Kolejny zaskok... tak niedawno pisałam, że przepoczwarzanie się z gąsiennicy w motyla boli jak cholera... dziś szukałam czegoś dla małego chłopca (nie daje rady z zaakceptowaniem straty dziadka) i natknęłam się na Amelkę i motyle. Tematy zasadniczo różne, aczkolwiek... chyba nie do końca...
Każda gąsienica, gdy przyjdzie na nią czas, zatrzymuje się i zamiera całkowicie. Dla wszystkich pozostałych ona wydaje się umierać, ale tak naprawdę to ona właśnie wtedy się rodzi. W tym czasie w jej środku zachodzi wspaniała przemiana i tworzy się nowe życie. To jest moment, w którym powolna i żarłoczna larwa zmienia się w pięknego i wolnego motyla. I gdy jest on już w pełni utworzony wychodzi wreszcie na wolność i ulatuje. Pozostaje tylko przyczepiony gdzieś do liścia wysuszony, pusty kokon. A on dołącza wtedy do innych motyli, które urodziły się wcześniej – jego rodziców i dziadków. Oni tam na niego czekali i cieszą się, że wreszcie mogą się spotkać. Wszystkie gąsienice to czeka i nie jest to dla nich koniec, ale raczej… wyzwolenie.
Żarłoczna larwa zamienia się... tworzy się nowe życie... to nie koniec, a raczej wyzwolenie! Dokładnie tak to czuję. Przemiana bardzo boli. Ale, patrząc z mojego doświadczenia, bardzo warto. Dobrze, że na początku drogi nikt nie uświadamia jak będzie dalej, albo nie daje książki z opisem, co jeszcze przed... Dobrze, bo może co słabsze larwy, zamiast wić kokony i dzięki temu w przyszłości doznawać wyzwolenia, kapitulowałyby włażąc do gniazda żarłocznego ptaka i dając się pożreć na miejscu (przeżywając pozorną chwilę odwagi, ale też w ten sposób poddając się bez walki).
Jestem już na etapie takiego kokona (a tak mi się przynajmniej wydaje), wiem, że trzeba wić, chociaż dziś - mam wrażenie - znów boli jakby bardziej.
Jest we mnie przekonanie, że mimo wszystko nie chcę dać się pożreć ptaszysku (chociaż przyznam bez bicia - miałam momenty, w których już, już lazłam w kierunku gniazda!).
Przyszło mi do głowy, że przecież nie po to Marian dał mi siłę i okoliczności do powolnego wicia tej cienkiej nici na kokon, żebym się do Niego odwróciła i zaprzepaściła daną mi szansę.
Żarłocznym ptaszyskom mówimy stanowcze NIE!
Jestem już na etapie takiego kokona (a tak mi się przynajmniej wydaje), wiem, że trzeba wić, chociaż dziś - mam wrażenie - znów boli jakby bardziej.
Jest we mnie przekonanie, że mimo wszystko nie chcę dać się pożreć ptaszysku (chociaż przyznam bez bicia - miałam momenty, w których już, już lazłam w kierunku gniazda!).
Przyszło mi do głowy, że przecież nie po to Marian dał mi siłę i okoliczności do powolnego wicia tej cienkiej nici na kokon, żebym się do Niego odwróciła i zaprzepaściła daną mi szansę.
Żarłocznym ptaszyskom mówimy stanowcze NIE!
Komentarze