzeczy stanie sie prostsze. Bo wszystko, co pierwsze najbardziej rani. Każda druga rzecz nie powoduje już takiego spustoszenia jak to, co niewiadome. Bo do strupów i ropy można się przyzwyczaić. Tak jak do brodawek, zmarszczek i krzywych zębów.
 
Przezyłam, jak każda z nas.
 
Teraz powoli zaczynam podnosić ciężary moich poranionych dzieci. Myślenie z 'czy przeżyję' zaczynam przestawiać na 'jak je ogarnąć, żeby tak bardzo nie cierpiały, z powodu tego, że wszystko im się posypało'...
 
Dwadzieścia cztery dni. Do moich pierwszych urodzin :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kochałem ją

Kochałem ją. Anna Gavalda . Koleżanka właśnie przyniosła mi książkę. Już opis utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę ja przeczytać. Może wtedy coś z tego zrozumiem... Pierre w młodości odtrącił miłość swojego życia - tak mu nakazywało poczucie obowiązku wobec żony i dzieci. Dziś, będąc już starszym mężczyzną, nie jest pewien słuszności swojego kroku. Cień Matyldy towarzyszy mu przez całe życie. Po 30 latach historia zatoczyła koło. Oto jego syn, Adrien, mąż Chloe i ojciec dwóch córek, odszedł do innej kobiety... Autorka nie zajmuje stanowiska wobec tych dwóch skrajnych postaw. Interesuje ją stan ducha osób porzuconych i porzucających. W obu przypadkach udręka psychiczna jest trudna do zniesienia. ( www.swiatksiazki.pl ) Tak, chcę ją przeczytać. Małe wydarzenie dnia wczorajszego tak bardzo zmąciło mój spokój, że mam wrażenie, że znów od nowa rozpoczęła się szaleńcza droga mojej duszy pod górę... a może w dół? trudno to określić. Bo boli. Teoretycznie w dół nie boli, a...

To jakaś popierdółka, nie Marian!

Korespondowałam dziś z El. El: (stojąc obok Mariana podczas jakiegoś Vielce Impertynencko (ważnego) Przydarzenia) : Właśnie przyglądam się M. Szukam w nim Mariana. Zet: O, i jak? Przystojny? El: Eeeeee...... Zet: No dawaj, dawaj.... Ładny, czy zombie, jak od 1,5 roku? Może nie podchodź, bo jak ugryzie staniesz się wampem... przepraszam - wampirem. Może po prostu pogratuluj mu bycia bohaterem tego bloga? To zawsze honor, nie? El: Eeeee. Jakiś taki.... nie dla ciebie. Może nie widzę wnętrza, ale nie :) Zet: Czemu nie? Pisz mi szybko, zbieram materiał do kolejnego rozdziału! El: No bo jeśli to Marian, to jego aktualna wersja nie wygląda na kogoś, kto da ci energię. Jak dla mnie - sprawia wrażenie człowieka-chorągiewki. Teraz pewnie wieje z innej strony.... Zet: Nie wieje, raczej... dmucha :)))) El: Piźdźi :))) Normalnie, nie wiem, co w nim widziałaś. Ku...a... zajął mi miejsce przy stoliku. Już go nie lubię.... po dłuższej chwili: El: Nie, zdecydowanie...

Nie mam ochoty. Dlaczego, mamo?

- Jak zadzwonisz do mnie, a tata nie odbierze,  to ciocia może odebrać i mnie zawołać. - Nie kochanie, ciocia na pewno nie odbierze mojego telefonu.  - Dlaczego Mamo? Znasz ciocię? - Znam. - Ona cię też zna? - Tak. - A skąd? - Pracowałyśmy razem. - Jak to? - No, pracowałyśmy razem. W pracy. - Byłyście koleżankami? - Tak, byłyśmy koleżankami. - Nie chcesz do niej dzwonić? - Nie. - Dlaczego? Trwam w ciszy. Nie chcę odpowiadać. - Dlaczego nie chcesz rozmawiać z ciocią? - młoda napiera, nieświadoma w ogóle tego, jak bardzo powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć i swoją odpowiedzią nie zrobić JEJ krzywdy. - Byłyście koleżankami. Już nie jesteście? - Nie, już nie. - Dlaczego? - Nie mam ochoty z nią rozmawiać. - Dlaczego?????? - te jej dlaczega są takie męczące! - Byłyście koleżankami, a już nie jesteście. Tata zamieszkał z nią, a nas zostawił. - Tak, tak właśnie było. Dlatego nie mam ochoty na rozmowę. Jestem w szoku, jak szybko złożyła puzzle w całość. - ...