Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2013

Ożeszfak

Seba uświadomił mi dziś, że mam przejebane. Gadaliśmy o całej sytuacji ponad godzinę.   Od początku wiedziałam, że potrzebuję do ogarnięcia tego wszystkiego jakiegoś rozsądnego, trzeźwo patrzącego na wszystko i mocno bezstronnego faceta.   Twierdzi, że mam przejebane po całości. Że, co prawda, nie składa mu się w całej układance parę (nie moich) klocków, ale generalnie i po całości - przejebałam.   Prochy chyba zaczynają wreszcie działać, bo ani razu w trakcie tej rozmowy się nie wkurzyłam, nie próbowałam bronić własnego zdania. Po prostu słuchałam. I próbowałam zrozumieć. I co ciekawe - znów - po kilku latach przerwy - oceniałam się, jakbym stała z boku i nie mówiła wcale o sobie...   Tak, przejebałam. Tak, popełniłam dużo błędów. Tak, dużo w tym też afektu spowodowanego moja chorobą, ale i dużo mnie samej. Tak. Tak. Tak...   Ale ani ja, ani on nie potrafiliśmy odpowiedzieć na pytanie, czemu nie dostałam szansy na udowodnienie, że chcę sie zmienić... Z listu do

Egoiste

Bądź egoistką - mówi mój dobry znajomy. Jeśli chcesz, to walcz, ale się nie poniżaj. Jesteś młoda i dużo przed tobą. Jeśli tak rzeczywiscie zrobił, jak nam się wydaje, to nie był ciebie wart i już. Nawet ja wiem, że coś się zmienia, żeby nowe było fajniejsze. Nie widzę powodów do długoterminowych smutków. To nielogiczne! Wychodząc wczoraj wieczorem do sklepu po buty dla mojej córki nie spodziewałam się, że gdzieś pomiędzy zjazdem z poziomu minus jeden na poziom minus dwa centrum handlowego dostanę taką skondensowaną dawkę intensywnej mądrości życiowej.   Napisał ot tak, po prostu. Pewnie o mnie zwyczajnie pomyślał. Zaczął od: 'Jak się trzymasz, mała'?  A skończył na genialnym przepisie na życie...

...ufam Tobie!

Miałam dziś niezwykły sen. Byłyśmy gdzieś z Młodą za miastem. Koło jakiegoś domu. Chciałam w nim wyłączyć alarm, nawet nie wiem, jak do niego weszłam, po prostu nagle byłam w środku. I wtedy wszystko przyspieszyło... zdążyłam tylko podnieść dłoń, żeby zacząć wystukiwać cyfry, ale już przy pierwszej wiedziałam, że zabraknie mi czasu.  Przy drugiej wiedziałam, że przebrnę przez trzecią, ale na czwartą zabraknie mi refleksu.... wiedziałam, że mimo wklepania prawidłowej kombinacji cyfr, ostatnie piknięcie wyzwoli głośny, zabójczo głośny dla mojej duszy wwiercajacy się w nią jęk. Bo to nawet nie syrena, tylko taki potężnie ściskający, jęczący z bólu 'coś', który powoduje, że dusza chciałaby się zwinąć w kłębek i wskoczyć na dno oceanu i leżeć tak tam zwinięta do końca świata... Skucha była, alarm się teoretycznie włączył. Teoretycznie, bo syrena... nie wyła. Wiedziałam tylko, że go uruchomiłam. Natychmiast, jak spod ziemi wyrośli dookoła mnie ochroniarze. Wysocy, postawni, u

Przepastne orzechowe

Jest taka kobieta, której co rano zaglądam głęboko w oczy. Często mam wrażenie, że odzwajemnia mój wzrok. Głęboko, ze zrozumieniem, ze stojąca za nią mądrością pokoleń. Głębokie, orzechowo-czarne oczy, piękna, nieruchoma twarz. Wokół niej kwiaty i świece.   Drewniana, ale patrząc na nią i mówiąc do niej, mam wrażenie, że prowadzimy monolog. Ja z moim pokornym 'daj mi zrozumiec', 'pozwól mu uwolnić mysli', 'pomóż naszej rodzinie być znów razem', 'pomóż nam się zmienić tak, żebyśmy naprawili to wszystko'. Ona z tymi swoimi smutnymi, głęboko mądrymi, orzechowymi oczyma. Wiem, że wszystko rozumie, wiem że będąc matką, żoną, kochanką, kobietą wie doskonale o czym mówię. Jestem przekonana, że sama, tak jak ja i tysiące klekających u jej stóp przede mną kobiet, przechodziła to samo.   Tak samo cierpiała, tak samo płakała, tak samo drżała słysząc wydany na siebie wyrok. Figura, jakich setki, ale te oczy... głębokie, orzechowe, niezwykle mądre... rozumie

Oddychać...

Wierzę, że rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Że wszystko zapisane jest u góry i dzieje się po coś. Zawsze tak powtarzałam, gdy wokół przetaczały się burze i wichury. Powtarzajac tak, trzymałam tych, którzy tego potrzebowali, za rękę, i silnym, pełnym głosem, jak mantrę powtarzałam że wszystko dzieje się po coś, a to co jest teraz - na pewno skończy się dobrze...   I, o dziwo, zawsze pomagało. I kończyło się dobrze. Zawsze miałam wizję tego, jak to się potoczy i zawsze tak właśnie sie toczyło...   Zaskakujące, jak łatwo widzieć jasno i wyraźnie w nie swojej sprawie. Jak wielki spokój można mieć w sobie stojąc z boku i trzymając kogo innnego za rękę. Jak wielką otuchę można dać osobie, która ufa ci ślepo, bo wierzy...   Teraz przyszła kolej na mantrę dla mnie. Najgorsze jest to, że nie potrafię jej dla siebie stworzyć. Że nie widzę też wokół siebie nikogo o wystarczająco mocnym i kojącym głosie, kto spowodowałby, że zacznę oddychać miarowo i uwierzę. Bardzo chciałabym wierz

Poukładanie

Czytam, co napisałam parę dni temu. Chaos, moje porwane, przerażone, galopujące myśli. Zero wyjaśnień, streszczeń, przypisów i didaskaliów. Historia banalna, jakich wiele. - Zdecyduj się, widzę że jednak z tym nie skończyłeś. - Skończyłem, o co ci chodzi. Nie wracaj do tego, to się robi nudne, a twoja mania prześladowcza wręcz śmieszna... - Jednak temat jest wciąż aktualny, chcę z tobą na ten temat porozmawiać. - Mów, proszę, jestem ciwkaw, co tym razem wymyśliłaś. - Wróć do domu, pogadamy... .......... - Nie skończyłeś z tym, mimo twoich zapewnień to się cały czas rozwija. I nie jest tak, że to tylko jedna strona prowokuje. Sam to ciągniesz. A wiesz, co jest najgorsze? Że nosisz jej to samo śniadanie co mi i śmiejesz się z tego, jak ze mnie szydzi mówiąc, że jestem gruba... poza tym te teksty o tęsknocie z powodu nadciągającego weekendu, o tęsknocie w ogóle. Zdecyduj się, nie chcę być oszukiwana.   - Nic nie ma, to była pomyłka. Ale od paru miesięcy dojrzewam do t

bajka o niczym chyba...

Historię tę opowiedziałam już tyle razy, że na myśl o kolejnym robi mi sie niedobrze. Sęk w tym, że jest ona od paru dni sednem mojego życia. Wokół niej krżą moje myśli, z nią związany jest każdy głęboki oddech, z jej powodu serce boli przy każdym kolejnym uderzeniu... To ona spowodowała, że ztarzymałam się z niedowierzaniem w biegu, upadłam w błoto zdzierając do krwi skórę na dłoniach, kolanach, łokciach, twarzy i ... sercu. Zastygłam w tym błocie niczym bryła lodu, nieruchoma, sztywna, niezdolna do jakiegokolwiek dalszego działania. Historia banalna, ajakich wiele, ale nigdy nie chciałam być 'wielością', zawsze marzyłam o indywidualizmie, tymczasem razem z błotem znalazłam się w grupie większości obryzganej gównem.

Fitness

Cudownie wyglądasz! Chodniesz! Rewelacja! Jak to robisz? Kobieto, ale rezultaty!!! Strasznie wam dziękuję, to cudowne, co mówicie! ! Całe życie się odchudzam bez wyraźnego skutku. A teraz, proszę - dwa tygodnie, a waga leci na łeb, na szyję. Przepis jest bardzo prosty - zero jedzenia, morze kawy i mnóstwo papierosów. Do tego codziennie tona leków uspokajajacych. I silna grupa wsparcia - on, ona. I ja. I już. To takie proste!

Marchewka z groszkiem

Coś dziś we mnie pękło. Pod wpływem dziejących się zdarzeń w jednej chwili poczułam jak kamienieję i ogarnia mnie spokój. Beton zastygł tak gdzieś w okolicy serca. Ale dzieki temu, że obrał sobie to miejsce, spokój i stabilnosć objęła również resztę klatki piersiowej. A to dobrze, bo w  ostatnich dniach to ona była źródłem paraliżującego mnie strachu i dramatycznego niepokoju.         Chociaż... moze trochę kłamię. Serce cały czas jeszcze żyje, bo czuję, że na pewne tematy reaguje zywiej, ale i to z czasem sie uspokoi. Obserwując rozwijajacą sie z dnia na dzień zażyłośc M. z jedną bardzo potrzebującą opieki, otuchy i ciepła koleżanką (tak ją nazywa i twierdzi, że ze wszystkimi przyjaźni się na takim samym poziomie), codziennie przeżywam upadki i wzloty, śmierci kliniczne i wybuchy rozpaczy.   Przez dwa ostatnie dni udało mu sie nawet uśpić moją czujność i gotowa byłam uwierzyć, ze wszystko sobie tylko wmówiłam. Jednakowoż... to moje latajace od pewnego czasu serce czuj

Jest. I będzie.

Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest do połowy pełna. Pełna. Do połowy. Pełna. Do połowy PEŁNA. Jest d

Lejdis

Tak będzie w czwartek. Na zwątpienie, chandrę i budujących świat facetów, bronią ostateczną mogą być wyłącznie Lejdis. Dwa dni temu spotkałam dawno nie widzianą koleżankę. Ponieważ widziałyśmy się w szkole, mogłyśmy pogadać tylko na przerwach. Takie Lejdis, tylko dwuosobowe, aczkolwiek mięso latało, tak jakby nas tam było ze czterdzieści i cztery. To znaczy ja jakoś z tym mięsem wyskakiwałam (zawsze miałaa do tego wyjątkową słabość), ona niespecjalnie wzdragała się przed słuchaniem. I dodawała swoje. Otóż... okazało się (oczywiście wiedziałam to już dużo wcześniej, tylko jakoś mi z głowy wyleciało) że w zasadzie każdy facet, to po prostu kalka tysiąca innych facetów, natomiast kobieta... no to kobieta po prostu :) . Oddajac sprawiedliwość facetom - powinni być, ale mają swoje wielkie sprawy, które trzymają świat w posadach i nic tego nie zmieni. Ktoś tymczasem musi być matką, żoną i kochanką (żeby nie było watpliowści, to jedna osoba w trzech postaciach, ta ostatnia funkcja nie pr

Do p.a.d.l.i.o.ż.e.r.c.ó.w

Jeszcze nie ostygł mój trup, a już krążą nad nim sępy. Ba! Trup nie zdążył nawet jeszcze umrzeć, a sępy juz zniżyły lot i uznały sprawę za przesądzoną. . Gotowe są zabrać się do dzieła, nie zważając na to, że patrzę na nie szeroko otwartymi oczyma i widzę, jak zbliżaja się do mojego serca. Ich pięknie polakierowane na czerwono pazurki lśnią w słońcu, zalotna grzyweczka opada co chwila na jedno oko, a delikatnie, jak u nastolatki, podkreślone szminką usta, co chwila przygryzane są nieznacznie przez dopiero-co-wyprostowane-ząbki. . Żałośni, śmierdzący padlinożercy. . Jakby to powiedzieć... trzeba było przed tą operacją pójść jeszcze do okulisty. Za plecami ściskam cienki długi i błyszczący sztylet. Za tamtymi nagrzanymi słońcema kamieniami czeka co najmniej sześć równie rozeźlonych kobiet co ja. Na mój sygnał do ataku z chęcią oskubią was na żywo piórko po piórku, potem porzucą na tej samej pustyni i poczekają aż zlecą sie inni padlinożercy i z przyjemnością dokończą dzie

A jednak się uda! Nie ma wyjścia ;)

  Mam od wczoraj na ręku koniczynkę. Śliczną. Delikatną. Moją. Dość niespodziewanie dostałam ją na pamiątkę. I jako przesłanie. Dość niespodziewanie, bo aż 30 lat od odejścia osoby mnie obdarowującej. Niespodziewanie również dla niej samej, bo jak umierała, nie miała pojęcia, że te koniczynki ktoś kiedyś dla mnie wyprodukuje. A ja nie wiedziałam, że ta koniczynka, to nie był dowód mojej winy przed laty, tylko błogosławieństwo. I przesłanie, że zostanę pod opieką na zawsze, niezaleznie od tego, czy fizyczny dowód obecności tej osoby na świecie będzie leżał czternaście stóp pod ziemią. . W dniu, kiedy odszedł wpadliśmy z naszą koleżeńską umorusaną podwórkową bandą na pomysł, że pójdziemy na łąkę i będziemy szukać czterolistnych koniczyn. Nie wiem, kto i dlaczego na to wpadł, piszę w końcu o zdarzeniu sprzed 30 lat. Pamiętam tylko, że było sierpniowe upalne i słoneczne popołudnie a my szaleliśmy na cudownie soczystej trawie na łące u sąsiadów. Zebraliśmy chyba z tysiąc takich konic

Rooooooooooooaaaaaar

To ja. Upadam i się wznoszę. Ale cały czas z zakrytą twarzą. Z trzęsącymi się rękoma, ze ściśnietym sercem i podeptaną duszą. Oczywiście, w rzeczywistości nie jestem tak piękna, ale zwinąc się w kłębek potrafię tak samo. Nienawidzę zapachu moich rąk- przesiąkniętych aż do kości nikotyną, smak tysiąca wypitych coziennie kaw zostaje na języku aż do rana. Najgorsze jest to, że nie to, co na pierwszy rzut oka wyglada jak użalanie sie nad sobą, jest tak naprawdę jedynie niemym krzykiem rozpaczy. Nie moge krzyczeć, bo ciągle ktoś na mnie patrzy - ludzie z pracy, dzieci, rodzina. Ale wyję nieustannie. Głośno, boleśnie do takiego stopnia, że gdybym wydobyła z siebie dżwięk, słychać by go było aż na Wyspach. . Na filmach bohaterowie krzyczą wtedy głośne, rozdzierające: nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! . I wtedy kamera najeżdża na ich twarz i widać strumienie płynących łez i skrzywioną z bólu twarz. Potem przeważnie wszystko kończy się dobrze, bo przecież trzeba potem powalczyć o os

Chciałabym dmuchnąć....

Tak, własnie to z niego zrobiłam. Z siebei też i znaszego życia. Ja i nie ja. Ale to tylko wymówki. Zrobił to demon, który wyrósł w moim ciele. Ale byłam to wciąz ja, bo demon istnieje tylko dla mnie, pozostali widzą mnie samą. . Boże, tak bardzo chciałabym dmuchnąć w magiczny pył, który leży na mojej ręce, zeby wszystko się odwróciło. Żeby stało sie takie, jak kiedyś. Żeby M. stal się moim M. Zeby był znów ze mną także myślami. Nie mam go, trace go, panicznie boję się, że to oznaka tego, że wszystko sie skończyło. . Wczoraj okazało się, ze mam głęboką depresję. Do wczoraj jednak popełniłam tyle błedów, które mogły zabić to, co (mam nadzieję) jeszcze było. Skończyło się wielką awanturą o inna kobietę. Tak naprawdę to był jednak dramatyczny sygnal od mojego organizmu, ze to ostatni dzwonek. . Wyjaśnił wszystko (kłamał, niestety w małych ale dość ważnych rzeczach, to pogłebia mój stan panicznego lęku), przeprosiłam, ale nie mogłam sie pozbierać. Opowiadałam jak się potwornie c