Tak, własnie to z niego zrobiłam. Z siebei też i znaszego życia. Ja i nie ja. Ale to tylko wymówki. Zrobił to demon, który wyrósł w moim ciele. Ale byłam to wciąz ja, bo demon istnieje tylko dla mnie, pozostali widzą mnie samą.
.
Będe walczyć. Wzięłam sie za siebie i nie mam zamiaru odpuścić. Jesli tylko znajde gdzieś lek, który wczoraj mi przepisano, za ok 1,5 tygodnia powinnam poczuć jego dobroczynne skutki. Do tego czasu w pionie musi mnie trzymac intensywna psychoterapia. Zrobię wszystko, co mogę, bo nigdy wcześniej nie zależało mi tak na niczym, jak na tym co mam.
.
.
Boże, tak bardzo chciałabym dmuchnąć w magiczny pył, który leży na mojej ręce, zeby wszystko się odwróciło. Żeby stało sie takie, jak kiedyś. Żeby M. stal się moim M. Zeby był znów ze mną także myślami. Nie mam go, trace go, panicznie boję się, że to oznaka tego, że wszystko sie skończyło.
.
Wczoraj okazało się, ze mam głęboką depresję. Do wczoraj jednak popełniłam tyle błedów, które mogły zabić to, co (mam nadzieję) jeszcze było. Skończyło się wielką awanturą o inna kobietę. Tak naprawdę to był jednak dramatyczny sygnal od mojego organizmu, ze to ostatni dzwonek.
.
Wyjaśnił wszystko (kłamał, niestety w małych ale dość ważnych rzeczach, to pogłebia mój stan panicznego lęku), przeprosiłam, ale nie mogłam sie pozbierać. Opowiadałam jak się potwornie czuję sama ze sobą, jak nie rozpoznaję swoich czynów i samą mnie zabija to co się dzieje. I że pójdę do lekarza, bo już nie daję z tym rady.
.
Od tego czasu jest chłód. Zdawkowe zdania, słowa wypowiadane półgębkiem, szybkie, kończone przez niego po 30 sekundach rozmowy telefoniczne...
.
Dostałam wczoraj leki, mają zacząć działać za ok 2 tygodni. Trafiłam do naprawde mądrej psycholog, z którą przepracujemy wszystko, nie mam wątpliwości. Poprosiłam tez o pomoc moich najbliższych, którzy odeszli, a których opiekę wciąż czuję wokół siebie.
.
A ten cholerny paniczny lęk ściska i ściska. Nie mogę się skupić, nie mogę jeść, nie mogę normalnie funkcjonować... mam wrażenie, że jak powiedziałam wczoraj M. o tym, ze to głeboka depresja, to był rozczarowany. Wydaje mi się, że w głowie poukłądał to sobie tak, że stałam się zazdrosnym potworem i nie ma siły już ze mna być i dojrzewa do tej decyzji. Tymczasem diagnoza o powaznej chorobie zaburza tę poukładaną ścieżkę... Wszycy wiemy, ze depresja powoduje irracjonalne działanie, ze trzeba wspierać leczonego, ze to tamto i sramto. Jak w takim razie postąpić, jesli podjęło sie jakąś decyzję na przyszłość, a nagle okazuje się, ze w zasadzie duża część winy leży po tej trzeciej - chorobliwej stronie.
.
Awantura była straszna. Mówił, ze był przerażony stanem w jakim byłam. Ja też. Potwornie. Nie byłam w stanie kontrolować drżenia rąk i nóg, nie byłam w stanie powstrzymac płaczu. Parę innych rzeczy też, ale ich nie pamiętam. Pozostaje tylko wspomnienie koszmaru i masakrycznego bólu, jaki zadałam jemu i jaki czułam sama, jak wysiadł z samochodu. I tego, że patrzył na mnie jak na potwora. Nie wiem, czy w tym wzroku nie było nawet rodzaju odrazy.
.
Panicznie się boję. Że kiedyś obudzę sie rano, a jego nie będzie. Jest najlepszą rzeczą, jaka zdarzyła mi się w życiu. Chodzący ideał, poza drobnicą, która zdarza się wszystkim, nic do zarzucenia. Naprawdę. Obiektywnie i bez ściemy.
.
Do tego jest tak nakręcony i podminowany, że moje leczenie moze mało dać, skoro on wciąż się wścieka i jest nakręcony (niezaleznie od tego, co twierdzi, oczywiscie).
.
Ten nerw moze mieć też inne źródło. Pojawiło sie czułe i troskliwe pocieszenie. W trakcie drugiego ciężkiego rozwodu, również złaknione jego wiedzy w kwestii procedur (sami przechodziliśmy mój ciężki rozwód), słuchające i wyrozumiałe. Atrakcyjne. Własnie to, o które poszło w poniedziałek. Świetnie nastawione na cel. Jednoznaczny. Pocieszenie pociesza jak może, pisząc to co on chce czytać. Wszystko pod płąszczykiem przyjaźni. I tego, ze musi walczyć do końca, bo zawsze trzeba. I że on to najlepiej wie, bo przecież ma w sobie tyle mądrości, że wie... i że ona przytula i pozostawia po tym tylko wymowne wielokropki...
.
Stąd moje pogłębione uczucie paniki, bo mimo że wciąż jest w domu i wraca tam po pracy, cały czas jest z nią... cały dzień w obydwie strony przepływa potężny strumień mailii zapewniających sie wzajemnie o wsparciu i przyjaźni, coraz częście przeplatany dwuznacznymi i lekko kuszącymi pytaniami o ewentualne jego w stosunku do niej potrzeby pozapracowe...
.Będe walczyć. Wzięłam sie za siebie i nie mam zamiaru odpuścić. Jesli tylko znajde gdzieś lek, który wczoraj mi przepisano, za ok 1,5 tygodnia powinnam poczuć jego dobroczynne skutki. Do tego czasu w pionie musi mnie trzymac intensywna psychoterapia. Zrobię wszystko, co mogę, bo nigdy wcześniej nie zależało mi tak na niczym, jak na tym co mam.
.
Bo mam wiele. Trzy córki, cudowną wyrozumiałą niezwykłą rodzinę (jego, ale tak sie w nich wpasowałam i tak w nich wrosłam, ze nie wyobrażam sobie życia bez nich), jestem mądra, zaradna, w miarę ogarnięta i w miarę zorganizowana. Nigdy wcześniej na taką skalę nie posiadałam tylu skarbów. Po koszmarze mojego pierwszego małżeństwa, wypłynęlam na szerokie wody. Prywatnie, zawodowo, uczuciowo.
.
Kocham. Mam nadzieję, ze już nie tylko ja sama...
Komentarze