Mam wyłączyć myślenie, a cały czas myślę. Ci, którzy znają się na rzeczy mówą z przekonaniem: 'wyłączyć myślenie'! No ale przecież się nie da! Myśli się samo. I koniec. Nie ma jak wyłączyć.
A jak tak siedze i bez sensu gapię się w ścianę myśląc, zaczynam płynąć. Zaczynam wątpić, zaczynam szeptać: 'a może miał rację'? Może nie jesteśmy sobie potrzebni, może życie w pojedynkę jest lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze?
Może. Ale nie jest takie, jakie było wcześniej. Rzeczy nie są takie same, jesli ogląda się je w pojedynkę, nie cieszą tak jak cieszyłyby oglądane wspólnie przez pryzmat radości naszego dziecka. Wino stoi nieotwarte, bo nie smakuje tak, jak smakowało pite z dwóch kieliszków. Po prostu.
Od zawsze twierdziłam, że jestem zwierzęciem stadnym. Że muszę należeć do kogoś, żeby być szczęśliwą.
Dziś był cieżki dzień, być może właśnie z tego powodu. Codzienne stanie o poranku we własnej kuchni obok ogromnej bryły lodu mówiącej do ciebie zimnym głosem, skrywajacej się w dodatku za grubą szklaną ścianą swojej (rzeczywistej bądź udawanej) obojętności powoduje, że dusza zamarza.
Być może to właśnie z tego powodu jest mi ostatnio tak zimno? Być może dla tego zaczęłąm zastanawiać się na co mi to całe łażenie do psychologów, próby zrozumienia, naprawa siebie samej... czyżbym zwątpiła? To przecież najgorsze, co mogło się stać. Nadzieja i wiara to podstawa sukcesu. Chyba gdzieś poszły... czy to oznacza, że to rzeczywiscie już koniec?
Komentarze